sobota, 31 stycznia 2015

w gorącej wodzie

Przemieszczam się ostatnio "pierdzikiem" - naszym autem w kolorze spłowiałej czerwieni, z wymienionym w grudniu silnikiem. Ten model daje więcej swobody niż model młodszy, o który wypada bardziej dbać. Nie straszne mu zadrapania i kontuzje.

Wczoraj przy przejeździe kolejowym na wylocie z wioski korzystam z jego możliwości terenowych. Bowiem dwa tiry nie mogą się zmieścić w skład opałowy - i za nimi sznur eleganckich wozów czeka na rozwój wydarzeń. Czekanie nie jest moją mocną stroną. Patrzę na pole chaszczy po lewej, na morze błota, co na nim. I oceniam, że istnieją miejsca suchsze. I że choć w razie utknięcia będę musiała wyskoczyć na nie w obuwiu swoim mało kobiecym (a la glany, nadal niezasznurowane bo szkoda czasu) i okazać publicznie koniec dziewiatego miesiąca ciąży wołając o pomoc, jednak akcja jest warta ryzyka. Rozpędzam pierdzika i przekskakujemy błota, powtarzając rozpęd razy kilka. Eleganckie auta i ich kierowcy czekają nadal.

I tak to jest. Przepisy drogowe, gdy nie dotyczą bezpieczeństwa, traktuję jako "porady". Podoba mi się wykorzystywanie chodników do rozmaitych manewrów przyspieszających sprawy. Nie czytam instrukcji obsługi, bo za dużo słów. W dwa ostatnie krótkie wieczory uczę się serenady Haydna. Wcześniej z początkiem roku żegnam się z Panią od Muzyki, u której wzięłam trzy lekcje z niemiłosiernym piłowaniem Lulajże Jezuniu. Metodologia "bez pochwał" i "zawsze znajdziemy coś, co jest źle" załamała mnie kompletnie. Nuty to matematyzacja muzyki i w stresie wielkim uznałam, że nigdy w życiu. Nawet kolęd w tym roku granych na pianinie ze słuchu nie było. Pogrzebałam swą karierę pianistyczną w ogródku.

W Niebie będę mieć fortepian biały i będę umieć na nim grać jak Ivo Pogorelich. I znajdzie się gdzieś wszystko to, czego nie było. Póki co trzeba deficyty jakoś przeczekać. Niektóre wydają się nie do odrobienia i budzą co noc.

Z czekaniem mam problem.

czwartek, 29 stycznia 2015

anticipation

Chciałabym zmyć podłogi jeszcze, ostatnie paczki upchać na strych.

Poza tym już czekam na spotkanie.

Życzyłabym temu czekaniu mniej przykrych stresów na tematy pozostałe, mniej brzucha, ktory w tych momentach zamienia się w kamień i boli sprzedanym Plusowi lękiem. Może sama wybieram sobie takie okoliczności funkcjonowania, które nie rokują na humanitarne i łatwe tryby załatwiania spraw. Może dobrze o tym wiem, a mimo to. Może jako stewardessa miałabym mniej niepewności dzisiaj i jutra, po prostu startując w chmury i lądując, rozwiózłszy pomiędzy jednym a drugim momentem hot drinks i losy loterii w pięciu procentach charytatywnej. Nie miałabym w pracy marzeń i wizji poza nieustannym spacerem w chmurach, ale ileż mniej momentów zawodu, bo się tego czy tamtego nie da.

A może to moje ograniczone zaufanie, które ledwo rozwinie skrzydła, już je zwija. Trzeba w końcu dobrze o nie dbać, już tyle przeszły. W pewnym sensie zostało z nich sitko. Kto wie. Kiedyś jeszcze je poceruję, choć samemu trudniej i ciągle nowe dziury.

Cała jestem czekaniem na moment, który zwolni mnie z rozpisanych grafikiem rocznym, miesięcznym i tygodniowym obowiązków - poza prostym algorytmem miłości. Dla kogoś, dla kogo stanę się na jakiś czas całym światem.

piątek, 23 stycznia 2015

sukienki w rozmiarze XXL

Szpiegowskie systemy internetu wyposażone są chyba w kamery. Rozumiem, że jak szukam na alledrogo krótkofalówek dla dzieci do zabawy w Armię Krajową, to fejsbuku z boku wyświetla mi krótkowaflówki. Ale odzieży ciążowej nie kupuję. Z boku na pasku zaś "sukienki w rozmiarze XXL". Czy widzieli w korespondencji podpis, że "OkruszynaPlus" przez te dziewięć miesięcy? Nie wiem, gdzie kliknąć, że lada moment to się zmieni i że drony nieco zapóźnione.

Gorzej, że nic sensownego w dziedzinie komunikacji mikrofalowej nie podpowiadają. Dzieci bowiem całe w II wojnie światowej. Córki Ralphetki, w połowie krwi niemieckiej, przyjeżdżają się pobawić i zostają przebrane za polską piechotę, po czym solidarnie z Grzybkiem i Skakanką wysadzają niemieckie mosty. Zastanawiam się, kiedy wyjdzie szydło z worka - wystarczyłoby, by któraś z nich zaczęła mówić swoją sliczną niemiecczyzną. Zwłaszcza, że Krzyś przywitał przybyłych krótkim rysem historycznym Wrocławia, który kiedyś był Breslau (i ponieważ Niemcy bardzo tęsknili za swoją ojczyzną, po wojnie chętnie z niego wyjechali). To drobne przeinaczenie, biorąc pod uwagę żniwo styczniowego marszu cywilnych uciekinierów na Zachód, którym zasadniczo się nie udało. Ale Krzyś wierzy jeszcze w świat sprawiedliwy, co nie zna niczyjej krzywdy.

Tak mijają nam ferie. Oddycham z trudem, puchnę i nie piję już kawy, bo ciśnienie wychodzi wykwitami na twarzy. Cieszę się, że Plus nabiera ciała i ma szansę przywitać świat w dobrej formie. W międzyczasie zdanżam jeszcze ze sprawami, które warto by zamknąć, zanim się zacznie nasza mleczna, całodobowa wielka przygoda.

Mam swoje obawy, jak odrabianie lekcji, bo mimo bałaganu wysadzanie niemieckich mostów jest logistycznie łatwiejsze do ogarnięcia niż szkoła i to systemie córka na rano, a syn na popołudnie w środku miasta. Słyszę, że ludzkość na nartach i wyobrażam sobie swój zjazd alpejski. Alberto Tomba. Był taki jeden i wcale nie chuchro. Pasowałby na mnie jego kombinezon.

niedziela, 18 stycznia 2015

biuro rzeczy zgubionych

Zgubiłam pióro, choć miało być wieczne. Waterman to był lub też parker, wstyd powiedzieć, nie pamiętam. W obliczu przeprowadzki uległo zawieruszeniu w którejś z toreb lub też torebek. Boski je dostał w pracy jako korpo-gadżet w zamian za długie godziny spędzane tamże. Nie wiem, czy w zamyśle pracodawcy po to, by pisał do mnie listy długie, jak bardzo tęskni za domem i żoną. Znając moją miłość do przyborów papierniczych, po prostu mi je sprezentował. Brak pióra paraliżuje wolę odpisania na korespondencję świąteczną.

Hennę kupuję w sieciówce okupanta zza zachodniej granicy, gdzie można nabyć zarówno taśmę życia, jak i perfumę w cenie od do. Tradycyjnie przy okazji używam testera perfumy taniej i potem nim zawiewam. Czekam, aż zapach przestanie mi się podobać, by pragmatycznie stwierdzić, iż byłaby to kiepska lokata kapitału. Henna za to kosztuje jedyne dwa trzydzieści dzewięć. Za trzecim razem udaje mi się naprawić błędy kosmetyczki. Ustalamy ze Skakanką, że otwieramy własny salon urody czynny od do, w dolnej łazience.

Uzupełniam torbę szpitalną o smoczki dla Plusa i sztućce dla siebie. Podobno bowiem choć nie dają sztućców, przynoszą coś do jedzenia. Jedynie gdy się sztućców zapomni w porę przechwycić, zabierają ze sobą i cześć pieśni. Smoczki zaś po to, by nie przechwycili Plusa i nagorliwie nie dokarmiali, takie bowiem mamy doświadczenia.

Choć wydaje mi się, że gdy Plus pojawi się po tej stronie, zapomnę o sztućcach, hennie i piórze watermana. Jak wówczas, gdy rodziły się nasze dzieci - i patrzyłam na nie całą noc, obawiając się, że gdy zamknę oczy, te cuda z mojego życia mogłyby nagle zniknąć.

piątek, 16 stycznia 2015

blizna po matce

Składam odzież ciążową. Czerwony płaszczyk z kapturkiem ala Miś Paddington za to na honorowym miejscu. Dziewczyny mnie namówiły w sylwestrową noc do zaopatrzenia się weń na ciuchowym swapie. Jeszcze do tego by się zdał czarny szaliczek zgrabny, w koraliki, bo moje kilometrowe szale jakby już passe.

Ścinam włosy. Na twarz nakładam barwy wojenne. Znaczy kosmetyczka nałożyła coś, co miało nadać wyraz trwałości mojej słowiańskiej urodzie, również wtedy, gdy dotarcie do prysznica będzie wymagać wielkiego samozaparcia. Nie słuchała, że henna szybko łapie i trzeba w trybie "błysk". Gdy zmywała najpierw prawą, pózniejszą stronę, a potem dopiero lewą, wiedziałam dobrze, że wyjdą dwa kolory. I wyszły. I co ja miałam powiedzieć trzepotowi jej pięknych sztucznych rzęs - dała Pani ciała? W końcu to moje ciało.

To ciało wkrótce wyrusza na maraton. Przejdzie przez firewall izby przyjęć, która zechce je przyjąć lub nie, bo i to nie wiadomo. Poddane zostanie procedurom dalekim od "rodzić po ludzku", bo szpitale nadal rumuńskie.

Brakuje mi do szpitala jakiegoś zgrabnego przedmiociku do pisania, telefonu z ludzką czcionką czy tabletu - człowiek zawsze do końca trzyma się pierwszych podpórek, które sobie w życiu wyrobił. Nie mam.

To nic. I niech wygląda, że tylko szykuję płaszczyk i cienie do powiek, a nie, że powlekam materacyki, kupuję wózki, ciuszki piorę, suszę i prasuję. I zaopatruję się w medykamenty, które wysuszą ślady po związku Plusa ze mną, jakie powstaną w miejsce odciętej pępowiny.

Oby była to jego jedyna blizna po matce. Tego bym chciała dla wszystkich naszych dzieci.

niedziela, 4 stycznia 2015

przed emeryturą

Wiatr gna. Przywiewa niespokojny śnieg, jak puch, co pierzcha z podartej pierzyny. Chmury pędzą. Wszystko się gdzieś spieszy. Tylko mój stan spowalnia lokalne wydarzenia, układając dni w sploty zaległości.

W wolnych chwilach układam z dziećmi puzzle 1000 kawałków. Dwa spadły gdzieś pod kanapę, więc mamy 998. Onegdaj telefon straży pożarnej. Jak Czytelnik pamięta, układanie puzzli 1000 kawałków zostawiałam na emeryturę. O ile wzrok pozwoli. Ale Grzybek przyniósł do domu dwa komplety.

Brakuje mi pisania. Pisanie posądzam o egoizm. Odkładam je do przyjemności po wszystkich obowiązkach. Nie wiem, czy ostatecznie nie wypadnie tu znowu, że w okolicach emerytury.

Paliwo rakietowe zamieniam na herbatkę z cytrynką. Rano przeczytany wpis układa mi w głowie. Poza dark side of the moon istnieje jeszcze ta, co odbija słońce i zdąża przed emeryturą. Zdąża z pisaniem, zdąża nabyć sprawności fizycznej na miarę Jane Fondy. Zdąża nawet uciążliwe wady przekuć w liczne zalety.

Wszystko będzie dobrze.

sobota, 3 stycznia 2015

tryb chroniony

Rozkłada mnie wirus. Temperaturą i boleściami. Nie wiem, czy to za sprawą tej ostatniej prostej i odkrycia, że połowy rzeczy niemowlęcych nie mam i nie wiem, dokąd wyszły. Łóżeczko bez materacyka, śpiwory zimowe nie wiadomo gdzie, Boski zaś ze strychu od teściów przywozi rzeczy do 3 roku życia dziecka włącznie i ginę. Nie ogarniam. Nie zgadzam się i protestuję. Wrażenie mam takie, że świat cały czeka, by wrzucić na mnie jeszcze więcej i jeszcze, a ja Plusa z trudem już w sobie donaszam i chciałabym go przed tą  bezsensowną lawiną ochronić.

Powinnam się oflagować, oplakatować, odezwę wywiesić, że łatwo się męczę, na schodach zwłaszcza, a schylam się jak pensjonariusz domu spokojnej starości. Bowiem za miesiąc termin. Jeśli będzie trzeba, wynajmę security, które będzie pilnować mojego prawa do niewydolności. Póki co w tej roli wirus, zapewne na straży kolejnej nieprzespanej nocy.

Oddałabym głos Plusowi, ale do tego momentu jeszcze chwila.