tag:blogger.com,1999:blog-51972987697052248772024-03-18T04:03:42.015+01:00OkruchyOkruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.comBlogger1308125tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-70254861954953045172023-07-21T20:59:00.000+02:002023-07-21T20:59:06.191+02:00Po przecinku<p>No więc wydawało mi się, że tu zapadła kropka.</p><p>Może jednak przecinek to był.</p><p>Podczytuję okruchy swoich dni, z których nie zapamiętałabym nic, gdyby nie ten pamiętnik.</p><p>Nie wiem, czy był tu ze mną czuły narrator, czy jakiś inny, ale pozbierał do ręki mnóstwo tego wszystkiego, co wypełnia większość codzienności, a co wpada bezpowrotnie do czarnej dziury bezpamięci, pochuchał na to, pocałował i nadał temu znaczenie. </p><p>Dziś mogłabym napisać, że gdy stukam na klawiaturze ścigając się sama ze sobą chyba z przyzwyczajenia - ręce pachną mi (synek w takich chwilach mawia, że śmierdzą) ogórkami małosolnymi, sięganymi do kanapki z wielkiego słoja.</p><p>Kto za pięć lat będzie pamiętał, że zjadłam dziś ogórki, martwiłam się dużo na zapas, albo że ba szczęście wstrzymałam się od działania, które pochłonęłoby masę mojej energii?</p><p>Nikt. </p><p>Także ten. Grzybek (ma już ze 180 cm wzrostu, ale przecież nie stał się "Grzybem") napalił w zepsutym piecu, byśmy mieli ciepłą wodę. Pora najmłodszych zaganiać do kąpieli. I siebie też. </p><p>I zapach ogórków, który przeminie z dzisiejszym lipcowym ochłodzeniem, a w moim brzuchu zrobi się miejsce na kolejne zmartwienia.</p><p>Ach.</p>Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-85578895677982465532017-10-27T16:51:00.004+02:002017-10-27T16:51:56.231+02:00bezkresyPustynia to także bezkresy cierpienia. Ruchome piaski, na które wchodzisz i nie wiesz, skąd brać siły na kolejny krok.<br />
<br />
Doświadczenie to trudno opisać. Spojrzenie wstecz, za horyzont, gdzie wszystko się stało, odsłania splątany widok. Jakby wielka maszynka, stworzona u początków do sprawiania dobra, zmieliła ciebie i wyrzuciła szczątki na pustkowiu. Poleciała dalej czynić dobro i twoje istnienie na tej mapie nic już nie znaczy, i nie pamiętasz, co znaczy słowo "dobro" - i czy tak w środku czuje się ktoś potraktowany dobrze, kto dobra doświadczył. Próbujesz powiedzieć jeszcze światu, co wolno, a czego nie, ale nie jesteś w stanie wydobyć z siebie głosu. Nie wierzysz, że ktokolwiek słucha, że wołanie o pomoc ma sens.<br />
<br />
W takich momentach jak ten, czuję się jak ktoś bez rąk i z pogruchotanym środkiem, kto zapomina, jak śpiewać piosenkę własnego życia. Ile trzeba wówczas zebrać sił, by zająć się tylko tym, co najbliżej wokół mnie. Ile sił.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-39437919066977853542017-10-16T22:43:00.002+02:002017-10-17T12:18:32.900+02:00pustyniaWracam autem i im dalej od miasta, tym gęstsza mgła. Coś jakby ziemia wzruszała się, przypominając sobie z wieczora, jaka pora roku. Bo w dzień zapomniała się i wpadła w taniec letniej beztroski. Dwadzieścia pięć stopni i dwie pralki wyschnięte, panie, od ręki. Powietrze tak ciepłe, że dom trzeba było otwierać na oścież, by go naturalnie ogrzać. I Plus biegał w sandałach bez skarpetek. Tylko Boski Andy w korporacji mało spotkał się z tymi szalonymi temperaturami dnia.<br />
<br />
Myślę, że tak to jest na pustyni. Między dniem i nocą tak rozrzutne amplitudy. W dzień koszulka bez rękawów, w nocy - białe szyby zaparkowanych aut i unosząca się para.<br />
<br />
Pustynia ma w sobie nieodparte i urzekające piękno. Coś ci zabiera, coś ci daje. Wychodzisz ze swojej wioski, która wydawała ci się całym światem, i nagle okazuje się, że nie śniło ci się, jak fascynujące miejsca istnieją poza horyzontem. Przechodzisz przez nie już bez dawnego poczucia "swojskości", jakie towarzyszyło ci w twojej osadzie, ale każdą oazę zwiedzasz na boso, jak gość, który dzisiaj jest, a jutro go już nie będzie.<br />
<br />
Podobnie napotkani na pustyni ludzie. Jak różne są to spotkania od znanych rytuałów własnego plemienia. Nie ma już "grupy", która z jednej strony dawała ci jakieś bezpieczeństwo, ale w której to, co wspólne, mogło przykryć to, co szczególne i jednostkowe. Każdego spotkanego człowieka widzisz w pełnej ostrości, na tle piasku i nieba. Nic ciebie nie rozprasza. Żaden projekt, żaden cel sięgający ponad stulecia. Jest tylko to, co się wydarza między osobami. Zaufanie, czas, wymiana. Bez pędu i gonitwy.<br />
<br />
Potem wieczór pełen gwiazd i rzeźkość, która zapowiada poranek.<br />
<br />
Jeszcze wracają wspomnienia, jeszcze bolą rany. Jeszcze czasem zamiera coś w środku w poszukiwaniu odpowiedzi. Jeszcze tracisz ludzi, jak się traci skarby, które zabrała wojna. I o każdego straconego, który odszedł, jesteś starsza. Ale jest to już księga, której karty przerzucił wiatr i ją zatrzasnął.<br />
<br />
Na pustyni historia jest zawsze <i>in medias res</i>, w środku wydarzeń, między wyjściem a przybyciem. Między początkiem a końcem. Tu czas nie goni - on jest twój, możesz się nim otulić. Możesz w końcu spotkać siebie. W pełnej ostrości, na tle piasku i nieba. Nie jesteś niczyją własnością. Nie jesteś też niczyją konkurencją i nikt nie powie ci, że zabierasz za dużo miejsca. Że za dużo oddychasz, zbyt samodzielnie myślisz, za głośno się śmiejesz, choć ty przecież zadowalałaś się najmniejszymi okruchami, jak kościelna myszka. Możesz teraz rozłożyć swój koc na takim poletku piasku, jakie ci potrzebne. Jakie wyznacza twoje własne i niezbywalne miejsce na ziemi.<br />
<br />
I wyjdziesz z pustyni już zupełnie innym człowiekiem. Przestronnym w środku, skupionym, z oczami pełnymi słońca i gwiazd.<br />
<br />Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-73857626817537010352017-07-28T22:34:00.001+02:002017-07-28T22:34:36.471+02:00morze braku<div dir="ltr">Staję nad wodą, która łasi się do stóp. Przybywa z dali, bawi się, marszczy, tu łagodna i bliska, tam dalej - nie wiadomo, gdzie się kończy. <div><br></div><div>Stoję zdumiona wielkim brakiem słów we mnie. Jak nad przerwanym mostem, na który nie warto już próbować wchodzić z żadnym pytaniem, bo przepaść jest nie do objęcia. Znaki zapytania wpadają do niej i lecą tak długo na łeb, na szyję, że nie wydarza się nawet żaden plusk.</div><div><br></div><div>Witam się ze wspomnieniami, witam się z nauką czytania wstecz wszystkiego, co stało się i widzę, że dopiero teraz rozumiem język, w którym dokonały się czasowniki. Trudziłam się na próżno. Walczyłam o inne rzeczy, niż te, które były do wygrania. Pomyliłam się.</div><div><br></div><div>Woła mnie znad brzegu wody świat dziejący się naprawdę. Boski Andy, co dejechał dziś po nas pociągiem, dzieci, w tym Plus, który cieszy się, jakby ktoś dla niego stwarzał świat codziennie od nowa i on widział go znowu co rano po raz pierwszy. Wydobywam się dla nich z czeluści braku słów we mnie. Wyciągają mnie z tej toni na brzeg. </div><div><br></div><div>Kopiemy w plaży dziurę na drugą stronę świata. </div><div><br></div></div> Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-15230887955928752017-07-26T00:56:00.001+02:002017-07-26T12:08:42.257+02:00suite francaise<div dir="ltr">
Obejrzałam <i>Suite Francaise. </i>Nie zauważyłam, kiedy nakręcili film. Za to pamiętałam dobrze, że czytałam książkę i pisałam o tym kilka zdań.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Szmat czasu zajęło mi znalezienie tych śladów. Okazało się, że to było prawie 10 lat temu. W mojej głowie ten czas był krótszy o połowę. Gdzie się podział? Czy na koniec życia będzie podobnie? Zdmuchując 80 świeczek z tortu w kształcie okręgu z bardzo dużym <i>phi</i> - będę mówić do siebie, gdy inni w tym czasie "sto lat", że phi! wydawało mi się, że za mną tylko 40?<br />
<br />
Musiałam dokopać się do takich miejsc mojego pisania w sieci, o których myślałam, że internet dawno zapomniał i zutylizował w wielkiej spalarni pozostawionych słów. Dzień po dniu przejrzałam kilka lat swojego życia. Jestem zdumiona, ileż ja okruchów zwykłych dni ubrałam w słowa.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Książka, pamietałam, że nie miała końca, bo autorkę wywieziono do Auschwitz. Manuskrypt przeleżał w szafie 60 lat, zanim znalazła go córka. Ja znalazłam <i>Suite Francaise</i> po angielsku w lumpeksie, czyli też na smietniku historii, gdzie rzeczy czekają, aż je ktoś weźmie i da im drugie życie, niezależnie od tego, czy pierwsze było bajeczne czy raczej niewypał.<br />
<br />
<div>
</div>
Film miał koniec. <br />
<br /></div>
<div>
Podobał mi się, mimo że raczej melodramat. Może dlatego, że więcej w nim było dramatu. Podobały mi się w nim niedopowiedzenia. Podobała mi się kruchość głównej bohaterki, która niby mogła jej przeszkadzać i zaprzepaszczać wszystko, a pozwoliła jej wiele wygrać. Wydarzało się to nie pomimo, ale dzięki kruchości, zamienionej w wewnętrzne światło.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Archiwalne wpisy <a href="http://okruchydnia.blog.onet.pl/2008/12/08/ale-na-szczescie-nie-mielimy-dzi-trzsienia-ziemi/">TU</a> i <a href="http://okruchydnia.blog.onet.pl/2008/12/14/suite-francaise-encore-un-fois/">TU.</a>. Zamieszczam chyba z radości, że wygralam ze swoją pamięcią i je znalazłam. Trzy lata wcześniej, niż myślałam. A wszystko jakby wczoraj.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
</div>
Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-22627381130965778982017-07-09T15:32:00.001+02:002017-07-09T18:20:36.317+02:00osoba po przejściachPrzejścia były takie, że niejedno amerykańskie tornado w Texas Panhandle niech się schowa.<br />
<br />
Pozwoliły mi docenić wszystko, co mam - wspaniałego męża, cudowne dzieci, wiele bliskich mi osób. Wszyscy dookoła zdrowi, nie spaliliśmy się także i z całą pewnością nie wybuchła jeszcze III wojna światowa.<br />
<br />
Mimo to przejścia odebrały mi wewnętrznie mnóstwo rzeczy. Wiele wymiernych, ale najtrudniejsze są te, których nie da się zważyć ani zmierzyć. Poznać można ich brak po tym, że smażenie jajecznicy wydaje się wyzwaniem równie wielkim, jak odkrycie radu i polonu. Po bólu, który odbiera rozum i przed którym nie ma takiego kąta, gdzie by się można schować.<br />
<br />
Przejścia zabrały mi obraz świata jako czegoś logicznego i układającego się w integralną całość. Poczucie własnej wartości. Zaufanie do siebie, że umiem dokonywać dobrych wyborów, bo w jakimś sensie ściągnęłam przejścia na siebie, stawiając na osoby i projekty, które poszły w kosmos i to w ciągu jednego dnia.<br />
<br />
Trzymam się nieźle. Wiele wkładam w to, by tak było. Trochę też wkładam w to, by tak wyglądało. Choć generalnie w życiu stawiam na uczciwość.<br />
<br />
Przez ostatnie trzy miesiące poprowadziłam dwie serie warsztatów dla kobiet. Spotkania te pokazały w tym kosmicznie trudnym czasie, że prowadziły mnie przy ich układaniu dobre intuicje. Otworzyły dla mnie niezywkłą przestrzeń bycia z samą sobą i troski o siebie, która gubiła się w byciu dla wszystkich.<br />
<br />
A jednak - nie umiem nawet opowiedzieć, z jak wielkim ciężarem się zmagam. Tak wielkim, że wydaje mi się, że go nie uniosę i sobie nie poradzę - choć chciałabym sobie radzić świetnie i wiem, że <i>super girls don't cry.</i> Rozpadam się w środku na kawałki, które składam z powrotem, i na drugi dzień znowu mam kupkę skorup.<br />
<br />
Proszę, nie bójcie się mojego cierpienia. Nie zarażam. Nie spotka Was to samo, co spotkało mnie. Wysyłajcie mi smsy ze zdjęciami Waszych wakacji. Z głupimi kawałami. Ze ślicznymi kotkami i pieskami. Memy o naszych politykach. Odważniejszych zachęcam do chwycenia za telefon. Nie odmówię wypicia też razem kawy. Możemy rozmawiać o najnowszych trendach w modzie. Nie musimy rozmawiać o mnie. Nie musisz mi nic radzić. Możemy też razem pomilczeć.<br />
<br />
Między nami - boję się, że będąc tylko sama ze swoim cierpieniem, wkrótce zwariuję.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-13842209484266861312017-05-20T22:42:00.002+02:002017-05-20T23:40:16.816+02:00tobie bałagan nie przeszkadza*Plan jest prosty: z powodu niskich temperatur i wiatru w porywach, pozostajemy w twierdzy wewnętrznej naszego domu, którą w końcu doprowadzamy do niejakiego ładu. Co powinno zająć dwie godziny do południa.<br />
<br />
Prawie się udaje, choć koło połodunia dopiero okazuje się, na co się porwaliśmy. Bo zdaje się, że nie sprzątaliśmy całościowo przez jakiś miesiąc (jak ten czas szybko leci, pomyślała Okruszyna). Na dole jeszcze jeszcze, ale góra, jako <i>private, </i>uszła jakby uwadze i to dosyć skutecznie.<br />
<br />
Największą batalię ze sobą i synem staczam w pokoju Grzybka. Dla niego każdy przedmiot ma wartość eksponatu precyzyjnie przypisanego do stałego miejsca i skatalogowanego w Genewie. Choćbny było to światełko od pojazdu lego o śrenicy 4 mm, co przy pogłębiającej się mojej dalekowzroczności jest rozmiarem niemal nie do uchwycenia.<br />
<br />
Tłumaczę Grzybkowi, że ta ilość kurzu nie tylko powoduje duszności, ale w nocy roztocza chodzą po nim i po kawałku go zjadają (<i>Mamo, mogłabyś zaoszczędzić mi tych szczegółów, </i>mówi mi, ma bowiem do świata podejście naukowe i fakty bierze na serio). W sumie muszę to sprawdzić, myślę, bo może gram nie fair.<br />
<br />
"Południe" wraz z końcem sprzątania przypada na godzinę dziewiętnastą. Mam poczucie sukcesu tym większe, że znaleźliśmy brakujące części do zadania domowego z pracy techniki, pogrzebane pod stosem wszystkiego na biurku, a także kilka kompletów pasteli olejnych, dokupowanych co kwartał z powodu braku poprzednich.<br />
<br />
Zsuwam się nieprzytomnie po schodach na dół i kątem oka widzę <i>home office, </i>które posprzątałam na błysk tydzień temu. Również po wielkiej przerwie na zrelaksowane podejście do porządku. Spędziłam w nim w zeszłym tygodniu na pracy koncepcyjnej łącznie koło 10 godzin, a jednak wygląda, jakby przesżło przez nie torando. Czy procesy twórcze są w nas tak gwałtowne, myślę o sobie i dzieciach, że bałagan generuje się jak <i>poltergeist? </i>Choć bardziej idę w tę stronę, że bałagan podstępnie rozrasta się, gdy śpimy, i rano zastajemy go jeszcze bardziej, niż zostawialiśmy sprawy wieczorem. Wystarczyłoby wstać i poświecić latarką, by go przyłapać na gorącym uczynku.<br />
<br />
Wyruszam ze Skakanką na wieczorny zakup pod miasto i w radio słyszę, jak mówią, że dziś noc muzeów. Mam wrażenie, że w muzeum spędziłam cały dzień. Kolor wody po wytarciu regałów - niezapomniany.<br />
<br />
Obiecuję sobie, że od teraz będziemy sprzątać porządnie codziennie. Wiem w głębi, że to znaczy, że mniej więcej znowu za miesiąc.<br />
<br />
<i>*powiedział mi kiedyś Boski Andy, ale to nieprawda. Po prostu bywa drugorzędny w stosunku do innych rzeczy. W tym własnych możliwości.</i>Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-28744948991421307152017-05-17T22:53:00.001+02:002017-05-17T22:58:48.036+02:00dwa razy spalonyPostanawiam i w kuchni spróbować czegoś w rodzaju <i>"out-of-box" thinking</i>. Widzę, że kupiłam wrapy, które przekładam po różnych częściach lodówki od kilku już dobrych dni. Premierowy trial miał miejsce w podlondyńskim Luton, gdzie do wrapów wsadziliśmy grillowanego kurczaka z sałatką, zakupionego wcześniej w Indian bądź Middle-East barze (Brat, sorry że nie pamiętam!), a że zostały nam sosy czosnkowe dodane do pakietu, był zestaw 4 profesjonalnych lunchy jak się patrzy. Wrapy wyszły jak talala i zjedliśmy je na stojaka na brzegu Tamizy w Londynie (na stojaka z powodu braku ławek na skutek majowego oblężenia stolicy).<br />
<br />
Więc otwierając lodówkę decyduję, że wreszcie te wrapy zrobię. Znajduję w zamrażalniku mięso typu pierś z kurczaka. Oceniam, że do wyjechania z domu po dzieci mam całe 20 minut na usmażenie ich w kawałakach, by wyglądały na grillowane w Indian barze lub KFC, i by młodzież nasza chętnie zjadła. Smażę na opcji <i>power</i> naszej kuchni indukcyjnej, jednocześnie krojąc odmrożone części i dbając o przyprawy. Dumna z efektów - po 20 minutach wszystko wygląda przynajmniej na prawie usmażone, ale oceniam, że jak postoi pod przykryciem, to i reszta się jakoś dogotuje - przystępuję do ubierania Plusa i wychodzimy.<br />
<br />
Dzieciom opowiadam w aucie, jaki dziś obiad w odróżnieniu od typowego polskiego. Czuję, że moje macierzyństwo zyskuje właśnie 1000 punktów, albo chociaż 20.<br />
<br />
Docieramy z powrotem po półtorej godziny. Otwieram drzwi od domu i zapach, który uderza we mnie, jest niewypowiedziany. Porównania mam w głowie do Rzymu podpalonego przez Nerona, ale nie wypada tu przywoływać. Nigdy też w życiu nie widziałam, żeby mięso - w barwie najprawdziwszej smoły - rozpuściło się na patelni jak plastelina i stało się jej integralną częścią. To z pewnością pierwszy izotop kurczaka i teflonu w historii. Wiadomo, że polonu ani radu nie wynalazłam, ale zawsze coś.<br />
<br />
Zastępczo znajduję 4 ostatnie jajka i postanawiam ugotować je na obiad, drogą losowania wyłaniając potem szczęśliwców, którzy zjedzą je we wrapach z uwagi na skąpą ilość surowca.<br />
<br />
Ze śpiącym Pawełkiem idę na dwór i tam popadam w stan głebokiego <i>mindfulness</i>, jakiego nie pamiętam od lat. Słońce na mnie świeci, Plus śpi w moich ramionach, zraszacz sąsiada tańczy i rozpryskuje wodę pod chmury, pod naszym dachem widzę, że wróble zrobiły gniazdo. Po raz pierwszy od <i>niewiemkiedy</i> czuję, że jest po prostu ok teraz i w tym, co jest - poza coraz bardziej głośną orkiestrą moich kiszek, grających głodowy marsz. P śpi, przez telefon proszę córkę o zgaszenie płyty w kuchni.<br />
<br />
Gdy docieram do środka po kolejnych chwilach pełnych beztroski, widzę rzecz niebywałą. W garnku są tylko trzy jajka w kolorze brunatno-czarnym. Czwarte eksplodowało i w częściach wystrzeliło na różne części kuchni.<br />
<br />
Uciekam od przekonania, że "za chwile beztroski trzeba płacić jeszcze większym stresem". Nie, no po prostu nie. Garnek w sumie wygląda lepiej niż patelnia, stojąca po drugiej stronie domu na schodach (Boski Andy, uprzedzony, że obiad dziś będzie boski, z pewnością nie przewidział, że jego splendor przywita go jeszcze przed progiem).<br />
<br />
Obiad w porze kolacji jemy z naleśników zrobionych w południe (w nich fantazyjnie zawinięta kiełbasa krakowska z serem sałatkowym i pomidorem), jak również z wyjętych z zamrażarki znalezisk i wczorajszych pozostałości.<br />
<br />
I pamiętajcie: to nie jest tak, że za chwilę beztroski trzeba słono płacić. Nie! Chwila beztroski nakarmiła mnie bardziej niż grillowany kurczak. Przy niej wszystkie wpadki dnia dzisiejszego wydały mi się jedynie motywami, na których. Można napisać wpis.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-34133197397259880712017-05-07T14:02:00.000+02:002017-05-07T21:44:27.472+02:00Downton Abbey<div>
<div>
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);">Przechadzamy się po pokojach, których jedynym celem jest: żeby Ci było wygodnie. Żebyś od otwarcia oczu na widoki przez ogromne okna do ich zamknięcia i przyłożenia głowy do miękkiej poduszki czuła się zaopiekowana. Żeby na wszystko było miejsce: na bezruch patrzenia w dal, na spokój zbierania myśli, na czytanie słów, na pisanie listów, na sen, którego nie przerwie żaden koszmar, wpuszczony nieopatrznie we własne granice. To przestrzeń prywatna doprowadzona do optymalnych wymiarów, gdzie okno i lustro powiedzą Ci wszystko, co najważniejsze: istniejesz, jesteś kimś ważnym i pięknym, ten cały widok, od którego kręci się w głowie, Ktoś stworzył dla Ciebie. Przestrzeń, którą zajmujesz, nie jest przypadkowa i zabrana komuś innemu, ale Twoja. Możesz położyć się na wykładzinie, która ma grubość materaca wysokiej klasy, możesz deptać po trawie. Możesz się rozsiąść. Możesz leżeć na dowolnym miejscu łóżka. Możesz przekręcić klucz i nikt nie wejdzie na Twoje terytorium z żadną zbyt wymagającą, niemożliwą prośbą; niczego nie wymusi w imię ratowania świata, nie przebije się przez Twoje "nie", które wypływa z siły Twojego "tak" dla tego, co najbardziej bliskie, drogie i Twoje.</span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);"><br /></span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);">Komnata tych gabarytów - to zarazem "gotowalnia": miejsce, by zebrać siły na to, co dalej, na dobro sprawione w spotkaniu z drugim, na dar, na kontakt, na bycie razem z innymi.</span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);"><br /></span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);">Zachwyca mnie ta przestrzeń pokoi na galerii wokół położonych niżej jadalni i bawialni. Z tego, co prywatne, wypływa dopiero to, co wspólne. Fizycznie narysowane granice dawnej etykiety, które straciliśmy z dzisiejszym wymieszaniem <i>public & private.</i></span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);"><br /></span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);">Bliźniak, który mi powiedział, "jedziemy tam jutro", nie wiedział, jak ogromnie tego potrzebuję. Dom otwierany dla zwiedzających kilka razy w roku - akurat był dostępny. </span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);"><br /></span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);">Pocieszam się, że sobota w Highclere Castle (zamkiem pożyczonym dla potrzeb "naszego" z Bratem serialu) wyglądałaby już mniej szałowo, gdyby tam zamieszkać na stałe. Ale wyobrażam sobie, że tam łatwiej znalazłabym te potłuczone części siebie, które zostały we mnie po ostatnich trudnych wydarzeniach zawodowych. Wszystko z perspektywy tych okien i galerii stałoby się odległe i mało ważne. Zmniejszone, czarnobiałe, oddalone, zostawiające mnie bezpieczną i kochaną, niezdolne zabrać mnie sobie samej. </span></div>
<div id="AppleMailSignature">
<br /></div>
<div id="AppleMailSignature">
Szukam tej przestrzeni rekonwalescencji gdzie indziej. Łatwiej byłoby mając choć jedną komnatę na galerii, ale zawsze można zbudować ją w sobie.</div>
<div id="AppleMailSignature">
<span style="background-color: rgba(255, 255, 255, 0);"><br />--Sent from my iPhone</span></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqAie7qL4MU-TlWPj52SaoaF6VIQ_FDygn370RbRBP6OTUJHrUAp5OH6dLwKYiE_RR44aMMTXh8n5KVBIobMVi9u52ue9y5Obffr0LXnZQS78w4FaTISFhTgpCE6qgdr3F4iORce2596g/s1600/IMG_1493-798477.JPG"><img alt="" border="0" height="400" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362319799572898" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqAie7qL4MU-TlWPj52SaoaF6VIQ_FDygn370RbRBP6OTUJHrUAp5OH6dLwKYiE_RR44aMMTXh8n5KVBIobMVi9u52ue9y5Obffr0LXnZQS78w4FaTISFhTgpCE6qgdr3F4iORce2596g/s400/IMG_1493-798477.JPG" width="300" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQFgw7X0j9E8cI7IGR44pEve1Ju8maJdER2kP8eqQ-8JDJ8QNYlFnok96MrO9XBYcrIM-u0C4KP6KW1Z2_tC_Zz42W6PmPVuLq6dlSAWVpQB95b-Rd_D6e6Mhgk_Ec4N19-XgUIeyq1hc/s1600/IMG_1494-799493.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362322480598322" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQFgw7X0j9E8cI7IGR44pEve1Ju8maJdER2kP8eqQ-8JDJ8QNYlFnok96MrO9XBYcrIM-u0C4KP6KW1Z2_tC_Zz42W6PmPVuLq6dlSAWVpQB95b-Rd_D6e6Mhgk_Ec4N19-XgUIeyq1hc/s400/IMG_1494-799493.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgi2Cyr5TMMmgr3HyyODx3bHPZOp_HnOwMEUdcz9rsBj8lxvzJciiF_SwLchA_I1eZOM2a-eHVv7BgEGyv4kIscMdCEZeVCs9pHXMs33_L23ZvGeH4KL5JUky6IsHGjm0cPgJmH2wsvgGA/s1600/IMG_1495-700394.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362324535689154" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgi2Cyr5TMMmgr3HyyODx3bHPZOp_HnOwMEUdcz9rsBj8lxvzJciiF_SwLchA_I1eZOM2a-eHVv7BgEGyv4kIscMdCEZeVCs9pHXMs33_L23ZvGeH4KL5JUky6IsHGjm0cPgJmH2wsvgGA/s400/IMG_1495-700394.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnGYAMIc5g_dyhnbqrQgn2AjjejILHF9SDfTBXrgyMckLQ-2nOVgx2loQ7FeIVc6q7BtCf8651lycO2xAZj82P3wylkj-wGob6t4O6gxVOJXk8FL2WuiR0CKyA0n3p5GAuLv1Q7KOkngM/s1600/IMG_1496-701467.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362327097488962" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnGYAMIc5g_dyhnbqrQgn2AjjejILHF9SDfTBXrgyMckLQ-2nOVgx2loQ7FeIVc6q7BtCf8651lycO2xAZj82P3wylkj-wGob6t4O6gxVOJXk8FL2WuiR0CKyA0n3p5GAuLv1Q7KOkngM/s400/IMG_1496-701467.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjK9EKeo4x_6X49Ccdl2ufkQn3axkfxaGpOLIlVAsnHVlEpDyOVoyK77u5jMKN8EfskoJrMl9nLp-hO7pQCbyt2V6E4NobDoKTUGpKXkJRc9waIj61wps12fBM4SIZdZb6nM2yD1bvgVJI/s1600/IMG_1498-702381.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362334606856946" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjK9EKeo4x_6X49Ccdl2ufkQn3axkfxaGpOLIlVAsnHVlEpDyOVoyK77u5jMKN8EfskoJrMl9nLp-hO7pQCbyt2V6E4NobDoKTUGpKXkJRc9waIj61wps12fBM4SIZdZb6nM2yD1bvgVJI/s400/IMG_1498-702381.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRtDasUq8tea77k40tvu70vUvdTxe4Uy_5sEGMyekGZ6PW-v_3Jdwhu0noS4DyR4CjKLi-BCGJ04Qx-sUPFtlHuDpU6TQ3KJzKP1d9bmGS8qib9nNMUx-WKp1YaGk8qCm_hVPnS-6REtE/s1600/IMG_1500-703255.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362338817628754" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRtDasUq8tea77k40tvu70vUvdTxe4Uy_5sEGMyekGZ6PW-v_3Jdwhu0noS4DyR4CjKLi-BCGJ04Qx-sUPFtlHuDpU6TQ3KJzKP1d9bmGS8qib9nNMUx-WKp1YaGk8qCm_hVPnS-6REtE/s400/IMG_1500-703255.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEga_Zhu3roYiP3xatFhbGZUStoAf05-dEdrlbwkoPklp1YlTqZ09oVRmg844K2hx_bKKefupO2fJID_lTFxcGoroJA7TNidgdNHZw7ohytbn3w3Q9F8IqbXEW4KW0Ft3zMDWsqyJCxtU5s/s1600/IMG_1501-704161.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362341232876306" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEga_Zhu3roYiP3xatFhbGZUStoAf05-dEdrlbwkoPklp1YlTqZ09oVRmg844K2hx_bKKefupO2fJID_lTFxcGoroJA7TNidgdNHZw7ohytbn3w3Q9F8IqbXEW4KW0Ft3zMDWsqyJCxtU5s/s400/IMG_1501-704161.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiwgmRsS6TRj0_dTU1HAX7anjPdvHw1J2E6aS6eXOBsPpz-d31aiE6HJRAaCrc_y1wMiAUX77ZT-phyphenhyphenaXXJCxhVcDbpZXVzrk-3c1-nWisNPl7tLd99sjv9e4yNhlYPgtDIW1RC2j5hnU/s1600/IMG_1505-705182.JPG"><img alt="" border="0" height="300" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362343907008674" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiwgmRsS6TRj0_dTU1HAX7anjPdvHw1J2E6aS6eXOBsPpz-d31aiE6HJRAaCrc_y1wMiAUX77ZT-phyphenhyphenaXXJCxhVcDbpZXVzrk-3c1-nWisNPl7tLd99sjv9e4yNhlYPgtDIW1RC2j5hnU/s400/IMG_1505-705182.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizyJTrcrFAceug-hjvaDvWsEHt4kON-G3LyrCw9h89sQOEuQZt2SWrHAXMuVCPVaxTmC-22Cdu6d1Lu5H6ewfT_xvsqlzYHe4R5fnjWI_WgLfPzFknb4t24JPOsm5PlIWP9Mfxww1kCFk/s1600/IMG_1508-706061.JPG"><img alt="" border="0" height="225" id="BLOGGER_PHOTO_ID_6417362350318008178" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizyJTrcrFAceug-hjvaDvWsEHt4kON-G3LyrCw9h89sQOEuQZt2SWrHAXMuVCPVaxTmC-22Cdu6d1Lu5H6ewfT_xvsqlzYHe4R5fnjWI_WgLfPzFknb4t24JPOsm5PlIWP9Mfxww1kCFk/s400/IMG_1508-706061.JPG" width="400" /></a></div>
</div>
<div id="AppleMailSignature">
<br />
<br />
--Sent from my iPhone</div>
Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-86931690805028549832017-05-06T15:32:00.001+02:002017-05-06T15:46:22.660+02:00blizny„Blizny są jak lata, uważał, nawarstwiają się na sobie
<br />
i dopiero wszystkie razem tworzą człowieka". (Robert Seethaler)
<br />
<br />
Takie zdanie znajduję. Patrzę na swoje ręce, myślę o swoich skulonych ramionach, o dniach, z których każdy jest jak Mount Everest wyborów, gdzie postawić krok i czy warto.
<br />
<br />
Wydaje się, że nauka mogłaby przychodzić łatwiej, bez blizn. Że łatwiej byłoby uczyć się chodzić, śmiać, składać sylaby. Że to trudne, uczyć się ciągle przez rany, przez ślepe ulice, przez błędy, przez ból, z którym trzeba umieć żyć codziennie, bo akurat wewnętrzny kompas składa się głównie z niego.
<br />
<br />
Czasem wydaje mi się, że swoje bezpieczeństwo wznoszę ciągle na nowo, jak wróbel przykleja do gałęzi swoje gniazdko, mozolnie znosząc źdźbła. Potem pierwszy lepszy wiatr je zrzuca i trzeba kleić od nowa. Wolałabym coś bardziej pewnego, czego mi nikt nie odbierze.
<br />
<br />
Wszystko to jest we mnie: i drżący ptak, i pewność zasad, dla jakich warto się starać, i wartość osób, które kocham i których nie chcę obarczać swoim bólem. Pomysły na zmianę świata, marzenia, potencjał. Wszystko we mnie jak keks, który trzeba mądrze kroić. Opiekować się drżącym wróblem, przyklejać plasterki, chronić - a jednocześnie zostawiać za sobą światło. Przez blizny też ono prześwieca, choć samemu jest trudno je dostrzec i nosić najtrudniejsze doświadczenia jak ordery.
<br />
<br />
Przychodzą do mnie słowa, łaszą się jak szczeniaki i mówią: zawsze będziemy z Tobą. Cieplej mi z nimi.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-25827688459702096712017-04-24T22:24:00.001+02:002017-04-24T23:06:02.079+02:00zestaw przeciwlawinowy<div dir="ltr">
W chwilach wolnych od martwienia się, które przychodzą z rzadka jak krótkie przejaśnienia w prognozie na kwiecień, planuję bliski już ogromnie odlot.<br />
<br />
Odlot przewidziano w kierunku północnym, nie żeby ze strachu przed upałami w weekend majowy, ani nie by ulecieć z dymem z polskiego grilla. Odlot jest realizacją obietnicy danej dzieciom zanim narodził się Plus, że kiedyś udamy się w podróż drogami powietrznymi. Więc lecimy odwiedzić Mojego Drogiego Bliźniaka w jego podlondyńskiej siedzibie, zanim Brexit nałoży na nas obowiązki wizowe i zwiększy odległośc do <i>white cliffs of Dover.</i><br />
<br />
Odprawiam nas on-line, na wypadek gdyby spadek formy uniemożliwił trzeźwą ocenę sytuacji na 2 godziny przed. Zamawiam też walizki, które powinny przyjść kurierem, zanim my musimy wyjść. Na wszelki wypadek zaglądam na stronę przewoźnika, by upewnić się co do gabarytów i możliwości odlotu naszych bagaży. I znajduję tam pytania, które nie przyszły mi zupełnie do głowy, choć muszą być często zadawane, bo zyskały status nagłówków w menu informacyjnym.<br />
<br />
"Czy można zabrać ze sobą przeciwlawinowy zestaw ratunkowy?" "Czy można zabrać ze sobą spadochron?" I ostatni ciekawy punkt: "Przewóz prochów".<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Przez krótką chwilę rozmyślam, czy zestaw przeciwlawinowy, czy raczej spadochron. Czy może wystarczą parasolki w razie konieczności skoku, i wtedy nad Londyn sfruniemy jak Mary Poppins, a słońce będzie wraz z nami zachodzić na tle Big Bena. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ostatecznie wygrywa kurtka przeciwdeszczowa, parasol zawsze można w kiosku <i>in case of rain. </i>Bo w razie katastrofy zostaje i tak jedynie przewóz prochów.</div>
</div>
Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-78146098431540008822017-04-22T16:32:00.001+02:002017-04-22T16:32:32.621+02:00wieczne rzeczyZe wszystkich rzeczy przemijających na ziemi zostaje jedno - pisanie. Najbardziej przy-jaźni, najbliżej, pod ręką. Ilekroć Simon and Garfunkel śpiewają mi swoje "hello darkness my old friend", one zjawiają się znowu.
<br>
<br>Taką mnie zastanie Pan Jezus w Niebie, gdy zajdzie do mojej chatki. Z wypiekami, ze wzrokiem który potrzebuje chwili, by wrócić do tu i teraz od wiecznego i wiecznie zajętego pióra.
<br>
<br>"Co napisałaś?" - zapyta, choć przecież wie, i uśmiechnie się.
<br>
<br>Ja też się uśmiechnę i powiem: "znowu jakieś słowa".
<br>
<br>A On bardzo dobrze zrozumie, bo na początku też był Słowem.
<br>
<br>I tak sobie wypijemy herbatę i posiedzimy, patrząc jak słowa ulatują za okno ku słońcu, jak ptaki, by stać się gdzieś życiem.
<br>
<br>--Sent from my iPhoneOkruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-52685045320529884722016-11-02T20:52:00.002+01:002016-11-02T20:52:51.294+01:00królowa fitnessuW międzyczasie z okazji długo wyczekiwanego długiego weekendu postanawiam zostać królową fitnessu. W ramach zrównoważonego rozwoju i zdjęcia ze świata odpowiedzialności za mój dobrostan.<br />
<br />
Okazuje się, że używając wszystkich licznych w domu sprzętów hi-fi, poskładanych przez Boskiego Andy'ego, można uzyskać taki <i>beat, </i>że mało szyby nie wylecą. I na kazdym piętrze i w każdym pokoju, z niesamowitym wzmocnieniem dolby system, a nawet surround, gra to samo. I z kolumien wielkości lodówki.<br />
<br />
Dyskotekowe szaleństwo ogarnia i dzieci. Z zamiłowaniem przez wifi puszczamy Coldplay, a równie często Sia śpiewa o swoich <i>Cheap Thrills. </i><br />
<i><br /></i>
Odkrywam, że nawet jazda na mopie w godzinach nocnych może być wzbogacona o zumba dance, jeśli do telefonu przypnie się słuchawki i zapuści hity, które z dawnych lat przypominam sobie. Daft Punk oraz starszy znacznie Charles & Eddie. A nawet kompletnie odmóżdżające Safri Duo.<br />
<br />
Poniedziałek, który jest ani dniem powszednim, ani wolnym, zaburza nasz odlot w stronę zdrowia i ruchu. Proza życia woła głosami domowników, że sprzątanie. Przesprzątawszy i przegotowawszy przy pop bicie dwa wieczory, oświadczam rodzinie, że odtąd nie będę już sprzątać i mogą sobie sami. Pół godziny póżniej wylatuje mi skutecznie dysk. Ale nie dysk z muzyką, tylko w odcinku lędźwiowym kręgosłupa.<br />
<br />
Porażona w zakresie ruchu oraz porażona swoją słownością, nie wiem. Czy nie opłaca się postanawiać żadnych radykalnych zmian w stylu życia, czy mówić rzeczy nieoptarznie. Ile bym dała, by móc pozbierać pranie. O innych, jak noszenie Plusa, nie wspomnę. Każda też rzecz, która spadła na ziemię, pozostaje stracona.<br />
<br />Z wyrazami bólu<br />
Wasza fitness queen bez dysku<br />
Niby że wesoło, ale dziś płakałam i tylko trochę dlatego, ze Dzień Zaduszny.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-7316758719603607042016-10-15T21:37:00.001+02:002016-10-15T21:37:05.791+02:00chirurgia estetycznaZ Grzybkiem ostatnio byłam na zakupie w tzw. galerii handlowej w sąsiedniej wiosce, na wlocie do wielkiego miasta, z którego się dopiero co wyprowadziliśmy. Galeria posiada aptekę, gdzie można drogo kupić leki. Jak również delikatesy, gdzie można przepłacić za włoską kawę (haniebnie podrożała w ogóle po wakacjach). Pomiędzy nimi pepco z odzieżą, która się rozleci po dwóch praniach i słynny na niniejszych łamach lumpeks, gdzie odzież trwalsza (ale zagrożona angielskim bedbugiem) i gdzie dziś nabywam fantazję <i>Greensleeves</i> na płycie za dwa złote.<div>
<br /></div>
<div>
Potem jeszcze słynna niemiecka sieciówka, w której można taniej kupić drogie leki z apteki obok. I dostać papier toaletowy i jedzienie dla kota. Perła w koronie - to sklep dla artystów, który przeprowadził się razem z nami z centrum na wioskę. Tylko ja już nie mam czasu na akryle i werniksy.<div>
<br /></div>
<div>
Ale nie oo tym. Wówczas na zakupie zachciało nam się obojgu niemiłosiernie siku. Przebąknęłam coś o drzewku i lepszej sytuacji syna, bo on pod drzewkiem to spoko. I wtedy Grzybek mówi: <i>Mamo, ale przecież tu jest toaleta. Pamiętasz? Tam, gdzie sobie robiłaś operację plastyczną. </i></div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oh my. W końcu rozumiem. Obok kosmetyczki na piętrze, gdzie robiłam sobie hennę, zostawiwszy miesiąc temu wakacyjną całą trójkę na dworze. I znaleźli mnie razem z Plusem i wózkiem po upływie 15 minut, gdy właśnie wyszczypywano mi brwi i nic nie mogłam zrobić poza słuchaniem narybku za drzwiami.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dobrze, że nie jestem nikim sławnym, bo już by poszło na nagłówki, że po botoksie i kolejnym podciąganiu skóry - pępek mam już na czole.</div>
Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-21644953681706554842016-10-14T21:41:00.001+02:002016-10-14T21:41:22.512+02:00Suita G-dur na wiolonczelęZajeżdżam pod sklep, myśląc, że nie mam siły iść na wieczorny zakup ponownie, do trzasku butelek i lodówek z serami. Że powtarzalność spraw wszystkich zostawia czasami człowieka bez tchu. I że ręce do tej monotonii otwierać tak trzeba, jakby się witało przyjaciela, przechodząc raz po raz przez własną śmierć, przez wszystkie "nada", "nada", "nada" - by na szczycie góry znaleźć także "nada".
<br>
<br>I wtedy pani w radio bardzo classic zapowiada suitę numer jeden na wiolonczelę Bacha. Tą samą, która trzymała kapitana Russela Crowe na majestatycznej HMS Surprise, gdy grali wieczorami wraz z przyjacielem lekarzem okrętowym. Z którym się kłócił na śmierć, a potem godził na życie i gdy ten zachorował, przerwał dla niego pogoń za.
<br>
<br>A ta suita, odtwarzana przeze mnie wielokrotnie jak zażywanie tabletek od bólu głowy przez Goździkową, trzymała mnie przy zdrowych zmysłach przez ostatnie tygodnie. Gdy okazywało się, że z bólem tkwimy w naszych samotnych wyspach, dopóki się nie przekopiemy kanałem, czy mostem, czy powietrznym jakimś tunelem z cichym znakiem pokoju.
<br>
<br>I po tej suicie wyjdę zaraz z auta i kupię wszystko, i sobota nas zastanie śniadaniem.
<br>
<br>Niech czytelnik nie smuci, że smutno piszę - ja próbuję się zaprzyjaźnić z każdą porą życia, a część z tego jest szara, a inna - bajecznie kolorowa. Szarości też jest aż do zachwytu.
<br>
<br>
<br>--Sent from my iPhoneOkruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-52474291659215933652016-10-13T12:24:00.002+02:002016-10-13T12:24:30.863+02:00potrawka (z) kotaB pisze mi, czy oszalałam, że jem parówki. Zastanawiam się, że chyba faktycznie coś ze mną nie tak i może cały cywilizowany świat nie bierze ich do ust. Zimno się zrobiło i czasem by człowiek chciał coś ciepłego na szybko rodzinie, z zawartością mięsa 90 procent. Fakt, nigdy nie zastanawiałam się, co jest w tych pozostałych 10 procentach i myślałam, że dwa razy w tygodniu ujdzie z ketchupem.<br />
<br />
Toczy nas wirus, ze mnie bardziej przeszedł teraz na Boskiego. Z powodu wygaszenia do minimum czynności życiowych, by organizm zwalczył problem w zarodku, odczuwam wielką potrzebę działania. Muszę wynieść szafę biblioteczną, której kominiarz chciał wlepić mandat, bo stoi na oknie inspekcyjnym kominka. I w razie samopodpalenia sadzy do temperatury 800 stopni Celsjusza, spłonie na rozrzażonych drzwiczach, a z nią cała chałupa i my. Przenoszę więc graty i robię wielkie remanenty, by pozytywnie zaskoczyć Boskiego i zrobić na nim wielkie wrażenie moim ogólnym ogarnięciem (dla odmiany od pewnego jego braku).<br />
<br />
Przesuwając łóżko o 20 cm zaledwie - powoduję katastrofalne połamanie ramy. Mimo że to wina łóżka (nowe, lecz kruche ogromnie), wina spada najpierw na mnie i pozostaje tym wielkim wrażeniem, o które nie do końca mi chodziło. Trzeba spać na podłodze, na materacu i tym, co zostało z łóżka.<br />
<br />
Kot, rozumiejąc nasze jesienne walki, wpada wieczorem do salonu z myszą. Mysz jest półżywa, ale nie da się jej odratować, bo kot kompletnie nie łapie niuansów etycznych. Mam ochotę ustrzelić kota z nieposiadanej wiatrówki (a gdybyśmy mieszkali w Nebrasce, miałabym i flintę). Potem myślę, może czytał wpis o parówkach i przyniósł prawdziwe mięso ze wsi.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-40094247202806647532016-10-07T22:02:00.002+02:002016-10-07T22:05:21.295+02:00coś na piątkowy wieczórDziś znowu wieczór we freszmarkecie. Taki jakby rytuał jesienny, zwłaszcza że nie mieliśmy z Plusem fury, by jeździć za dnia. Więc po ciemku sama. Zauważam, że przychodzą ludzie po coś na wieczór. Ja też w sumie po to (poza parówkami z szynki na śniadanie)*.<br />
<br />
Patrzę, jak panowie w różnym wieku przechylają głowy przed lodówkami z piwem, jakby byli właśnie w Tate Modern i próbowali dociec, co autor miał na myśli. Niektórzy zdecydowanie do półki wysokoprocentowej, gdzie już tylko obsługa sklepu sięgnąć może. Patrzę na ubogie przystawki do palety napojów. Jakoś najbardziej mi żal, gdy pan z małą żołądkową gorzką nabywa 4 litry coca-coli. Myślę, jak gorzka musi być ta żołądkowa i jak gorzkie życie, że tyle aż cukru z dwutlenkiem węgla i kofeiną, by jakoś przełknąć piątek, wieczór i październik.<br />
<br />
Kilku klientów sklepu, raczej 60+ i 1,5 promila +, przygląda mi się bacznie i uśmiecha, gdy wybieram z lodówki piwne zero procent. Jeden nawet nawiązuje dialog. Co bym mu poleciła na dzisiaj. Myślę szybko, że nie wiem, bo wzięłam łososia na zimno, z którego zrobię szybkie suszi bez wodorostów, których na wiosce brak.<br />
<br />
- Tu jest coś gotowego do podgrzania na ciepło - odpowiadam, pokazując na półkę z garmażerką, bo nadeszły chłody.<br />
<br />
- Ale żona mnie zostawiła - mówi on.<br />
<br />
W głowie po neuronach z prędkością światła biegną mi impulsy - czy to oznacza, że on nie ma gazu i kuchenki, by podgrzać; czy wie, że ona miała powody, gdy promile może nigdy nie wietrzały; czy warto mu o tym mówić? Aż w końcu wniosek: należy z patologicznej empatii ewakuować się w stronę kasy.<br />
<br />
W drugim sklepie, gdzie także dzwonią butelki, dokupuję sos sojowy.<br />
<br />
- Współczuję pani, że tak długo tu pracujecie - mówię do kasjerki.<br />
<br />
- Och nie, ja tu odpoczywam od dzieci, bo psychicznie nie idzie z nimi wytrzymać. Na trzecie mnie nikt nie namówi.<br />
<br />
Jakiś smutek na piersi mi siada, że przecież dzieci to akumulatory miłości, w odróżnieniu od lodówek z piwem i połamanych historii na paragonach we wszystkie wieczory tygodnia. A potem myślę, dzieci urosną i ona może zrozumie, że nie są, nie są skaraniem boskim ani niczym takim.<br />
<br />
Idę jeść domowe suszi. Zaraz dołączy Boski, o ile wstanie po jajecznicy zjedzonej na pierwszą kolację i po usypianiu Plusa. Znaczy po tym, jak Plus wytrwale usypia swojego wykończonego dniem Tatę.<br />
<br />
<i>*Disclaimer: pisanie przeze mnie o parówkach nie stanowi produckt placementu, nie uczestniczę w AdSense i nie mam (jeszcze) zysków z reklamy.</i><br />
<br />
<br />Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-2226848127495141882016-10-04T22:55:00.002+02:002016-10-04T22:55:40.228+02:00niedoszłe parówki z freszaW nagrodę za wytrwałość przy posmarkanej Skakance (powinna po operacji nie chorować!) miałam jechać na koniec dnia po parówki do fresza. Fresz bowiem na wiosce jest czynny do 23, zupełnie jak w mieście. Myślałam, że sprawdzę, czy świat nie odleciał na skutek wichury. Ona obudziła mnie dziś nad ranem szuraniem za balkonem, które brzmiało jak szukanie zgubionego kółka od auta w pudle z klockami lego. Nikt jednak się nie bawił, więc nie wiem, co szurało.<br />
<br />
Wczoraj późnym wieczorem, gdy wracałam autem z dwoma bochenkami chleba, trwał już opad ciągły. W opadzie drogę na zakręcie przebiegł mi szczur. Niezwykle szybko zmierzał w stronę kościoła; przez furtkę i dalej w stronę remontowanego obecnie portyku. Nie wiem, czy czekała na niego z ciepłą kolacją mysz kościelna, ale zrobiło mi się smutno, że takie ma życie pod psem.<br />
<br />
Kolory jeszcze umiarkowane. Stwierdzam za to zdecydowany brak grubszych spodni. Termometr w aucie pokazuje dziesięć stopni. Te dziesięć stopni przenika do szpiku kości przez cienkie spodnie dresowe i inne odzieżowe pamiątki lata. Jak się z tym oswoić, jeszcze nie wiem, ale wiem, że co roku zadaję sobie to pytanie.<br />
<br />
Nie daję rady dziś powtórzyć eskapady. Szkoda mi szczura, którego nie spotkam. I smaku parówek na śniadanie mi szkoda. Nie mając siły szukać ciepłej odzieży, wybieram resztkę z dnia na pisanie.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-25605831763014947782016-10-01T21:06:00.002+02:002016-10-02T09:07:51.125+02:00nasz domWykopuję berberys. Wsadzam różę i wrzos. Coś robię. Coś robimy razem z Boskim. Cali w tym. Tu czynności mają początek i koniec. Z masy problemów i braków odpowiedzi, razem na naszej rybaczej łódce o czymś decydujemy. Hortensje do cienia. Kalina koło furtki. A winobluszcz na płot. Liście już różowieją. Jesień oznacza kolory, uświadamiam to sobie. Coś się kończy, a coś się zaczyna. Ciemne ranki, ale nowe barwy za oknem. Mniej nas na zewnątrz, za to więcej w środku.<br />
<br />
Myślę o takim płocie dla naszego domu, którego nikt nie sforsuje. Który nas szczelnie odgrodzi. Na zewnątrz będą mogły szaleć wichury absurdu, do środka nie wpuścimy nic. Po tak długim czasie życia w przeciągu, gdy do środka wpadało wszystko i wszyscy, tratując to, co tylko nasze i nie umieliśmy się przed tym bronić.<br />
<br />
Wychodzę też z Plusem na zakup. I znajduję ich. W lumpeksie bardzo angielskim, który łączy nas duchowo ze światem za Kanałem la Manche. Gdy widzę, jak wielka jest ich uroda i jak ogromna delikatność i kruchość, serce zaczyna szybciej mi bić. Ceny poprzylepiali im na sercach, każdemu oddzielnie. Trzeba ocalić ich przed rozbiciem. Co, jeśli jakiejś kobiecie wpadnie w oko ten tata z noworodkiem w ramionach, bo taki opiekuńczy? Albo komu innemu mama z córeczką, bo takie do siebie podobne? A może jakaś dziewczynka poprosi mamę tylko o dwóch braciszków?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEao2etxixRCEtZd-4NKGOVLrcNfo8ynNMPWZOcASxMkioErRwxbx6REr6nGqE5M6N6YVvChhdpTB2yy4YBpexU5tuoee5NfWx0awmhYdBj_phMCsvk-_mWiqRwzVDqH1Ou6zSSvdt8eg/s1600/IMG_0071.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEao2etxixRCEtZd-4NKGOVLrcNfo8ynNMPWZOcASxMkioErRwxbx6REr6nGqE5M6N6YVvChhdpTB2yy4YBpexU5tuoee5NfWx0awmhYdBj_phMCsvk-_mWiqRwzVDqH1Ou6zSSvdt8eg/s640/IMG_0071.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDhACPVv_qqggmKB3fZ_7uO9DhLUYafgttTHo7IFYp80d4CLQEZdMFqkESICNlfa1emG0ISU2EbnLD5CU6xI0WB8sACfKUbFCwK0Q9swn55qlYTuPRV10D9haSnWkyh7dSM_A59EQGRCQ/s1600/IMG_0070.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDhACPVv_qqggmKB3fZ_7uO9DhLUYafgttTHo7IFYp80d4CLQEZdMFqkESICNlfa1emG0ISU2EbnLD5CU6xI0WB8sACfKUbFCwK0Q9swn55qlYTuPRV10D9haSnWkyh7dSM_A59EQGRCQ/s640/IMG_0070.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrf0NhBJIJY_Q79zsTNpU2SHOA7cGN-4LnpeU2lshdgBjA1bePnHWVyGQXkRa6xdgL8bT0hLFTu-QHQ4AcHMAzGm7fGV35533WlMhJhElvyr1sF-2Sx4LdeW1VDzOvYkAvBKy_Dt8Zi9U/s1600/IMG_0069.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrf0NhBJIJY_Q79zsTNpU2SHOA7cGN-4LnpeU2lshdgBjA1bePnHWVyGQXkRa6xdgL8bT0hLFTu-QHQ4AcHMAzGm7fGV35533WlMhJhElvyr1sF-2Sx4LdeW1VDzOvYkAvBKy_Dt8Zi9U/s640/IMG_0069.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
<br />
Nie mogę się na to zgodzić. Wyskakuję z kasy bardzo słono, bo figurki są nowe, a potem pakują mi je bezpiecznie w miękką folię do torby ze sweterkami. U nas będzie Wam ciepło na półce nad kominkiem. U nas będziecie blisko siebie. U nas będziecie się uśmiechać i nikt Wam nie powie, że Was za dużo.<br />
<br />
W naszym domu otoczonym wysokim płotem.<br />
<br />Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-58338701816950813442016-09-29T12:18:00.002+02:002016-09-29T22:57:09.598+02:00zajeść i zakupić stresW odzewie na wieści zamieszczone na blogu dostaję sygnały od empatów. S dzwoni i pyta, czy może pomóc wymierzyć sprawiedliwość z zastosowaniem siły fizycznej typu kij od bejsbola. Jego Żona A proponuje kawę. To pierwsze dla ewentualnych sprawców mojego cierpienia, to drugie - dla ofiary, czyli dla mnie. Dziękuję za pamięć i mimo iż obie oferty są niezwykle kuszące, skromnie odmawiam.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Najszybszy jednak jest mój Brat Bliźniak. Dostaję błyskawiczny aj-messydż: <i>Co się dzieje? Widziałem posta.</i></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Odpowiadam, że nic i że dam radę. (Wiadomo, że zawsze daję radę, szlachectwo zobowiązuje i <i>supergirls don't cry</i>).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Bliźniak radzi: <i>Ja na Twoim miejscu najadłbym się słodyczy i poszedł na zakupy.</i></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zastanawiam się, czy by się nie dało, ale próbuję trochę zwiększyć widoki na zmieszczenie się w grubsze spodnie (znaczy cieplejsze, a nie szersze w pasie) z powodu nadchodzących chłodów, to po pierwsze, a po drugie nadal spłacamy jeszcze debet, powstały ostatniego Bożego Narodzenia.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na drugi dzień pan od fedexu przynosi wielką paczkę z Royal Mail. Dzieci nasze podskakują i otwierają ją w takim ferworze, jaki towarzyszyłby i nam, gdybyśmy za komuny mieli wujka w Ameryce i dostawali od niego prezenty. Bliźniak wsadził do środka, oprócz licznych prezentów, 4 ogromne tabliczki białej czekolady o smaku nie do podrobienia. Ulubionej, szwajcarskiej,<i> Toblerone</i>, jaką kiedyś Tata czasami nabywał w Pewexie. Tylko teraz w nowym zupełnie gabarycie. Nie widzieliście jeszcze tego: jeśli Czytelnik wyobrazi sobie największą tabliczkę czekolady w sklepie, będzie to nadal tylko połowa.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Rozwiązanie ze słodyczami i zakupami przyszło do mnie pocztą. I wiem, wiem, że dni mojej tabliczki są już policzone. <i>Thank you, than you, thank you!!!</i><br />
<i><br /></i>
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace; font-size: x-small;">PS. Szukając czego innego, znalazłam w sieci przez niezwykły przypadek książkę o tym, jak radzić sobie. W dodatku do pobrania. Mimo iż naczytałam się tysięcy książek na ten temat, ta wydaje się być właśnie tą, na którą warto było czekać całe życie. Wysłałam od razu do punktu xero, niech mi wydrukują. </span><br />
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace; font-size: x-small;"><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br /></span>
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Zaznaczę, że nie jest to książka z przepisami na kilogramowe blachy czekolady domowej roboty. </span></span></div>
Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-59173938036435897472016-09-27T13:07:00.002+02:002016-09-27T13:29:49.277+02:00niewiadomocoTak to jest, że jak człowiek próbuje na serio podjąć jakąś reaktywację zajęcia tak stricte hobbystycznego jak "pisanie o niczym", zaraz musi jakiś sufit spaść na głowę. Tym razem strzał był mocny i to akurat w tę część ciała, którą ukochany mój Emmanuel Levinas określił jako centralną dla naszej tożsamości i relacji z innymi. Twarz. Najbardziej odsłoniętą i bezbronną, wyrażającą także najwięcej, choć czasem przecież stosujemy względem niej rozwiązania siłowe, jak "dobra mina do złej gry" albo "twarz pokerzysty". Twarz, która ma wypisane na sobie "Thou shall not kill". Nie będziesz zabijał. Nie będziesz używał, stosował przemocy, atakował. Oraz spotwarzał, policzkował i pomawiał.<br />
<br />
Pomówienie jest tym trudniejsze, że nie ma jak się bronić. Bronienie się jest poniżej godności, bo wróg gra nieczysto. Można najwyżej podjąć jakiś strajk. Strajk podjęło moje ciało, bo przestało jeść i spać.<br />
<br />
Dear Jacket mówi na to wszystko, że się mylę i że to tradycyjne i zwykłe kopanie w tyłek. Myślę, że to też jest możliwe. Myślę, że po kopaniu w tyłek można otrzepać spodnie i iść dalej. Choć z bolącym siedzeniem.<br />
<br />
Jeszcze nie udało mi się sformułować wniosków na przyszłość. Te podręczne i <i>ad hoc</i> wiem, że są nieużyteczne. "Nie można nikomu ufać". "Nie warto się angażować w żadne bezinteresowne działanie". "Ludzie są podli". "Zawsze można zostać sprzedanym za trzydzieści srebrników i to już się w historii spektakularnie wydarzało".<br />
<br />
Wiem, że one są po nic, bo są nieprawdziwe. Wiem, że dobro chowa się głęboko i trzeba się do niego dokopać. Jak uda mi się odkryć te wnioski, a czuję, że są blisko, to się nimi z Czytelnikiem podzielę.<br />
<br />
Przepraszam, że piszę o czymś, nie o niczym, ale to jedna z prób zrobienia czegoś z tym, z czym <i>niewiadomoco.</i>Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-9134721830410492692016-09-20T11:31:00.003+02:002016-09-20T11:31:35.183+02:00siedzieć w domuPo nocy, która trwała dzisiaj półtorej godziny, po dramatycznej histerii Plusa o szóstej rano, odstawionego od piersi z powodu siódmego mojego w tym roku antybiotyku, po poranku, który był próbą tylko towarzyszenia mu, gdy nie wie, czego chce i nie wiadomo, co zrobić, żeby pomóc; po niewypitej do tej pory jeszcze herbacie, oświadczam, że mężczyznę, który wymyślił sentencję "kobieta siedzi w domu" należało od razu potraktować zgodnie ze średniowiecznym systemem karnym - przyrodzenie przybić gwoździem do balustrady mostu, a do rąk podać tasak.<br />
<br />
<br />Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-59484707161793036602016-09-19T19:14:00.000+02:002016-09-19T19:18:43.710+02:00teren podminowanyWchodzę z ogródka do kuchni, by podać obiad rodzinie. Odkrywam pokrywki z garnków i uderza mnie zapach niezwykle intensywny. Na początku powtarzam sobie, że zapach potraw niekiedy bywa mylący i nie stanowi przesłanki do wyrokowania o smaku. Potem próbuję sobie przypomnieć, jakich dodałam przypraw. Wraz z intensyfikacją woni do momentu szczypania w oczy zastanawiam się, czy jarzyny dodane do mięsa z mrożonki mogły być zepsute. W końcu nachodzą mnie pewne podejrzenia.<br />
<br />
- Nie wdepnęłaś w coś? - pytam Skakanki.<br />
<br />
Sprawdzamy jej buty. Ok. Zaglądam w moje żarówiasto różowe imitacje słynnego obuwia marki <i>Crocs </i>i oczom moim ukazuje się gignatycznych rozmiarów mina poślizgowa, zostawiona prawdopowodobnie przez kota. Lub, sądząc po wielkości, przez tygrysa. A jeśli to nasz kot był, to znaczy, że nie głoduje, choć wydawało mi się, że karmimy słabo.<br />
<br />
Z przyczyn technicznych (sytuacja wymagała zamknięcia piętra i zatarcia śladów) obiad opóźnia się o pół godziny. I po co ja powiedziałam umierającemu z głodu Boskiemu: "nie jedz już kanapki, zaraz jest obiad"?Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-26977450210304860642016-09-19T10:15:00.001+02:002016-09-27T13:10:25.057+02:00inauguracjaSkakanka poszła dziś pierwszy dzień do gimnazjum. Obsunięcie terminu z powodu operacji i komplikacji. Tak więc o 6:05 czasu środkowo-dolnośląskiego mam w końcu pełną inaugurację września (nie, żebym dotychczas wstawała później, choć czasem się zdarzało). Dwuosobowy starszy narybek z Boskim opuszcza lokal o 6:45 z powodu błędu kierowcy. Kierowca w zeszłą środę autem o nadprogramowym widocznie gabarycie niefortunnie zahaczył o wiadukt kolejowy, znajdujący się na centralnym węźle przy wjeździe na do miasta od naszej strony. Wynikiem czego nieprzejezdny stał się nie tylko wiadukt, ale także droga pod nim. Od tego czasu 12 czy 15 km potrzebne, by dojechać do szkoły, wymaga spędzenia dwóch godzin w aucie. Więc nie wiem, czy zapas czasu nie był<br />
za krótki.
<br />
<br />
Zostajemy na polu chwały z Plusem. Najpierw staramy się przetrwać poranne ciemności. Plus przyklejony do mnie i marudzący cicho mógłby być moim wewnętrznym głosem. Patrzymy za okno. Żadna ilość kawy nie jest w stanie tu pomóc. I myślę, czy ja upadłam na głowę, że miałam pewne zastrzeżenia do wrześniowych upałów? Poinformowałam już rodzinę i sąsiadów, że ja protestuję wobec zmiany temperatury, wilgotności i światła, tak nagłej. Nie znajdę jesiennej odzieży ani butów, bo się na to nie zgadzam. Strajk włoski.<br />
<br />
Mogłabym nawet jakąś petycję i zebrać podpisy on-line, tylko obawiam się, że stacja meteo i tak nie rozpatrzy. Jesień rozsiada się w fotelu, jakby ją ktoś zapraszał, i - jak gość na przyjęciu, który kradnie całą uwagę zebranych na swoje tylko anegdoty, żarty i problemy zdrowotne - zaczyna opowiadać deszczowe historie.<br />
<br />
Pora na inaugurację Okruchów, trzeba jej trochę odebrać głos.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-5197298769705224877.post-78707475096596094202016-08-11T18:35:00.003+02:002016-08-11T18:35:47.261+02:00you have nothing to doNa ekranie wyświetla mi listę "to-do", pustą zupełnie. To dlatego, że pod wpływem "to-do" nie zdążam uzupełniać. Aplikacja, która zasyła mi piękne zdjęcia na dzień dobry i złote myśli tuż po otwarciu przeglądarki, informuje mnie niezmiennie "you have nothing to do".<br />
<br />
Kupuję spodnie. Z pomocą Skakanki, która wierzy w moją figurę. Mierząc niewiarygodne przeceny - czternaście złotych za gacie to w rzeczy samej wielki deal - myślę na widok odbicia w lustrze, że naprawdę szałowo. I wtedy Skakanka mówi, Mamo wcale nie wyglądasz grubo. I to jeden z tych komplementow, gdy wiesz, że to nie tyle zachwyt, co solidarna jakaś pociecha.<br />
<br />
Plus w czasie moich prywatnych piętnastu minut w przymierzalni, przemierza sklep wydając z siebie odgłosy godzilli, mającego zamiar sprokurować jakąś małą apokalipsę. Grzybek obiera sobie rolę stróża pustego wózka, jedyną w miarę statyczną w tym pejzażu.<br />
<br />
Wychodzę z naręczami spodni w powakacyjnej cenie, i wiem, że choć może i "niegrubo", w żadnych z nich nie wyglądam z pewnością chudo. I pamiętam, co powiedziałam wczoraj. Skoro ta bluzka jest zła, spodnie są złe, i spódnica też nie taka, znaczy że problem nie tkwi w nich, tylko we mnie.<br />
<br />
Skakanka mówi, ćwicz pięć minut dziennie. Na przykład o jedenastej mogłabym, mówię, ale Plus akurat zrobi kupę i co. To z nią pochodzi, ćwicz mimo wszystko, odpowiada mi córka. Tak, tak, mruczę pod nosem, własnie przygotowuję na ten temat mądre szkolenie.<br />
<br />
Ćwicz. W końcu. You have nothing to do.Okruchyhttp://www.blogger.com/profile/18126323149484926128noreply@blogger.com0