Wracam autem i im dalej od miasta, tym gęstsza mgła. Coś jakby ziemia wzruszała się, przypominając sobie z wieczora, jaka pora roku. Bo w dzień zapomniała się i wpadła w taniec letniej beztroski. Dwadzieścia pięć stopni i dwie pralki wyschnięte, panie, od ręki. Powietrze tak ciepłe, że dom trzeba było otwierać na oścież, by go naturalnie ogrzać. I Plus biegał w sandałach bez skarpetek. Tylko Boski Andy w korporacji mało spotkał się z tymi szalonymi temperaturami dnia.
Myślę, że tak to jest na pustyni. Między dniem i nocą tak rozrzutne amplitudy. W dzień koszulka bez rękawów, w nocy - białe szyby zaparkowanych aut i unosząca się para.
Pustynia ma w sobie nieodparte i urzekające piękno. Coś ci zabiera, coś ci daje. Wychodzisz ze swojej wioski, która wydawała ci się całym światem, i nagle okazuje się, że nie śniło ci się, jak fascynujące miejsca istnieją poza horyzontem. Przechodzisz przez nie już bez dawnego poczucia "swojskości", jakie towarzyszyło ci w twojej osadzie, ale każdą oazę zwiedzasz na boso, jak gość, który dzisiaj jest, a jutro go już nie będzie.
Podobnie napotkani na pustyni ludzie. Jak różne są to spotkania od znanych rytuałów własnego plemienia. Nie ma już "grupy", która z jednej strony dawała ci jakieś bezpieczeństwo, ale w której to, co wspólne, mogło przykryć to, co szczególne i jednostkowe. Każdego spotkanego człowieka widzisz w pełnej ostrości, na tle piasku i nieba. Nic ciebie nie rozprasza. Żaden projekt, żaden cel sięgający ponad stulecia. Jest tylko to, co się wydarza między osobami. Zaufanie, czas, wymiana. Bez pędu i gonitwy.
Potem wieczór pełen gwiazd i rzeźkość, która zapowiada poranek.
Jeszcze wracają wspomnienia, jeszcze bolą rany. Jeszcze czasem zamiera coś w środku w poszukiwaniu odpowiedzi. Jeszcze tracisz ludzi, jak się traci skarby, które zabrała wojna. I o każdego straconego, który odszedł, jesteś starsza. Ale jest to już księga, której karty przerzucił wiatr i ją zatrzasnął.
Na pustyni historia jest zawsze
in medias res, w środku wydarzeń, między wyjściem a przybyciem. Między początkiem a końcem. Tu czas nie goni - on jest twój, możesz się nim otulić. Możesz w końcu spotkać siebie. W pełnej ostrości, na tle piasku i nieba. Nie jesteś niczyją własnością. Nie jesteś też niczyją konkurencją i nikt nie powie ci, że zabierasz za dużo miejsca. Że za dużo oddychasz, zbyt samodzielnie myślisz, za głośno się śmiejesz, choć ty przecież zadowalałaś się najmniejszymi okruchami, jak kościelna myszka. Możesz teraz rozłożyć swój koc na takim poletku piasku, jakie ci potrzebne. Jakie wyznacza twoje własne i niezbywalne miejsce na ziemi.
I wyjdziesz z pustyni już zupełnie innym człowiekiem. Przestronnym w środku, skupionym, z oczami pełnymi słońca i gwiazd.