sobota, 28 kwietnia 2012

tam

Arturo: Dojeżdżamy do czeskiej granicy. Dalej droga będzie bardzo kręta i trudna, przez wioski. Jak za nami nie zdążysz - nie będziemy czekać.
[zatem muszę szybko]
Boski Andy: Zwolnij!!!!!!
[czyli że raczej wolno]
GPS: Zawróć. Skręć w lewo, a potem w lewo.
[za późno]

Po 5876 zakrętach w górę i w dół, gdy już nauczyłam się używać hamulca i gazu w stosownym momencie i  nie wypadać z serpentyn.
Boski Andy:  [trwa resuscytacja, będzie żył!]
Okruszyna: Dzięki, Arturo, że zaczekałeś jednak.
Arturo: Nie wiedziałem, że moje auto umie jeździć tak wolno!

prawie w trasie

Tak. Kiedyś jeszcze w stresie zaczęłabym piec ciasto - niezawodny sposób, by oderwać myśli.

Wczoraj, odrętwiała na myśl o przejechaniu 245 km w roli Kierownicy, zajęłam się klejeniem wraz ze Skakanką zaproszeń komunijnych oraz - Czytelnik nie uwierzy - generalnymi porządkami. O pisaniu nie wspomnę, to zawsze zamiast papierosa (no dobra, nigdy nie paliłam).

Dziś wraz z jutrzenką poziom adrenaliny nie mniejszy, ale to dobrze, bo może mając odgórne ograniczenie czasowe ze strony organizatora wyjazdu, mam na pakowanie tylko godzinę, a nie całą noc.

Pozostaję pod wrażeniem zdolności organizacyjnych Artura, który dla 10 rodzin bez trudu szykuje wyjazd w Morawski Kras. Mamy pełne zaufanie, stąd  z Andym dopiero dziś otwieramy maila i patrzymy, dokąd właściwie jest wyjazd i co trzeba zabrać ze sobą. Ne mieliśmy pojęcia. ile fantastycznych spraw przed nami. I gdzie jest Brno (Czytelnik nie uwierzy, do tej pory myślałam, że w Szwajcarii).

Do zobaczenia zwyczajowo na BP na wylocie. Tych, co zostają, albo przemieszczają się gdzie indziej (Warszawa, Częstochowa, Izrael [tak bardzo dziękuję za zabranie listu do ściany płaczu], wesele w rodzinie, ?) pakuję w szczególne miejsce - do kieszonki w okolicach prawej zastawki.

czwartek, 26 kwietnia 2012

potencjał

Boski mówi, zobacz jaki mezalians, jedno do drugiego jak pięść do nosa.

Mówię, no co Ty, patrz, jaki z nas razem doskonały człowiek. Trochę poeta i zupełnie oderwany, ale zna się na pieniądzach. Z głową w chmurach, ale pilnie zajęty pracą. Patrzy sercem, ale zupełnie racjonalnie. W sumie zna bardzo dobrze trzy języki, a dodatkowo jeszcze  dwa ledwo. Odpoczywa pisząc, ale szykuje się do maratonu i urodził się z piłką przy nodze. Trochę śpiewa i gra na gitarze, a także ma zmysł plastyczny i organizacyjny. Wylewny dyplomata. Fantastycznie sprząta i świetnie gotuje.

Razem jesteśmy po prostu kimś naprawdę wszechstronnie utalentowanym.

PS Arturo, dziękuje za propozycję wypożyczenia Szofera/Szoferki i ratunku dla jedności naszej rodziny! ;)

środa, 25 kwietnia 2012

dwa w jednym

Złoty medal stachanowca i miejsce na Alei Zasłużonych na Powązkach.
Na to się zanosi.

Boski Mąż nie tylko z nogą kulejącą od sportu, ale i bez prawa jazdy. O czym mu powiedział ksiądz na kazaniu. Tak, zdarza się. Homilia składała się ze słów: "policjant", "kontrola" i "o jakie prosi dokumenty". O prawo jazdy, odpowiedziały dzieci. I wówczas Boski sięgnął do portfela, mimo że na tej akurat Mszy nie było zbiórki,  pogrzebał w nim i zbladł. Prawo jazdy było się skończyło. Miesiąc temu.

Więc, Drodzy Czytelnicy, zyskałam status matki i ojca rodziny w jednym, wash and go. Pantofelki komunijne nabywane od wczoraj (jak bardzo jestem wdzięczna Adze od Jacka za telefon w pośrodku CasemCośCudnego - idź tam i tam, bo tu gdzie jesteś, nie znajdziesz! Mimo zapaści demograficznej - butów ogólnie brak) - kupione szczęśliwie dziś o 15:55. A teraz zaraz jadę wymieniać z Teściem opony - z zimowych na letnie.

Choć na majówce w czeskich górach może być śnieg. I ja tę podróż odbędę tym razem w charakterze kierowcy. Boski Andy będzie jechał w opasce na oczach na siedzeniu pasażera.

wtorek, 24 kwietnia 2012

trening

- Kochanie, zacznę biegać, jak Ty zaczniesz pisać bloga - powiedziałam Drogiemu boskiemu i to nam zakończyło temat moich treningów na pewien czas. A przecież od pogięcia pleców w biurze zdrętwiały mi dłonie i oczyma wyobraźni zaczęłam siebie widzieć w sytuacji kompletnego unieruchomienia.

Sąsiadka z dołu, też biegaczka (tak, coraz więcej osób zapadło na bieganie i tylko ja mam wystarczającą odporność, żeby się nie dać), a do tego rewelacyjna fizjoterapeutka sportowa, naprawia mnie z wielkim wysiłkiem i mówi: nie chcę cię martwić, ale...

Sport to zdrowie. Tak uważa Boski Andy, który od tygodnia nie może chodzić i jest wożony przeze mnie to tu, to tam, z powodu kontuzji śródstopia na korporacyjnym meczu (słynnym, bo jeden zawodnik zerwał mięsień dwugłowy, a drugi zakończył mecz na stole operacyjnym, gdzie próbowali mu zszyć Achillesa, i ostatnio spędza czas na wyciągu, rozpamiętując sportowe emocje).

Ale tak, nadszedł czas zmian. Uczennica wyszła i w strojach treningowych, z termosem pełnym kawy (co czeka przy drzwiach) zaraz się widzimy z Mero z rowerami w parku. Dla odmiany nie w czekoladziarni.

Punkt zborny: cukiernia. Zaczniemy od pączka?


poniedziałek, 23 kwietnia 2012

widoki

Więc bardzo dziękuję Bartkowi, za to że interesują go cienie na drzewach i inne "airy nothing", jakby powiedział Szekspir, bo dzięki temu mam w prezencie taki nagłówek. Gdyby się cofnąć w przeszłość, drzewa, obok słów, były zawsze. Włącznie z tym jednym, co rosło nad moją głową i widziałam je przez okno w dzieciństwie.

I dziękuję utalentowanej Grafik Dizajnerce, za jej wyczucie, bo zobaczyć tytuł bloga na drzewie - wiecie, to wymaga czegoś więcej niż "skills".

To napisawszy, Okruszyna podwinęła rękawy i poszła myć okno w biurze. Tu inne widoki, głównie na niebo (jeszcze, bo wkrótce mają wstawić 10-piętrowiec).

Dobrego poniedziałku.

piątek, 20 kwietnia 2012

faza zmian

Z fazy utajonej wchodzę w fazę przemeblowania.

Tak, niepisanie jest trudne. Pralka pierze właśnie, słyszę stukot bębna do rytmu codzienności, i tak samo słowa, nie - niekoniecznie wirują, ale przychodzą, obracają się, formują szeregi - tak cały dzień w tle. Nasze dzieci w niemowlęctwie zasypiały przy pralce, leżąc w nosidełku naprzeciw niej. Podobnie dla mnie - te słowa układające się same w zdania dają wrażenie bezpiecznej sobości. Coś, czego rzadko brakuje, chyba że kiedyś Alzheimer.

Mam dla Was, Drodzy Czytelnicy, tyle zaległych słów, tyle myśli - co robicie, dokąd idziecie, gdy pukacie do mnie i znowu nie możecie mnie zastać. Są to myśli pełne troski i ciągle wydaje mi się, że jeszcze wszystko zdążę nadrobić. Napisać. O tych urodzinach z sortowaniem śmieci, co dzisiaj, o sportowcach z okolicy, o tych, co mi się zrzucili na nową kieckę na blogu (tak, to zawsze daje wrażenie zadbania o siebie!).

Nadrobię.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

faza utajona

Parę dni temu to już było.

Siedzimy wieczorem, spotkanie połowy Redakcji "Przystani" w dużym mieście na Śląsku, więc podróż pociągiem z moich marzeń, jak wnikliwy Czytelnik pamięta. Nie aż tak bosko, zimno, dziewczyna obok otworzyła okno i się trzęsę - czytając. Tak, wreszcie nic nie może oderwać mnie od czytania.

Ale spotkanie. O pisaniu też. Gospodarze przygotowali specjalny trunek. Szwedzki, imbirowy.
Nie mam czasu nic ostatnio pisać, nawet siąść spokojnie i pomyśleć, mówi Michał.
Bo u ciebie pisanie jest teraz w fazie utajonej, potem nagle lawinowo wyjdzie na jaw, odpowiadam.

Podobnie w tym moim jakby nienadążającym za datami blogu. Cisza jest zapowiedzią nowego startu na wiosnę. Jak się uporam z remanentami i innymi takimi. I jeśli Drodzy Spece od artyzmu w sieci pomogą, i tu ich szczególnie pozdrawiam.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

rozbieganie

6:30.
Dzieci, które od pół godziny się wiercą i kręcą, przechodzą do hydro-działań. Dziki bieg wokół mieszkania z udziałem jajek na wodę. Zostają ochlapana oszczędnie. Boski bardziej. Zrywa się biega razem. Naciągam kołdrę na głowę, udając, że mnie nie ma pośrodku tego potopu. Bardzo jestem szczęśliwa z tego szału ogólnego i braku restrykcji.

6:51.
Zapytuję Skakankę, która jest. Odpowiada, że za dziewięć siódma. No nie, dlaczego nam to zrobiliście - pytam dramatycznie i upewniam się: a nie czasem za siedem dziewiąta?

7:00.
Dzwoni budzik w smartfonie.
Przy okazji sprawdzamy pogodę na dziś, w związku z wczorajszym dotkliwym zimnem. Pokazuje, że minus cztery. Mój puder w płynie, pozostawiony w aucie, z pewnością zmienił stan skupienia. A przecież wynalezienie mobilnej, zmotoryzowanej kosmetyczki miało skrócić dłużyzny i usprawnić nasze przemieszczanie od stołu do stołu w te dni!

Boski następnie sprawdza Paryż, Helsinki, Saloniki i Teheran, odkrywając, że im bardziej na południe, tym cieplej. W Afryce ani chybi 40, dodaję. Co za szczęście, ten telefon, nie trzeba już wyglądać za okno.

7:30.
Boski zgodnie z postanowieniem uczynionym wczoraj, idzie biegać. Dziś pięć kilometrów. Ja biegnę do kuchni po poranną kawę. Wielkanocną. Smakuje zupełnie inaczej niż ta w dni powszednie.

sobota, 7 kwietnia 2012

przeddzień

Jedno ciasto już prawie w piecu, dzieci czekają na akcję "Pisanka".


Łapię oddech TU. Czekam już na światło, wodę, rześkość, powietrze, nowe; uzdrowioną pamięć, ukojone bóle fantomowe, dzieci szukające upominków po krzakach na ogródku u dziadków, gruszki w wanilii, tartę z galaretką, śledzie w śmietanie. Na Niedzielę Zmartwychwstania.

W myślach łączę się z Drogimi Czytelnikami, mając nadzieję, że im też będzie dobrze.

czwartek, 5 kwietnia 2012

priorytety

Podali w radio, iż kiedyś zakańczało się porządki w Wielki Wtorek. Tego dnia ubolewałam, że ciągle nie mogę na serio zacząć.

Dziś mam w domu wszystkie nasze do tej pory dzieci, więc Grzybka i Skakankę, i próbujemy działać. Skakanka zdolności w dziedzinie sprzątania odziedziczyła po mnie. Znaczy nieźle rysuje, ciągle coś klei (dziś według autorskiego pomysłu zrobiła zupełnie sama z granatowego kartonu czapkę policjanta dla Grzybka - z rondem i daszkiem). Ciekawi mnie, czy będzie kiedyś lubiła ścibić szlaczki w kształcie liter ciągnących się w zdania niejednokrotnie złożone. Choć może lepiej niech lubi konie, niż ma grafomańskie hobby.

Więc ustalam sama ze sobą priorytety: 1. pamięć o podrzędności sprzątania wobec tych szczególnych dni, co od dziś już są, 2. współdziałanie, 3. nierobienie większego bałaganu niż już jest poprzez pomysły typu: umycie szuflad w środku, wypucowanie szafki na buty. Dobra, wyprałam właśnie całą pościel, dziś nocleg w śpiworach chyba. 4. kończenie zaczętego i tym razem nie chodzi o pisanie, w którym konsekwencja nie sprawia mi najmniejszego trudu.

A jak mawia Boski Andy, to trudności kształtują charakter.

Gdybym nie zdążyła, życzę już dziś Drogim Czytelnikom wyjątkowych Świąt.

środa, 4 kwietnia 2012

bike season

Sezon rowerowy zaczynam niespodzianie we wtorek nocą. Ciężko jest, gdy ma się męża sportowca, a gdy jeszcze sportowcami są Sąsiedzi z Dołu - ma się po prostu przerąbane.
Wyruszam więc rowerem do A od J na interwencję natury anglistycznej - przypadek jest nagły, choć przecież pacjentka chroniczna.

Boski Andy wyposaża mnie w lampki, którymi postać mą przyozdabia jak stroik nie na te święta, na które obecnie czekamy.

Latarkę czołówkę, której mam nie ściągać, zdejmuję od razu po wyjściu z bramy (wybacz, Kochanie!) i mocuję do kierownicy. Są jakieś granice obciachu. Sam brak dobrego makijażu już wystarczająco niepokojący.
Z A od J przeszukujemy komputer w poszukiwaniu plików, które po półtorej godzinie znajdują się samoistnie na kanapie. U nich bowiem wszystko działa na pilota. Nawet ogromny pająk, który zza kanapy wyłazi tuż przed plikiem. J spuszcza go w toalecie, gdy ja na skutek arachnofobii zamykam się w tej drugiej, dostępnej z salonu.

Droga powrotna trwa krócej niż powiedzenie "zabili go i uciekł". Złodziejom i innym ciemnym typom nie daję najmniejszych szans dogonienia mnie.

wtorek, 3 kwietnia 2012

śmierć i życie

Na pogrzeb jadę. Sama w pracujący dzień. Jeszcze się waham, ale wychodzi, że pogrzeb jest prawie całodniowy, bo Msza na drugim końcu miasta, a pochówek jeszcze dalej.

Garstka ludzi. Goła urna, samotna na ogromnym podeście z wykładziny. Dopiero przed początkiem ceremonii ktoś ubiera ją w kwiaty.

Nie, nie rozpacz, nic takiego. Pochylenie, przygarbione ramiona. Tych kilkoro bliskich osób - jakby mniejsi, jakby bardziej bezbronni. Bezradni. I nie mogą odejść od zasłoniętego na koniec kwiatami grobu, gdy już odjeżdżają profesjonaliści od usług. Nie mogę jej tak tu zostawić, mówi z takim uśmiechem przez łzy.

W domu rysuję kartki świąteczne do nocy. Bo mi się żadne nie podobały gotowe. Te narysowane zresztą też nie, ale przecież w końcu powinnam je wysłać, jakkolwiek bądź. Nie powinnam, chcę, te nitki łączące mnie podtrzymać, nawet jeśli wydają się coraz cieńsze.

Z useful skills mam zatem zdolność płakania na pogrzebie, obracanie w głowie zdań i staroświeckie podejście do korespondencji. Jak to dobrze, że chociaż boski Andy posiada dobrze wyrobiony zmysł praktyczny. Jakoś się uzupełniamy.

niedziela, 1 kwietnia 2012

poza schemat

Blogger zmienił szatę edytora tekstu i czuję się jak ktoś, kogo nagle eksmitowano do mieszkania, którego sam nie wybierał. Ściany nowe, guziki w nieodgadnionych lokalizacjach - przecież to napaść na prywatność.

Słońce na twarzy, mimo że chłodniej znowu. Rozmyślam, czy jak będę mieć siedemdziesiątkę, wiosny będą tak samo zmęczone i pełne optymizmu jak ta. Pewnie tylko w zimowej kurteczce i czapce trochę dłużej przemierzać będę okolicę, w głowie obracając zdania - o ile Alzheimer nie zdecyduje inaczej.

Spotykamy się u Drogich Sąsiadów z dołu z grupą po-warsztatową pod hasłem "praca nad relacją z mężem/żoną." Leibniz nie miał do końca racji, nazywając ludzi monadami bez okien i drzwi. Myślę, że istnieje możliwość budowania pomostów do "razem", myślę że trzeba tylko dokonać drobnej poprawki do własnej konstytucji: te okna i drzwi u drugiego mogą wypadać gdzie indziej, niż myśleliśmy. Te miejsca spotkania - gdzie indziej, niż byśmy chcieli. "Indziej" - nie znaczy gorzej. O ile zorientujemy się na budowanie mostów, nie ścian.

Jak z nowym edytorem bloga - trzeba wyjść poza własne schematy.