poniedziałek, 25 sierpnia 2014

jesień w okopach

Na wsi do drzwi puka jesień. Nie czeka na żadne tam "proszę". Choć drzwi zamykam, wciska się każdą szparą. Palę pod kuchnią. Przetykam komin. Myślę o kobietach na wojnie, których mężowie walczyli w okopach i one nosiły drwa, gotowały i troszczyły się o latorośle - swoje i te osierocone przez dziejową zawieruchę.

Dzieci mam teraz piątkę, plus Plusa, plus chorego kotka. Kotek leży podłączony do poduszki elektrycznej. Wczoraj i dziś na zastrzykach i kroplówkach, odmówił bowiem jedzenia. W zagrożeniu hipotermią, najchętniej byłby lulany w ramionach, ale przecież nie da się ciągle. Wygląda jak kotka ćwiartka. Więc mu gotuję i grzeję także, myśląc, jak to się będziemy jutro pakować i w siną dal jechać.

Ja sama też sina, bo zimno, a wyprałam akurat wszystkie ciepłe rzeczy. Zwiodło mnie słońce, co się przez szybkę uśmiechało rano.

Stos naczyń nie reaguje na prośby, by choć raz dorósł i umył się sam.

Wszystko wokół wymaga opieki i tylko czasem jakby pytanie takie, czy ktoś nie mógłby zaopiekować się opiekunką. Ściskam w ręku biały kamyk, wierząc, że wojna wkrótce minie.

wtorek, 19 sierpnia 2014

towarzystwo

Rano gdy w kuchni przewracam kartki jutrzni, kot zawija mi się w nogawki od spodni od pidżamy. Mały taki, że trudno uwierzyć, że tak małe bywają kotki. Potem skacze na niewidzialne przeszkody, goni niewidzialne muchy i myszy i wszędzie go pełno. I czuję się jak staruszek Pettson, który nagle zyskał towarzysza. I jeszcze nie wie, przeszkadza mu on czy rozwesela.

Gdy to piszę, minęła północ. Kot, z litości wzięty z chłodnego końcem lata przedsionka do pokoju, zasnął niepostrzeżenie za moimi plecami, choć przecież nie ogłosiliśmy jeszcze wzajemnej przyjaźni. Przykrywam go kocem, żeby mu reumatyzm za młodu łap nie powykręcał. Znalezione gdzieś w szafie grube skarpety na nogi wkładam i zaraz szurać będę ku spaniu także.

Powiedziała Louise w Barthomley, że zegar to wielki przyjaciel człowieka, bo tykaniem mu towarzyszy. Co mnie zdumiało, gdyż raczej zawsze mi czas odliczał niecierpliwie, wydzielał go zawsze zbyt mało, raczej niż był sprzymierzeńcem. Ale jakimi dźwiękami dom napełnia kot, gdy się bawi z firanką bądź z impetem skacze na fotel i w niego nie trafia. Cichy tupot miękkich poduszek i pazurów mówi, że zupełnie niezależny, ale jednak towarzysz, jest. Tak obecny, że wszędzie możesz się o niego potknąć. Dlatego chodzisz ostrożniej.

wtorek, 12 sierpnia 2014

jak dostałam kota

Kotek wygląda jak Findus z serii Svena Nordquista (TU i TU). Brakuje tylko spodni w zielone prążki.

A było z nim tak.

Mateusz na wsi powiedział Skakance: mamy małe kotki. Skakanka miała obiecanego kota razem z domem. Od jakiś trzech lat znaczy. Boski Andy nie jest miłośnikiem kotów. Poprosiłyśmy: zapytaj rodziców Mateusza, czy kotek jest na wydaniu. Po meczu, gdy poziom endorfin był spory.

Ponieważ niedzielę wieczorem obłożył kontakt z dwiema półkulami (nie mózgu) w czasie możliwym dla jakże różnych stref czasowych, a u Boskiego rozmowa jeszcze ze stolarzem, rano zaś jego odjazd w siną dal pracy, nie wiedziałam, jak przebiegły rozmowy.

Rano dostarczono kota. Wraz z reklamówką sianka.

Telefonicznie ustaliłam z Boskim, iż ustaleń odnośnie dostarczenia nie było. Ale cóż zrobić. Klamka zapadła, kotek u płota.

W ten sposób staliśmy się posiadaczami zwierzęcia typu "pet". Kotek mieszka w przedsionku nie naszego domu na wsi.

Zdaje się, że do naszego gierkowskiego M nie mamy już po co wracać. Być może kotek o wyglądzie Findusa przyspieszył naszą wyprowadzkę o kilka niepodjętych decyzji i kilka tygodni. Życie obecnie możliwe jest w wersji tylko z dnia na dzień, z reklamówką sianka i zapakowanej z domu odzieży. Ciąg dalszy - jaki i kiedy - nieznany. Ale nastąpi.


wtorek, 5 sierpnia 2014

wolny ptak

Pisze mi Georgiana, aleś smutno napisała. No, smutno wyszło, wbrew założeniom programowym okruchów, gdzie miało być głównie na wesoło. Więc obiecuję szybko jakoś to naprawić.

Więc mój zawód to wolny ptak. Od dzieciaka począwszy, zawodowo miałam kilka marzeń. Najpierw - zostać anglistką, bo gdy znalazłam książkę dla samouków Taty - ja miałam lat 14, a książka wówczas już 35, zabytek - znalezione tam słowa wypełniły umysł i serce po brzegi. Potem chciałam być nauczycielem, takim jak Captain, my Captain z Dead Poets Society. Do melodii lekkich słów Puka ze Snu nocy letniej. I dawać uczniom nie tylko wiedzę, ale i oddech, i human touch. Potem chciałam być misjonarką. Oddać życie, przelać krew.

Później miałam zawodowe proste bardzo marzenia. Móc zająć się dziećmi, kiedy potrzeba. Nie wpuszczać stresu korporacji do domu. Nie tłumaczyć się przełożonym. Ale za to uczyć, tłumaczyć i pisać. Czasem pojechać pociągiem do Warszawy - pisałam do Autorki Wieczornego długo przed tym, zanim były na to jakiekolwiek logiczne widoki. I żeby czasem móc odwiedzić Wielką Brytanię, bo w poprzednim wcieleniu musiałam tam mieszkać w wiejskiej bardzo chacie. Myślałam, że może kiedyś jako konsultant podręczników jednego wydawnictwa, ale okazało się, że przy okazji zupełnie innej.

Jestem wolnym ptakiem. Nie sieje ani żnie, a nakarmiony i odziany. Ma to wszelkie pozytywne konsekwencje i kilka skutków ubocznych, z którymi bywa trudno. Jednak uczciwie powiedzieć trzeba, że wszystkie marzenia się spełniają. I to jeszcze przed czterdziestką, a dopiero po niej ponoć zaczyna się prawdziwe życie. Choć wszystkie te marzenia zostały wypełnione nową zupełnie treścią: uczestniczenia w projektach znacznie większych niż ja sama - i takich, co dają ludziom na koniec uśmiech.

Tylko trzeba pamiętać o ładowaniu akumulatorów. A teraz także o Plusie, który tańczy z radości w moim brzuchu, nawet gdy mi do radości bywa daleko. Muszę go jakoś doganiać. :)

Georgiana, lepiej teraz?

sobota, 2 sierpnia 2014

zawód nikt

Trudno się wraca, choć z wielkim impetem przez burzowe turbulencje.

Nie tylko, że tu czeka masa cała. Że jakby mury domu porwało i jest tylko pole namiotowe z krzesełkiem do spania, bo ani wyprowadzeni, ani wprowadzeni w brak podłóg, futryn i schodów. Kładę się spać jak na dworcu centralnym, powoli tracąc wszystkie punkty podparcia.

Zawodowo przechodzę już całkiem do roli "airy nothing" i myślę, że pora dać sobie spokój i przejść na zasłużoną emeryturę. I tam moje punkty stabilizacji są jak piórko na wietrze, pajęczynka obietnic, co się rwie przy zmianie frontów.

I myślę sobie, jak tu żyć, gdy wierzyć nie potrafię nikomu. Taka przypadłość, po życiu przejechanym wielokrotnie przez walec. Potrzebny zakład pracy chronionej, co chroniłby Okruszynę i małego Plusa, nie zaś rosyjska ruletka i tony pracy, która ma się zrobić w zasadzie sama.

W rzeczy samej, nikt mnie nie uratuje.

piątek, 1 sierpnia 2014

airy nothing

Ale czy Szkocja ma jakiś sławnych ludzi? - pytał Znajomy Ksiądz z Polski. -  Prawdziwych, nie wymyślonych, jak Makbet czy inni tacy.

Szukam w głowie. Pamiętam z filozofii, że Duns Szkot był, ale myli mi się z Williamem Okhamem i nie pamiętam, który z nich miał coś wspólnego ze sporem o uniwersalia. I myślę, jak bardzo tym wymyślonym trudno odebrać byt, skoro przeszli do historii bardziej niż tamci. W Inverness zamordowano Dunkana, a Las Birmański szedł na Makbeta. Kto pamięta o reszcie.

I zostaje coś z podziwu dla tych piszących, co naprawdę byli odporni na rzeczywistość i potrafili wyobrazić sobie i dodać jej to, czego nie miała. Pierwszy werset Szekspira, jakiego nauczyłam się po angielsku daleko przed maturą - w czasach, gdy nie był to język powszechnie znany - opowiadał o tej kategorii piszących. "Gives to airy nothing a local habitation and a name". Powietrzne "nic" obdarza imieniem i daje mu miejsce zamieszkania.

Wierzyłam, że pisaniem można sprawić wszystko. Dziś wierzę w to znacznie mniej. Czytaniem - dało się przeżyć to, czego "realnie" nie ma. A jeśli nas porusza, to jest, czy nie ma? Oto jest pytanie.