czwartek, 31 stycznia 2013

coming out

Modne ostatnio jest mówienie o macierzyństwie bez lukru, o dekadach nieleczonej depresji poporodowej. Całkiem i coraz bardziej fashy jest masochistyczne odtwarzanie scen matczynej mordęgi, nudy w piaskownicy, śmierci gotowania zupek, poczucia izolacji od całego świata. I jeszcze świnia mąż ma lepiej bo chodzi do pracy. Znaczy wychodzi. A ja siedzę.

Jak gdyby samo mówienie o tym mogło uczynić kogokolwiek szczęśliwszym. No, może kilka endorfin w związku z faktem, że inne mają tak samo.

Mało się mówi o bólu pustego brzucha, o tęsknocie za narodzinami. Mało się mówi o tym, że to, że świat pędzi do przodu po ACCA-je i inne hece, a kobieta miewa ochotę być kobietą. Tą od relacji. Tą od dobrego klimatu. Tą, co bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna od uśmiechu. Tą, co nie czeka, aż ją ktoś z domu wypuści, ale potrafi z niego wyjść i wrócić. Taką od działań pro publico bono, na jakie będąc biznes łoman nie znalazła by w życiu czasu.

Znam kobiety tak operatywne, co poruszając się bo metropolii tramwajem, z wózkiem, a w nim półrocznym dzieckiem, organizują ogólnopolską konferencję na kilkaset osób. Bo mąż akurat potrzebował auta, na którym wykleili sobie napis: Życie jest piękne. Że Ludzie są dobrzy odpadło na deszczu.

Prawdziwa jest depresja kobiety, na której świat postawił krzyż, bo "siedzi w domu" (nawet człowiek o zdrowych zmysłach i wysokim IQ powie tak o macierzyństwie, dziwi się jeden znajomy Father). Zbrodnią dzisiejszych czasów jest utrwalanie takiego obrazu. Kłamstwem, które sprawia, że kobiety nie udzielają sobie samej pomocy, ale przyjmują rolę ofiary.

Wiem, bo tam byłam. Wyszłam. Chciałabym znowu jeszcze zostać mamą.


środa, 30 stycznia 2013

spływa

A nie mówiłam, że w tym tygodniu będzie po zimie?

Zima spływa sobie do studzienek zbiorczych. Rynsztok zabiera wspomnienie sanek tym, co bieli nie przechorowali, jak my.

Mówię jej, moja droga, dobrze że wpadłaś, nie wracaj za szybko. Zabierz też zatkane moje zatoki i zmieniony głos. Może odzyskam w ten sposób smak i węch, który obecnie nie odróżnia risottta od waty.

Zarazem obmyślam, na co zmienić wkrótce stały zestaw odzieży, składający się z dwóch sukienek i kilku sweterków. Poszłabym przemierzyć to czy tamto. Póki co plan dnia bywa obecnie wypadkową lekarzy, urzędów i napraw komputera (wrócił z serwisu i znowu przestał działać. Dziś zaradna kobieta musi umieć nie tylko posługiwać się młotkiem).

Poza tym urządzamy feryjne domowe rozrywki ze Skakanką. Żeby jej wiek niebawem nastoletni nie zostawił z nas dwóch obcych sobie zupełnie bytów.

I tylko pisanie mi gdzieś uciekło.

niedziela, 27 stycznia 2013

eine kleine nachtmusik

Na koncert mnie Boski wczoraj wyrwał. Sobotni wieczór, trzy godziny z okładem, w filharmonii. Po spędzeniu dni tylu w salonie, i z perspektywą, że z zakaszlaną Skakanką płynnie wejdziemy w salonowy tydzień znowu, równie dobrze mógłby mnie teleportować na księżyc. Lub inny - inny świat.

A to koncert był nie byle jaki, noworoczny, wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci.

Zapowiadali i licytowali kabareciarze z Neonówki. Wystąpili Me Myself and I - nazwa, która po uszach mi się tłucze od dawna jako wyraz tego narcyzmu, co towarzyszy każdemu, co tworzy cokolwiek, ze składaniem długopisów włącznie.  A tam niesamowity Gizmo w charakterze mouthboxu. Nie używają instrumentów, kto by pomyślał, że da się tak czarować. Zobaczcie.

I jeszcze inni muzycy. Jako wzrokowiec uwielbiam patrzeć, jak ludzie grają. Mogłabym w ogóle nie wychodzić przez tydzień, tylko żeby od czasu do czasu ktoś jakiś jogurt doniósł. Bo jak grają, widać, że muzyka to sprawa zupełnie realna, i angażuje całego człowieka. Niedoceniana perkusja.

Ale najbardziej - Formacja Chłopięca "Legitymacje". Aktorzy z Teatru Kapitol. Kapitalny show. Absurdalna piosenka "Cool Jazz", która równie dobrze mogłaby portretować pisanie. Z naciskiem na grafomanię. Siedziałam jak zaczarowana. Niestety, nigdzie w sieci ich nie ma.

Już nie mogę się doczekać, kiedy kolejny. Koncert jakiś.

sobota, 26 stycznia 2013

zasoby własne

Ponieważ wyszło w końcu słońce, co robi wielką różnicę, zastanawiam się, czy nie mogłabym fotosyntezować. Ponieważ wszystko utknęło w zatokach, dostawy tlenu do organizmu zmniejszyły się o dwie trzecie.

Cieszy mnie bardzo w tych dniach listopisanie. To dobra strona choroby. Komputer wrócił z naprawy i teraz będzie łatwiejsze. Dwadzieścia lat temu wystarczał papier. Dużo papieru.

Siedzę i oglądam maszynkę do płukania zatok, załatwioną onegdaj przez Dosię. I chociaż amerykańska, i język rozumiem, nie mam nadal odwagi. Lista wskazań i przeciw kompletnie mnie onieśmiela. A w razie komplikacji doktorów House'ów u nas brak.

Skakanka przekaszlała całą noc i daje radę kaszleć nadal. Pewnych zasoby jak widać mamy w ilościach nieograniczonych. Rurociąg kataru, łącze stałe kaszlu, ale już tylko ostatnia rolka papieru toaletowego, bo wysmarkaliśmy za dużo metrów sześciennych.

Boski bierze Grzybka na sanki - i ja, zamiast skakać z radości, w okno patrząc mam nadzieję, że wrócą zdrowi.

Rosół trzeba wstawiać.

piątek, 25 stycznia 2013

pani godność

Wyjście z domu na dalszą trasę po długiej przerwie, gdy przez ostatnie dni jak zdobycie K2 był zwykły wyjazd do przedszkola, dostarcza wielu wrażeń. Jakże zapomnianych.

Na przykład przejechać na linii ciągłej naprzeciw ogromnego miejskiego więzienia. Drobna kolizja z prawem w miejscu, gdzie linii zdecydowanie być nie powinno. Bo tu dogodne miejsce parkingowe, tuż pod bramą pewnej organizacji religijnej, która co kwartał ogłasza koniec świata i trzeba się zapisywać na dobre miejsca na sądzie ostatecznym. A ilość miejsc mocno ograniczona.

Potem grzecznie zwolnienie niosę do ZUSu, do mojego ciemiężyciela i krwiopijcy. Bowiem jako prezes działalności jakże gospodarczej, gdy chcę zakomunikować, że nie jestem w stanie ruszać ręką i nogą na czas określony, udać muszę się osobiście i w okienku wypełnić stosowny druczek. W czym przecież nie kryje się żadna wewnętrzna sprzeczność.

Pani w okienku daje mi do zrozumienia, że nie zrobiłoby dla niej żadnej różnicy, gdybym była powietrzem. Że w papierach filozoficznych akurat siedzę odnośnie godności osoby ludzkiej, podpis na druczku kreślę, by choć tak zaznaczyć, że osoba.

A nie pesel i nip.

czwartek, 24 stycznia 2013

ciężkie czasy

W aptece nie mieli leżenia. Ostatnio przepisano je tylu osobom, że się skończyło, a do hurtowni nie zdążono dowieść. Dobrze, że rsztki jakieś były w domowej apteczce. Nie starcza na wiele, ale zawsze.
 
Problemów nie ma za to z dostawami śniegu.
 
Zatkanie ogólne powoduje dreszcze na myśl o opuszczeniu naszej kryjówki. Ona, za nic mając moje niedomaganie, zapściła się zupełnie. Już nie tylko pranie, zabawki i odzież czysta. W moim biurze stoją sanki, ogłaszając nieobecność pani prezes, która na zwolnieniu w drugim pokoju. Kręci się przy dzieciach rano, potem śpi jak kamień, potem wstaje, uruchamia pożyczony stuletni komputer, i próbuje doganiać świat, wysmarkując jdnocześnie rurociag Przyjaźń - i nie przestaje marzyć o samowarze.
 
Co za szczęście, gdy udaje się znalźć zastępstwo za wyjście na mróz.
 
Jedzenie całe nie zniosło bałaganu i wyszło z lodówki. Dziś z dziecmi siadamy do ostatniej jajecznicy. Potem będzmy liczyć na zrzuty sił powietrznych.
 
Gdyby ktoś pytał o moje osobiste poczucie panowania nad rzeczywistością - muszę wyznać, że jeszcze nigdy nie było mniejsze. Miłości trzymam się jak kotwicy. W codziennch sprawach, na które zbieram siły, została jedynym źródełem kalorycznego ciepła.

środa, 23 stycznia 2013

biel

Pani doktor drukuje zalecenia. Dwa razy dziennie to, trzy razy tamto. Na końcu równoważnik zdania, jednowyrazowy: Leżenie.

Jak pogodzić leżenie ze zwykłym biegiem dni? Z komputerem pożyczonym (my own and my precious na OIOMIE), który w łóżku nie działa, a powinien, bo sprawy nie załatwią się same? Z koniecznoscią zakupu chleba i mleka, co właśnie się kończy? Z praniem, które wylazło już z łazienki i domaga się jakiś działań, gdy Skakanka szuka swoich ulubionych spodni? Z wychodzeniem w tą biel, co rozłożyła się wszędzie, jakby nie wadził jej mróz i zapowiadany dalszy spadek temperatury?

Zapasy czynię, chusteczek, proszków, planów. Czekam na powrót smaku kawy. Trochę jakby w tym zawieszeniu wymazanego śniegiem świata. Widać został skierowany do remontu, dlatego te porozkładane płachty. Życie zeszło do podziemia - to nie znaczy, że go nie ma. W sercu też wystarczająca ciepłota, by funkcje życiowe nie ustały.

I wiem, co przydałoby się w tych dniach najbardziej. Najprawdziwszy samowar. I jeszcze zeby podawał cytrynę.


niedziela, 20 stycznia 2013

w starym kinie

Budzi mnie pożar w gardle.

Tak to jest. Teraz trzeba już oswajać się z myślą, że uważać trzeba na wszystko. Zawiniła zimna lemoniada wypita pospiesznie po kolejnej sesji baletów z Boskim, z którym w życiu przetańczyliśmy już tyle, ze kroki układają się same.

Niektóre Złomy przyszły na bal chyba z dziećmi, zastanawiam się, gdy zespół ogłasza, że grupa dziewcząt poprosiła o puszczenie muzyki ze smartfona. I wtedy leci coś, co słyszę po raz pierwszy, ale w stylu techno potańcówek w Killer Blue, gdzie się kiedyś chodziło z Ralfetką. Chmara latorośli wychodzi na parkiet i wszystkie tak samo podskakują. Gangam style. Wśród nich Żona Organizatora balu. Nasz stolik patrzy jak dziadkowie z loży.

Podchodzę do niej potem i pytam: ale skąd Ty to potrafisz? A ona się śmieje: a co, córki nie masz w szkole?

Potem z Arturo wymieniamy uwagi w tańcu. Już nie ma tak jak kiedyś, kiedy my się bawiliśmy. Jesteśmy pogrobowcami pewnego stylu, mówi.

Wracamy do domu. Zapytuję Skakanki. Jasne że zna i może mnie nauczyć.

Sześć kilo temu miałoby to jakiś sens.

sobota, 19 stycznia 2013

poszukiwana dobra wróżka

Boski każe odespać cały zeszły miesiąc i właśnie do mnie dociera. Przytomnieję powoli. No właśnie, bal.

Jakieś prasowanie. Czy ja wszystko mam? Czy jakaś matka chrzestna zamieni dresik w kieckę i z dyni wytrzaśnie karocę?

Jeszcze zostało trochę czasu. Znacznie więcej upłynęło. No nie da się ukryć.

Zaraz, to przecież doroczny "Bal Złomów". Bal Złomów DA Wawrzyny. Relax. Nikomu się nie pomyli ze studniówką.

Zaśpiewaj jak Happy-Go-Lucky. I'm so excited. Nawet jeśli kusząco przedstawia się alternatywa picia kawy w swoim Bag End, w bezpiecznej odległości od śniegu.

Ludzie, przecież ja nie zdążę. Gdzie jest dobra wróżka?

piątek, 18 stycznia 2013

piekarski na mękach

O, myślę, jak bardzo musi być widać, jak cierpię, przedzierając się przez kolejne strony zlecenia jakże komercyjnego. A przecież Friday.

Nie wiem, kto wymyślił związek frazeologiczny "wolny zawód". Te słowa nie bardzo mają się ku sobie. Znaczy pracujesz na ogół wtedy, gdy inni nie, i nigdy nie wiesz na pewno, kiedy. Powiązania z wolnością nader luźne. Chyba że zawód przeżywasz taki, że nie napisałeś w tym czasie powieści, zdarzało Ci się zarywać noce, za to całą odpowiedzialność za owoce swojej pracy niosłeś na własnych plecach.

Nie wiem już ile metrów pod ziemią siedząc, zgubiłam gdzieś "mapę zmiany pola prędkości fali". Tu moja wyobraźnia się kończy. Zaraz więc zgaszę komputer, w ramach i wolności, i zawodu.

W międzyczasie serdecznie dziękuję niezidentyfikowanej acz kulinarnie utalentowanej osobie, za sprawą której w naszym domu znalazły się marynowane grzybki. Jem prosto ze słoika, w nadziei, że zbieracz wiedział, co za jedne. Pyszne. W dodatku zero kalorii.

zaangażowanie

Przypominam sobie, że to widać karnawał, gdy litery tańczą przed oczami, na przemian to na ośnieżonym tle, to podkreślone czerwoną wstążeczką wbudowanego słownika Canadian English.

Potem dociera do mnie, że jutro jakiś bal, i powinnam minimum zabiegów włożyć. Jakieś okłady z błota, maskę jakąś z granatu, jak wtedy z Bliźniakiem, no choćby ślad zaangażowania.

Mam za to "zaangażowanie tektoniczne." Całe pisarstwo naukowe powinno dostać jakąś Złotą Malinę czy Pomidora za przemoc zadawaną zdrowej stylistyce. Oczywiście znaleźć angielski odpowiednik to kolejne pół godziny, a ponieważ wielu poszło w "tectonic engagement", trzeba do zagadnienia z innej strony. Znaczy jak zwykle zrozumieć, co geologia ma na myśli, tworząc takie językowe potwory.

I w końcu mam. Chodzi o te wszystkie szkody, które ruchy tektoniczne pozostawiły. Spękania i przemieszczenia.

Oby do wiosny.

czwartek, 17 stycznia 2013

wyrobisko

Znowu schodzę pod ziemię.

Dawno już nie widziałam warstw, tu Karbon, tam Dewon, tu duża porowatość, tam współczynnik Poissona.

Wiercę chodnik metodą strzałową, badam przyczyny wybuchów. Zastanawiam się, jaka pogoda te 1200 metrów nad głową.

Jutro mam oddać pierwsze równo przetłumaczone strony, by uwiarygodnić swą wąską specjalizację.

A ja rozmyślam jedynie o tym, czy przebrnę i znajdę chodnik do windy z powrotem na wierzch. I oby tylko wtedy nie oślepnąć, jak Łysek.

środa, 16 stycznia 2013

jasność myślenia

Gdy rano wracam z wszystkich rund i Boski w przeziębionej piżamie mnie wita, głębokie poczucie niesprawiedliwości losu opycham od siebie i zapytuję:
Wiesz, jaka jest różnica między Tobą a mną?
No jaka?
Że gdybym to ja chorowała, Ty byś to wszystko zrobił i jeszcze zdążył mi przynieść herbatę do łóżka.

Boski bowiem wraz z otwarciem rano oczu zyskuje pełną jasność myślenia, która u mnie pojawia się dopiero wraz ze zmierzchem.

Ale jadę do pracy, jak co środę. W drodze za miasto po prawej mijam auto, które wisi na dachu nad rowem. Przy drzewie, a nie na nim. Wygląda tak, jak gdyby ktoś zapomniał go po prostu. Zaparkował, wysiadł w dość niewygodny sposób i nie pojawił się przez ostatnie dwa tygodnie.

Kolejne minuty spóźnienia doliczam myśląc o tym, że nie ma się co spieszyć.

Wracam i auta nie ma.

Widać przypomniał ktoś sobie.

wtorek, 15 stycznia 2013

szum starych pecetów

Jestem w miejscu pełnym Mankellów. Skakanka obok kopie piłkę i widok grupki dziewczynek w strojach klubowych, jaki zastałam przyniósłszy zakupione picie, należy do wzruszających. Bo takie roześmiane.

Ale tu cisza. Wentylatory starych pecetów akompaniują książkom na regałach. I nie wiem, ulec tej ciszy, czy lecieć ze sprawami, by chociaż trochę nocy zostało na spanie? Bowiem chory Mąż, który w zdrowym życiu tak mocno usprawniał ranki, pozostawił po sobie trudny do objęcia etat. To jasne jak słońce i trzeba to powiedzieć, że bez jego pomocy w tej materii jestem jak groch przy drodze.

W międzyczasie komisarz Wallander pije kolejną skandynawską kawę. Ponarzekałyśmy z panią od rejestracji bibliotecznych książek, ile to ludzie wylewają na książki. Kawa, zupa, deszczówka, choć jeden egzemplarz wyglądał, jakby wpadł do wanny.

Może tutaj niczego się nie napiję, ale przecież zawsze zostaje pisanie.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

post pugnam

Boski Andy opuściwszy plac boju - padł. Zorganizowana pospiesznie izolatka, wśród klocków lego w pokoju Grzybka, to obecnie oddział zdalnej korporacji i intensywnej terapii, czytelnia oraz punkt przyjęć ludzi z problemami. Gdy Okruszynie dla przykładu rozpadł się telefon. Dodam, że nienaprawialny w ojczyźnie, by dać głębszy wyraz problemowi.

Trzymam się jakoś. Z Georgianą ustaliłyśmy, że do Programów Fundacji należy dopisać "JA+Przeziębienie Męża". Miałyśmy nawet pomysły na tytuły 5 i 6 konferencji.

Z kołtunem na głowie, bo nie było kiedy co z nim zrobić, i workami pod oczami - z którymi nic się zrobić nie da, od świtu po zmierzch zawiaduję i obsługuję. Miało spaść 12 centymetrów śniegu, a spadło zapewne 47, zdejmuję je z auta z mozołem. Zapominam tornistra Skakanki ze szkoły.

A podobno nieźle sobie radzę z dużymi projektami logistycznymi.

Podobno.

piątek, 11 stycznia 2013

(za)program(uj się) na lepsze jutro

Na którymś kilometrze szycia, które przecież zawsze musi się wydarzać przed działaniami Fundacji, myślę, jaka szkoda, że nie ma ze mną Mero, geniusza wynalazczości. Poszłoby trzy razy szybciej.

Od jutra mamy we Wrocławiu święto. Robimy te warsztaty.

To są wspaniałe momenty, które przywracają rzeczywistości balans na długo potem.

A teraz zmykam na pociąg. To jedna z tych sytuacji, gdy moje niezdanżanie może się okazać nieodwracalne. Powinnam biec, pędzić powinnam, zamiast tego - jeszcze piszę.

porządek

Pani kosmetyczka nakłada mi na oczy czernidło i skończywszy uprzejmie pyta: wszystko w porządku? Oczywiście, odpowiadam i zastanawiam się, że można by zmienić to czy tamto, ale za dużo by opowiadać. Poza tym obejście także dalekie od porządku, mimo starań. I tak: co może powiedzieć człowiek mając oczy zamknięte, i gdyby tylko próbował je otworzyć, czernidło zaszczypie go na śmierć? Przecież nawet, gdy szczypie i łzy bokami lecą, odpowiadam, że w porządku.

Ale przecież tak, pamiętam, nigdy nie będzie wszystkich książek na półce w równym rządku. Na porządek trzeba tak bardziej z lotu ptaka.

wtorek, 8 stycznia 2013

panowie proszą panie

Drogi Czytelniku, jeśli chcesz nadrobić w trzy dni dekadę zaniedbań w swoim obejściu - zaproś do siebie jakiegoś Special Guest.

Niezawodność tej metody potwierdził dziś Boski Andy. Weźmy szybę stłuczoną w drzwiach pokoju Skakanki rok temu. Ale nawet wyprawa w śniegu z drzwiami do szklarza (nie wiem, czy szedł z nimi, czy jechał jak na snowboardzie) - to nic w porównaniu z montażem zamka do drzwi w łazience (tego nie było przez lat 9).

Nie wiem, czy wspominać Boskiemu coś na temat dzwonka do drzwi (5 lat?). Odzwyczaiłam się kompletnie i na jego dźwięk mogłabym dostać czkawki. Więc lepiej nie.

Ale prawdziwym zaskoczeniem jest dziś Grzybek. Nasz syn, nosiciel wielu zagadkowych syndromów, człowiek o niesłabnącej pogodzie ducha - prosi mnie do tańca. I udziela instrukcji: ręka tutaj, łokieć prosto i tak. I tańczy ze mną walca angielskiego. Prowadzi i odlicza kroki, skupiony taki.  

Synu, mówię, to jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia.


poniedziałek, 7 stycznia 2013

partie solowe

Wkraczam do szatni przedszkola, jak gdyby był to najsłoneczniejszy piątek, a nie poniedziałek z kałużami i drzwiami przymarzniętymi do karoserii auta.

Dzień dobry, witam wszystkich z takim entuzjazmem, że myślę, iż połowie otwiera się nóż w kieszeni. No ale nie ma czasu wyjaśniać, że chciałam jakoś ku pokrzepieniu serc i wbrew sobie, że niby nie szkodzi tez, że już spóźnieni na śniadanie.

I wtedy Grzybek ma swoją nieprzewidzianą solówkę:
Wczoraj wymiotowałem.

Teraz wszystkie światła i mikrofony na nas. Ale tylko jeden raz rano, wyjaśniam. Choć chciałabym móc dopowiedzieć, jak trudno siedzi się cały dzień w domu, w jednym pokoju zwanym szumnie salonem, potykając się o łysiejącą na potęgę choinkę. Zwłaszcza gdy to jest niedziela.

Rodzice i tak mi nie wybaczą.

Wychodzę z szatni w dzień, któremu jeszcze i teraz nadal nie widać końca.

piątek, 4 stycznia 2013

zbieranie myśli


Potrzebna inwentaryzacja.

Wracam niebawem w charakterze piernika do Waszej kawy.

Z pozdrowieniami,

O.

środa, 2 stycznia 2013

Poranek, dzien pierwszy

Auto wiezie mnie gdzies.

Po dwoch kawach moglabym wypic i trzecia i pasc bez przytomnosci. Wyjscie z trybu urlopowego to jakas przemozna niemoznosc.

Boski mowi, czy ty sie nie spieszysz do pracy, i mowie, spiesze sie. Tylko tkwie na fizjologicznej scianie, a przepasc miedzy tym, co bym chciala, a co moge, poglebia moja chwilowa bezsilnosc.

Wiec auto wiezie mnie gdzies, rece na kierownicy, a z radia nie wiem, czy Spice Girls, czy Lionel Richie, i czy ja mam w tym roku lat szesnascie, czy prawie czterdziesci. W lusteku widac tylko cienie do powiek za siedem piecdziesiat.

I mam nadzieje, ze droga mnie wiedzie do pracy, co chwila jakies tory kolejowe, a mnie brak tlenu, wiec zjezdzam na pobocze i powinnam zrobic kilka przysiadow i kilka krokow. Przypomniec sobie, dokad jade jako uczestnik ruchu. Zamiast tego pisze.

I bardziej niz brak tlenu martwi mnie kompletny brak polskiej czcionki.

-- Sent from my HP Pre



wtorek, 1 stycznia 2013

rozpoczęty

Sukienka dała radę, a ściskając mnie mocno cały czas w pasie, umacniała postanowienie update'u menu naszego powszedniego, z czego ucieszy się i Boski.

Boski Andy dał radę i w swej kontuzjowanej sytuacji.

Razem daliśmy radę, mimo iż trochę nam na głowę wraz z Nowym Rokiem spadło - trudnych do przyjęcia okoliczności.

Borek ostrzelał z fajerwerków i rac wszystkich sąsiadów i mam nadzieje, że zajął pierwsze miejsce w swojej nowej okolicy. Arturo wspierał go solidarnie, dodając wystrzałowe efekty dźwiękowe przez głośniki. Renee i Doktor J powstrzymali skutecznie akcję porodową. Przyjezdna Warszawa przywiozła nie tylko wgląd w życie elit, ale i wiele ciepła.

I doszłam do wniosku, że zbieranie się odświętne w noc sylwestrową ma to na celu, by było łatwiej Nowy Rok zaczynać. Bądźmy szczerzy: pojedynczo zdani byśmy byli na Marylę Rodowicz i bąbelki.

Niektóre z życzeń chciałabym zapamiętać do następnego Sylwestra, poruszyły we mnie wszystkie części pierwsze. I o nich będę myśleć, żegnając wraz z płynem do naczyń srebrne różyczki z paznokci.