środa, 30 września 2015

okruchy

Zdjęcia Bratek zrobił w domu Virginii i Leonarda Woolfów. Virginia, jak
wiadomo, na koniec utonęła w słowach. Żałuję ogromnie, że jej nikt nie
uratował.

Tu słowa zostają w notatkach na marginesie życia. Życie rozpycha się
łokciami tak bardzo, że słowa spadają już tylko jak okruchy pod stół.
Ale ono ma w końcu pierwszeństwo, bez niego nie ma dobrych słów.

Fantazje o pisaniu snuje Okruszyna, gdy wszystka trójka dzieci choruje i
poranna kawa na stojąco nawet już nie jest możliwa - wówczas odkrywa, że
równie dobrze smakują rozgryzane ziarna dallmayr. I podobnie jak wersja
zmielona i zaparzona, w żaden sposób nie wpływają na poprawę przytomności.

W fantazje o biurku i kałamarzu czmycha mama trójki już zdrowych, za to
właścicielka zesputej zmywarki, z koniecznością zmywania wręcz. Co jest
teraz tylko dodatkiem do zmywanej codziennie podłogi, którą froteruje w
coraz dalszych zakresach Plus.

W tym świetle pisanie o pisaniu jest jak pudełko po luksusowych
perfumach, które się kiedyś zużyło, ale szkoda wyrzucać. Pozostały wpisy
czasem na bycie z samym sobą chociaż na moment. Jak człowiek, co w domu
ściąga buty i oficjalną odzież, by zobaczyć, jak to jest, gdy przez
chwilę nic nie trzeba.

wtorek, 29 września 2015

prezent

Dzień wycieńczony zbyt szczupłą dawką snu dosięga jasny promyk. Bartek EyesWideOpen prezentuje wersję obrazową wpisu o wieczności. I to absolutnie niezwykłą i nie do wymyślenia dla zwykłego śmiertelnika. Zobaczcie sami.

Cieszę się, bo dopominała się ta wizja przyszłości o istotne uzupełnienie. Wiedziałam o tym od początku i pisałam jakby z premedytacją. Mam na myśli fotele te dwa ogrodowe, proste wielce. Bo się pisaniem przed ludźmi w wieczności zabarykadowałam, wierząc, że tak będzie dla wszystkich najbezpieczniej. Można w takim pustym domku w wieczności chodzić bez plastrów, by rany, których sobie człowiek przyspożył przy pomocy innych, ale jakże często sam na własne życzenie, mogły swobodnie przysychać, jak nikt nie widzi.

A przecież w moim życiu tych ludzi ważnych i bardzo ważnych, i bliskich, od rodziny począwszy, jest tak wielu. Że znoszą trud wspólnej drogi z moim nieposkładaniem - może tak to właśnie ma być. Że nie sami w bezpiecznym towarzystwie liter, ale z tymi, co nam pomogą kuśtykać z gipsem na nodze czy barku, w bezpbrzeżnych pokładach wyrozumiałości i współczucia dla kondycji bardzo niedoskonałej.

Bratek mówi, że kiedyś na emeryturze zrobimy razem jakiś projekt, ja z liter, on z obrazów. Byłabym zaszczyzcona, bo takie oko i takie szkło to tylko on.

Tych projektów na emeryturę mam już sporo i nie mogę się doczekać. Teraz to tylko jakoś by trzeba się szybko zestarzeć.





niedziela, 20 września 2015

wieczność

Gdyby udało się w Niebie kiedyś bezpieczne stanowisko takie, ani po lewej, ani po prawej, małe biurko pod starym oknem angielskim, dzielonym szybkami na kwadraty i nieszczelnym bardzo. Na biurku sekretarzyk ze starganym pisaniem piórem, ale wiecznym, bo tam przecież będą już tylko wieczne. Za oknem daleki widok na zieleń, na szybkach kwadratowych niech się opierają liście wielkiego orzecha i gdy pada, orzech będzie płakał jak niebo, ale w kolorze nadziei.

Z dala od chórów, bez metki stwierdzającej brak zasług i dobroci tylko okruchy, na jakie było mnie za życia stać, niechby mi On miłosiernie najbiedniejszą izbę z tym wszystkim podarował. Nikomu nie wadząc, dla nikogo nie będąc ciężarem, pisałabym strona po stronie prozę i poezję, choć głównie listy. Potem w koperty je sztywne pakując i zawiązując sznurkiem, dla wszystkich na ziemi spragnionych dobrego słowa.

I może w przerwach czytałabym prozę, a potem poezję; okrywając plecy szalem z niebieskiej włóczki, wydzierganym w jakimś prezencie troskliwym, od samotniej babci, dalekiej korespondetki.

A potem, między dostawami papieru w paczkach, podrzucanymi przez drzwi przez Anioła Stróża, pracowicie spisywałabym wieczność piórem. Niebieskim atramentem.

niedziela, 6 września 2015

mama

Ponieważ jest niedziela, Plus wstaje jeszcze wcześniej, po nocy budzonej jeszcze bardziej. Zastanawiam się, jak doprawdy przyszło mi do głowy wczoraj czytać do pierwszej w nocy. Ale zostało niewiele kartek, więc chciałam skończyć. Przede wszystkim jednak chciałam chwilę odpocząć przed położeniem się spać. Myślę, że powinnam zredukować ustawienia funkcji "odpoczynek" jednak może do snu.

Z Plusem dni mają swój zajęty po brzegi, przewidywalny rytm. Dzień dobry (bo dla niego każde otwarcie oczu rano, to nowe odkrycie i radość, że świat istnieje), śniadanie (mimo że całą noc jadł, jest wilczo głodny, więc szykujemy w misce kaszę), zabawa (z mamą, bo świat z perspektywy samotnego koca w salonie wydaje się przepaścią), spacer, pierwsza drzemka, którą ja muszę zacząć od wypakowania zmywarki (jeśli to nie nastąpi, następuje trwająca do nocy inwazja brudnych statków). Czasem program ten ma wariacje, gdy na przykład dzień dobry jest połączone z czymś grubszym w pampersie i wówczas poranna toaleta trwa dłużej. Plusa, nie moja. Moje bowiem punkty grafiku dzieją się przy okazji, w międzyczasie i jak się uda. Negocjacja chwili, zanim Plus wyskoczy z fotelika, na umycie zębów. Proba przełknięcia śniadania. Zaparzenia kawy. Chwili z Oremusem. Makijaż, jeśli po południu muszę wyjść, robię w przerwach od rana i nie z powodu, że tak obfity i że rzęsy sztuczne doklejam partiami. Jeszcze jedną ręką usiluję w tym wszystkim prać, składać, ścielić i podnosić z podłogi. Mimo to dom wygląda jak poligon.

Patrzę przez okno, starsza pani jedzie na rowerze z wiatrem we włosach. Ona też już nie śpi. Jest ósma rano i mam wstawiony niedzielny obiad.

Plus wczoraj przez przypadek powiedział "mama". No pewnie. :)

--Sent from my iPhone