sobota, 30 stycznia 2010

z norki

Czytelnicy wyjeżdżają na ferie zimowe, jak mniemam, i na wszelki wypadek nie wychodzę dziś z domu sprawdzić, czy ktoś jeszcze w ogóle został w mieście. Łącznikiem z pobliskim sklepem spozywczym jest boski Andy, ja zaś oddaję się rytuałowi porządków. Uwielbiam wyrzucać, choć przygnębia mnie fakt, iz odnowa zewnętrzna naszego M4 i tak starczy co najmniej do jutrzejszego poranka. A poniewaz boski Andy podczas czynnosci przygotowawczych do śniadania rozciął sobie mały palec i u ręki i zachowuje się tak, jak gdyby strzał z granatnika rozerwał mu aortę brzuszną, spada na mnie ostatecznie całość prania, mycia i sprzątania, nalezy bowiem ograniczyć współmałzonkowi kontakt z wodą. Wspaniałomyślności starcza mi jednakowoz tylko do godziny osiemnastej, kiedy to ogłaszam, ze kazda kobieta w podobnej sytuacji ubrałaby gumowe rękawiczki, miast korzystać ochoczo z wypadkowego L4.
Skakanka piecze babeczki i wieńczę ten dzień piknikiem na dywanie z babeczkami nie całkiem wystudzonymi na balkonie. Grzybek z wanny krzyczy jeszcze do mnie "moja droga" i mimo iz z wielkiego świata nie zobaczyłam dzisiaj nic a nic, podoba mi się ten nasz mikrokosmos.

3 komentarze:

  1. Andy żyw? Gdyż z aortą brzuszną, co to skręciła przypadkiem w dłoń(ach, zawiłości męskiej anatomii...)żartów nie ma. Unartowienie w narodzie nie sięgnęło jeszcze 100%. Ja czytam. Oraz niepokoję się.
    A. McB.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żyw. Dziś był nawet ze Skakanką na meczu w hali orbita, jako kibic. W wyniku podniesionego ciśnienia palec zaczął krwawić i inni kibice przyszli z pomocą:) Dobrze, ze nie jeździsz na nartach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ja wiem, czy dobrze... Zaintrygowało mnie to "dobrze". Czyżby narty były niuejdż? Bo mnie zdarzało się :-)
    A. McB.

    OdpowiedzUsuń