wtorek, 19 kwietnia 2011

en route

Wieczorem jadę, to jeszcze nie noc, ale już pora, gdy miasto zaczyna migotać w ciepłych kolorach. Zachwycam się światłami stopu w rozmaitych kształtach, bo na kwitnące drzewa ostatnio mało czasu, może tylko po drodze do dentysty, z którym widzenia mam co dzień*. Największe wrażenie robi więc na mnie design alfa romeo i zastanawiam się, po co takie auto, jeśli  na swoje żarzące się na czerwono i egzotycznie światła hamowania i tak samemu patrzeć się nie da.

Z korporacji męża, którą mijam, na przystanek wyszło pacholę w koszuli samej, to z pewnością informatyk i dlatego nie zauważył, że już po godzinach pracy oraz że kurtka została, przewieszona przez oparcie krzesła. Nieopodal dziewczyna w kremowym płaszczu i apaszce, wykrawa się ładnie na ciemnym tle; takie stroje tylko o tej porze roku i o tym czasie. Julia Kent w radio gra na wiolonczeli, przez chwilę się nie spieszę i na pewno już nikogo dziś nie wyprzedzę z prawej strony, po chodniku i na pasach. Zamieniam się w oazę spokoju, a nienowe już auto - w kabinę do dekompresji.

*zaznaczyłam dziś, że zaczynam się czuć jak namolna staruszka przychodni, ale dentysta twierdzi, że leczenie pozabiegowe potrwa jeszcze z tydzień lub dwa, a jeśli źle się czuję z niepłaceniem, może mi podać listę organizacji pożytku publicznego. Było nic nie wyrywać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz