czwartek, 12 maja 2011

ale i zazumbiona

Ubranam tak, że przemykam bokiem ulicy lekko przygarbiona (niezdrowy tryb życia wpływa na brak odzieży typu fitness and health) i w błękitnych jak niebo skarpetkach przyciągam mimo to wzrok eleganckich pań noszących się na Japanese style. Na niewielkiej sali z wielkim lustrem widzę też, że nie o to chodziło i trendy w modzie sportowej  bardzo się zmieniły od lat osiemdziesiątych. Jedna z przybyłych opowiada właśnie, że czytała gdzieś na forum, iż najlepszym sposobem na zajady jest pocieranie ich znoszonymi majtkami, i rozbawia mnie ten folklor. Potem piękna pani instruktor włącza muzykę i już wiem, że znalazłam swój ulubiony sport.

Za zumbę raz w tygodniu płacę od razu z góry za miesiąc, by mieć na siebie argument, ilekroć uznam, że pranie i robienie kolacji dzieciom jest ważniejsze niż wymachiwanie kończynami. I jakież mnie ogarnia poczucie stabilizacji: to jedno już wiem. Skoro odkryłam w wieku lat trzydziestu i sześciu, że zumba to moje miejsce na świecie, istnieje nadzieja, że z czasem może wyjaśnią się i niepewności życia zawodowego, miejsca zamieszkania oraz wielkości naszej rodziny.

W wielkim lustrze widzę też, że schudłam parę kilo. Nie jest to zasługą dietetyka.pl (dzięki któremu cieszę się ostatnimi dniami połączeń wychodzących telefonu, zanim era mnie odetnie), ani własnej słabej-silnej woli. Zawdzięczam tylko dentyście, co potwierdza tezę, iż najlepszym sposobem odchudzania jest... wiaderko jedzenia mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz