piątek, 9 marca 2012

dream a little dream

Chyba jednak powrót do zdrowia ogłosiłam zbyt wcześnie i zatoki się mszczą kaszlem jak seria z messerschmitta.

Akurat się skończyła cytryna i jeszcze nigdy dotąd jej brak nie był tak mocno odczuwalny.

Gdy pokasłuję i trzęsę się jak staruszka, Boski pokonuje rowerem dziesięć kilometrów na szkolenie dla swojej młodej zdolnej kadry i mówię mu: muszę rozpocząć jakiś trening kondycyjny. W końcu Andy dwa dni temu napompował mi koła w moim city bike'u.

Ale nie dziś. Dziś marzy mi się sanatorium dla gruźlików, gdzie trzeba przykrytym pledem leżeć i wystawiać twarz do słońca. Nie miałabym nic przeciwko, by mieć przy tym kajet i coś do pisania. I żeby ptaki ćwierkały, a pielęgniarka chodziła z tacą i ciepłą herbatą dokładnie co pół godziny.

I żeby to wszystko trwało chociaż dziś do południa, kiedy to wezwie mnie ZUS.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz