wtorek, 5 czerwca 2012

szkoła

Nie pada, tylko siąpi. Powiadają, że to idealna pogoda na stłuczki, więc uważam. Objeżdżam dzielnicę poszukując szkoły. Słynnej społecznej, dotowanej, gdzie maleńkie klasy. Dla Grzybka. Na za rok.

Objeżdżam przy okazji dziurawym traktem całą kwartę, aż po tabliczkę z przekreślonym Wrocławiem, co daje do myślenia, czy Wrocław łatwo by było przekreślić i zostawić - tak zupełnie bez dwóch zdań.

Na koniec za przesuwającymi się wycieraczkami znajduję szkołę. Ogromny budynek. Rudera właściwie. Okna stare, w środku - wszystko stare, z wyjątkiem pani dyrektor, która dobrze się trzyma.

Do szkoły u nas? Zapraszam! Bardzo dobra. A? Za rok dopiero? Proszę pani, to ja nie wiem, czy za rok ta szkoła jeszcze będzie istnieć. Bo dotacje z miasta nie wystarczają.

I wtedy taki piękny angielski idiom, że my heart sank, odczuwam w sobie nadzwyczaj wyraźnie. Oj tak, serce zatonęło w w otchłani rozczarowania, jak powiedziałaby z kolei Ania z Zielonego Wzgórza. Bo byłam spokojna sądząc po wieściach, że jest miejsce dla naszego VIPa ze szczególnymi potrzebami w dziedzinie edukacji.

Za rok sprawdzę, czy szkoła istnieje - potwierdzam. - Widzi pani, na ogół się spóźniam, a dziś przychodzę o rok za wcześnie.

A może właśnie w sam raz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz