Jadę północą, wioząc deszcz na szybie. Wychodzę z polifonicznego gwaru dobrego zmęczenia w pojedynczość auta i kilometrów. Za mną ileś i przede mną ileś i choćby nie wiem jak dłonie zaciskać, czas, ludzie, wydarzenia mijają jak drzewa za oknem w dzieciństwie liczone z pociągu czy starego wartburga. Nie da się nic zatrzymać z pewności chwili, wszystko się wymyka.
I wtedy znowu radio gra mi Clocks Coldplaya, z wiolonczelą i pianiem, w którym jedno podąża za drugim. I to jakby niebo nachyliło się nade mną i wzięło w górę, jak się bierze dziecko z łóżeczka, gdy woła, a potem się kołysze, by powiedzieć mu, że mimo iż niczego nie da się w ręce chwycić ani przewidzieć - wszystko będzie dobrze.
Deszcz z szyby przedniej mam na twarzy, a przecież nie jest mi smutno. A może tylko trochę.
Złóż reklamację u producenta szyb, że wada techniczna, przecieka i deszcz w oczach ląduje ;) Jak najczęstszego doznania wyjmowania z łóżeczka, znam, doświadczam, nie ma niczego lepszego :)
OdpowiedzUsuńDroga xbw, jak to dawno się nie widziałyśmy :) Spodoba Ci się to Clocks, posłuchaj.
UsuńJakieś zaćmienie mnie dopadło, że tu nie zaglądałam, bo nigdzie nie zaglądałam, ale nadrobię. Clocks to nie bałdzo, upodobniłam się do Mirona Białoszewskiego i mam alergię na piosenki z radia, no nie i już i za nic. Chyba, że jakaś do tańczenia muzyczka, by nóżką potupać i już bardziej "Adventure Of A Lifetime" się przykleja.
Usuń