piątek, 15 kwietnia 2016

aaa, kotki dwa

Plus wstaje o wpół do siódmej, bo ruch w domu. Zdecydowanie nikt się nie wyspał, on też. Wobec powiek, co się mi nie chcą odemknąć żadną siłą, w głowie odpalam jakieś powody, dla których to dobrze, bo. To dobrze, bo szybciej może Mały padnie na drzemkę. I dam radę wrócić do zaległych pilnych. 

Plus słania się już po śniadaniu, więc wytaczamy się po dziewiątej na dwór. Słuchamy ptaków, oglądamy koguty, pieski, kotki - i nic. Po godzinie i przejściu jakiś 5 km nadal nic. Idę po gorszym podłożu, po trawie, po kamieniach. Plus robi oko węża i jakby już odlatywał. Kolejne pół godziny, i nic.

Gdy wchodzę do domu, dotleniona jak rolnik na przednówku, jestem już gotowa zasnąć na stojąco zamiast Plusa. Jemy lunch, wyrzucamy zawartość kominka na dywan i przebieramy kupę. W tym czasie odbieramy polecone, tylko proszę pana, żeby wszedł, bo przeciąg, a dziecko gołe. Potem wytaczamy się znowu, bo Plus wygląda na jeszcze bardziej śpiącego.

Gdy robię kolejne kilometry, nie pamiętam już, co ja chciałam nadrabiać. Czy sterty wszystkiego wszędzie, czy computer time dla Fundacji, czy jeszcze co innego. Plus zasypia, wracam, nie wiem, czy najpierw siku, czy najpierw herbata, bo wszystko po zrobionych kilometrach tak samo pilne, i może najlepszym wyjściem byłby czajnik jaki w łazience ze zgrabną porcelaną.

Otwieram komputer, z którego wypada na mnie stos zaległych tak wielki, że potrzeba by spychacza, nie łopatki, by odgarnąć. Próbuję coś tu i tu. Po pół godziny dzwoni Boski, że nie da rady po dzieci, bo eskalacja. Po dwudziestu minutach dzwoni Skakanka, że już stoi po szkołą, bo zajęcia odwołane.

Zalewam kawę, żeby efekty uśpienia tlenem jakoś zniwelować i dać radę za kierownicę, ale Plus wstaje, więc kawa zostaje dla kota.

Dzisiaj na pewno pójdę wcześniej spać. Albo jutro. Wczoraj. Albo jak dzieci dorosną. 
Może jak dorosnę najpierw do tego sama, że wszystkiego to się nie da i że to nic nie szkodzi.