poniedziałek, 20 października 2014

chwila dla słów

Na oknie nowego home office zatrzymała się zielona gąsienica. Teraz pokryła ją mgiełka. Nie wiem, czy ta kołderka z niby-waty uchroni ją przed pierwszymi przymrozkami, ale czekam, że może jednak rozwinie skrzydła i jakoś ucieleśni kolejną historię o brzydkim kaczątku, którego nigdzie nie chcieli.

Wypisuję listę to do. Nie wiem, gdzie dopisać śniadanie. Za dziesięć lat nikt nie będzie pamiętał tej chwili, a za oknem może będą już rosły jakieś drzewa.

Suszę liście dla Grzybka w słowniku poprawnej polszczyzny. Na to dziś może się przydać papierowy wolumin. Na szczęście nie da się wysuszyć liści na laptopie w internecie, w odróżnieniu od poprawiania słów.

W torebce gdzieś pióro poświadcza, że słowa jeszcze się pisze odręcznie. Coraz bardziej jedynie w postaci praktycznej notatki, by co nie wyleciało z głowy. Atrament mało już nosi słów od ludzi do ludzi, przytwierdza je już tylko w postaci karteczek samoprzylepnych do pamięci.

Co za radość, że mimo technologicznej zawieruchy, słowa ocalały.

sobota, 18 października 2014

faza transformacji

Miały być okruchy, a walają się tu wszędzie koty. Koty z kurzu. Spodziewanie się, że faza transformacji rychło się skończy, i czekanie z pisaniem na ten moment może być zgubną taktyką. Jesień zagląda w nowe okna i mówi: nie piszesz nic o mnie, zajęta taka. A przecież pisanie zawsze było jedyną dostępną formą zatroszczenia się o siebie. Mój wewnętrzny pisarzyk skurczył się jak zagłodzona sierotka. Może trzeba tylko wpuścić jej trochę światła i uśmiechnie się w końcu.

Faza transformacji wczoraj jechała 7 godzin polskim busem z Plusem, który darmo wołał o dopływ powietrza i zastanawiałam się, czy zacznę mu tlen fotosyntezować. I jakie ewentualne skutki niedotlenienia na rozwój mięśni czy komórek nerwowych. I że kobiety na wojnie miały trudniej.

Faza transformacji siedzi na fotelu, a wszędzie jak okiem sięgnąć leżą schody. Których montaż dzisiaj. Wyrwało gdzieś drzwi od szafek od kuchni, ale jest już kran. Na dworze deszcz jesienny rozpuszcza wielkoformatowe kartony, złożone na niebyłe i niedoszłe ognisko.  Ja nie znalazłam zapałek, a sąsiad czasu i tak nam zeszło. Może wynaleźliśmy własnie kartonowy nawóz pod trawę, którą może się uda na wiosnę.

Faza transformacji wraca z Boskim na wieś o dwudziestej i piorunem kulistym obraca nowe pokoje dzieci w stare pobojowisko. Może jeszcze tylko trzeba dostawić nową półkę albo wynieść stary stolik na graty. Może z czasem minie przyzwyczajenie szukania "skarpetek na dziś" w kartonie.

Może.

Kontrola nad rzeczywistością w rzeczy samej może ograniczyć się w tej chwili do okienka edytora tekstu.