środa, 29 lutego 2012

pięćdziesiątka

Dzień dobry. Dzwonię z grupy XXX. Czy zastałam osobę w wieku pięćdziesięciu lat lub powyżej?

Niestety nie, odpowiadam do telefonu i zaraz się poprawiam: znaczy, na szczęście.

A czy jest może w domu osoba w tym wieku? - głos w słuchawce docieka.

Wie pani co, w tej chwili nie,  mówię zgodnie z prawdą, ale  proszę zadzwonić za jakieś (tu gorączkowo obliczam) piętnaście lat. Wtedy już będziemy w tym przedziale.


Pani się uśmiecha. W sumie to nawet o rok szybciej, dociera do mnie po zakończeniu rozmowy. Z nowym zapałem towarzyszę Grzybkowi, gdy rysuje wymiar sprawiedliwości (odsiadka za kratkami) dla sprawców napadu na kwiaciarnię, którego skutki oglądał dziś po drodze do przedszkola z boskim Andym. I z nową przytomnością umysłu (jak na stan zapalny zatok) pomagam Skakance ułożyć krzyżówkę na zadanie domowe. I przyjmuję z pogodą ducha, że boski musiał zostać po godzinach.

Wszystko to w ramach redukowania ilości spraw, których będę żałować za te czternaście lat.

wtorek, 28 lutego 2012

zapytanie

Czy są jeszcze miejsca w pani szkole?, czytam uprzejme zapytanie. Rozglądam się i nie spostrzegam, bym w ostatnim czasie weszła w posiadanie szkoły. Nadal home office z widokiem na kuchnię, a z kuchni - z widokiem na vice versa, przepraszam za wyrażenie.

Udzielam lekcji, nie prowadzę szkoły, wyjaśniam nieco przepraszającym tonem.

Czy jest możliwość bym uczęszczał na Pani lekcje w tygodnie nieparzyste w Czwartki oraz w tygodnie parzyste w Piątki? [pisownia oryg.], uczeń nie daje za wygraną.

No tak. Wolny zawód, elastyczne godziny. Zaraz, a co ja właściwie tam napisałam na stronie firmowej?

poniedziałek, 27 lutego 2012

good morning

Budzi nas budzik, sms oraz dwa inne budziki, zastawione przez boskiego Andy'ego na nasz kamienny sen.

To dobry początek tygodnia.

Rano okazuje się, że drobne weekendowe przeziębienie, któremu nieopatrznie ulegam, zamienia się w zatokowy potop. To nie ja mam katar, to cały świat jest bezkresem kataru.

Jajko z pustej lodówki, wyjęte w charakterze śniadania dla Skakanki, podczas rozbijania ucieka w całości do zlewu i odpływem dalej.

Ale to dobrze, bo... (tu można podać pomysły dokończenia zdania, umieram z ciekawości, czy ktoś z Czytelników przebije mój).

Wyglądam za okno. To zupełnie nie do wiary, ale na niebieskim niebie w białe paski cirrusów wyraźnie widać, jak do życia zbiera się poranne słońce. Uśmiecham się.

czwartek, 23 lutego 2012

dlaczego serwetka

Widziana tu ostatnio serwetka, zapisana pismem odręcznym, pojawiła się całkowicie przypadkowo. Wysłała się mailem z mojej skrzynki pocztowej i strach pomyśleć, co jeszcze mogłoby się mailem wysłać przy odrobinie nieuwagi. Litościwych Czytelników proszę o niezwłoczny kontakt, gdy tylko na blogu wydarza się coś odstającego od jakże szerokiej tutejszej normy.

Ale do serwetki wracając. Serwetka była latającym po Polsce brudnopisem TEGO wpisu, z bloga, na którego otwarcie czekaliśmy, opiwszy je ponczem brzoskwiniowym dwa tygodnie temu.

Więc stało się. Odpalamy. Teraz tylko weny wyglądać i stylu godnego serwetki.
Serwetka jest znakiem literatury, która powstaje po drodze i w każdym miejscu. Która się wydarza w codzienności przy użyciu dostępnych środków, wszelkich środków. Blog jest pisarstwem serwetkowym, notatką podaną od... do... . Z upływem lat mój zachwyt dla wynalazku bloga nie maleje, rośnie. Oby się innym udzielał.

nie bądźcie posępni

Więc miałyśmy wczoraj z A od J robić sobie włosy na modny tego dnia popielaty. Jednak A pojechała z mężem J na randkę do Warszawy (kolejna osoba realizuje moje marzenie o podróżowaniu służbowo koleją - ciekawe, że takie marzenie powstało w głowie kogoś, kto spędza dnie w home office z naciskiem na home?). Podobno było bardzo fajnie, gdyby nie to, że A już na początku zużyła prąd z gniazdka pkp i nie mogła korzystać z laptopa. Wyjaśniam, że polskimi kolejami trzeba z własnym prądem w reklamówce. Ani chybi, nie widziała.

Więc robiłyśmy sobie włosy na popielaty ze Skakanką, Grzybkiem, dzieckiem AiJ oraz Mero, we wczesnych godzinach rannych w przedszkolu. Po powrocie zapytałam chorego boskiego, tego dnia pracującego z łóżka, jak tam śniadanie. Odparł, że wyśmienite, z naciskiem na indyka w galarecie i pasztet. I wspomniałam wtedy pewien Wielki Piątek w narzeczeństwie, kiedy to boski pochłonął pół patelni pozostawionego przez jego mamę pasztetu.

Mówię, nie martw się zupełnie, P jak Popielec, post i pasztet. Każda rodzina w końcu ma swoje tradycje i rytuały. Pamięć i tożsamość. Tak powstaje.

poniedziałek, 20 lutego 2012

fikcja

W związku z przedłużającym się pobytem naszego auta u mechanika, nadal jeżdżę pożyczonym. Pożyczone nie ma ABS, za to ma zepsute radio. Za każdym skrętem kierownicy wesoło trąbi. Ogromnym plusem jest to, że jeździ, a jako mało pewne wymaga dużej ostrożności - czego przecież nigdy za wiele - oraz że jest w kolorze zakupionej dopiero co zimowej kurtki. W ten sposób zachowuję decorum, jak mówią Sąsiedzi z dołu.

Po mrozach ani śladu i trochę mi żal, że mój stan ogólnej gotowości na zimę tak się rozmija z realnymi warunkami meteo. Pożyczone auto nie ma jednak termometru i mogę sobie spokojnie wyobrażać, że na zewnątrz jest minus jedenaście. W końcu pisanie uprawnia jakoś do kreślenia dowolnego tła wydarzeń na użytek własny.

niedziela, 19 lutego 2012

grupa wsparcia

Załóżmy grupę wsparcia - ktoś z zebranych* rzuca. - Grupę Wsparcia dla Mężów Żon Piszących Blogi.

Jest nas kilka takich żon; pomysł podoba mi się. I nie wiem, nie wiem w tym prześmiewczym gronie siedząc i śmiejąc się wespół, co tak panów jakby delikatnie uwiera. Może ta kobieca potrzeba dzielenia i omawiania wszerz i wzdłuż, ta potencjalna strefa szerokopasmowego nagłośnienia, to bycie zdanym na rozsądek i dyskrecję drugiej połowy, której cechą ponoć jest kierowanie się najpierw impulsem, a dopiero w następnej kolejności konsultowanie go z głową.

Cokolwiek by to nie było, nie ma się czego bać. Dobre pisanie nie odbywa się kosztem najbliższych. Daje za to trochę dystansu, trochę odstępu, nim uwierzymy, że przechodzi nad nami huragan dziejowy za każdym razem, gdy zdarzy się przeciąg.

W tym sensie pisanie jest zupełnie racjonalne.

*przypomnijcie mi kto, bym mogła ufundować nagrodę "Lidera Innowacji".

środa, 15 lutego 2012

dekoracje i owacje

Mamy do dyspozycji drabinki. Na nich należy zawiesić symboliczne dekoracje na klasowe przedstawienie. Mero bowiem powściągnęła mój dekoratorski rozmach i kazała się zająć prawdziwym życiem (nadal wolałabym robić do prawdziwego życia dekoracje i dyżurny katalog ikea na rok 2000 któryś w naszej mikro-toalecie to potwierdza).

Ale miałyśmy miłe popołudnie tydzień temu, wycinając te minimalistyczne wzory z bristolu. Mero miała akurat happy birthday, a pozostałe mamy zganiały ze stołu kota, który nam pomagał swoim towarzyskim wszędobylstwem. W nagrodę został na dekoracjach uwieczniony.

Gdy my wieszamy, dzieci jakieś mają w-f. Pani wymyśla grę w dwa ognie, bo niczego innego syllabus na ten wiek nie podaje. Piłka wpada między rulony i kartony oraz na łóżko babci Czerwonego Kapturka. Nawet się uśmiecham, do momentu, gdy piłka trafia mnie w głowę pochyloną nad klejeniem i przestaję w dialogu wewnętrznym znajdować życzliwe słowa dla pomysłów pani pedagog.

Przedstawienie się odbywa, owacje są gromkie, dekoracje zaś trzeba będzie zdjąć, zanim dwa ognie zrobią z nich sitko.

wtorek, 14 lutego 2012

be my valentine

Ja to ciężkie życie mam, stary - mówi boski Andy w niedzielę, w mróz siarczysty, do Człowieka na Peronie. - Ciągle muszę dbać o to, żeby coś się działo. Żeby temat był na wpis. Czasem to już normalnie z siebie wychodzę.

Historie same się piszą, głównie o niczym - wtrącam.
No tak. Warto sobie potem kiedyś przypomnieć, co się robiło 12 lutego 2012 roku - Człowiek na Peronie mówi głosem pełnym aprobaty, ale uśmiech poddaje tę aprobatę w lekką wątpliwość.

Tak się bardzo nie ciesz - studzę radość. - Od teraz wszyscy będą wiedzieć także, co u Was. W końcu to przecież wczoraj oblewaliśmy, jak sobie przypominam.

Masz przerąbane jak ja  - boski odpowiada, pociąg nadjeżdża, wsiadamy. 

Ciągle jesteśmy w samym środku akcji.

niedziela, 12 lutego 2012

pisanie i oblewanie

Na miejscu zaś czeka nas wszystko inne niż codzienność.

Nie tylko Człowiek na dworcu, obiad i ciepłe kapcie. Okazuje się bowiem, że są na świecie ludzie, dla których jakąś wartość stanowi spotkanie się celem oblania otwarcia nowego bloga. Zawsze myślałam, że to mało ważne i bardziej do pokpiwania. Że niby mówi się: wiecie, to ci, co piszą - i tu palcem takie kółko na czole należy narysować, gdy już się okaże, że nie piszą ani do gazety, ani do mainstreamowego miesięcznika, a tym bardziej na półkę w księgarni.

Tymczasem jest poncz brzoskwiniowy i toasty w autentycznych kieliszkach. A potem jeszcze delikates nie z tej ziemi: owoce tropikalne, z sosem, bezą i granolą o smaku capuccino. Dobrze, że moje ciasto o nazwie "Niebo w gębie" zostało w kuchni na stole, bowiem smakowałoby przy tej sałatce jak płyty z najbardziej szarego miejskiego chodnika.

A to nowe oblewane miejsca:

Maszynka do zatrzymywania się
i
Blog naszej sobotniej gospodyni.

Trzecia oblewana strona w powijakach.

Na drogę powrotną dostajemy kosz piknikowy. Człowiek z peronu wsadza nas do składu i macha na odjezdne. Jeśli prawdziwe życie tak wygląda, to ja poproszę o więcej.

sobota, 11 lutego 2012

polskie koleje państwowe

Więc rano, mając mniej czasu niż w dzień powszedni na zebranie się do szkoły, przedszkola i pracy, organizujemy survivalową wyprawę koleją.

Dyrektywy brzmią: zapakować pidżamę, kapcie oraz szczotkę do zębów w plecak. Plus jeden przedmiot natury niezbędnej (tu dowolność, można zgadywać, kto co zabrał). Na wypadek gdybyśmy stanęli w szczerym polu i oczekiwali na uzupełnienie ubytków w trakcji kolejowej, zabieram także zapałki. Następnie należy dobytek wziąć na grubo ubrane (na tzw. cebulę) plecy.

Jeszcze nigdy nie mielismy tak skompresowanego bagażu.

Zdanżamy na pociąg tylko dzięki sąsiadowi, który wyszedł na spacer w pieskiem i postanowił nas dowieźć. Przez rozkopany na okazję EURO 2012 dworzec główny stolicy Dolnego Śląska poruszamy się biegiem. Para unosi się nam z chrap, bowiem minus kilkanaście. I wsiadamy do odrapanego InterRegio jak do karety zaprzężonej w sześć koni.

Po uiszczeniu konduktorowi niezbędnych dopłat za brak legitymacji szkolnej Skakanki, całą drogę jemy. Co będziemy robić, pytam boskiego Andy'ego, do czytania nic nie mamy. Będziemy gadać, odpowiada. Znaczy ja mówię, pod wpływem uroku chwili. A to już tylko jeden krok do dialogu.

piątek, 10 lutego 2012

prawdziwe życie

Boski Andy wraca z pracy co raz to z jakimś nowym rekwizytem. Ostatnio znalezione gdzieś narty, teraz - pedał. Od własnego roweru. Pedał się złamał, pozbawiając Andy'ego podstawowego środka lokomocji.

Wieczorem jest jeszcze gorzej. Przegląd rejestracyjny auta nas informuje, że leje się z miski olejowej jak z dziurawego wiaderka. Jeśli chcemy zatrzeć silnik i pozbawić się drugiego podstawowego środka lokomocji, możemy nadal jeździć - z zapasem oleju napędowego w bagażniku.

A przecież na jutro zaplanowano wyprawę do Gogolina, i to w zasadzie całodniową.

Na skutek stresu zabieram się za pieczenie ciasta. Wnikliwy bowiem Czytelnik pamięta, że to najskuteczniejszy sposób radzenia sobie.

Wyczerpujemy wszystkie opcje potencjalnych dawców auta na wyjazd i z powrotem. I tu boski Andy uśmiecha się szelmowsko: pojedziemy pociągiem. Zobaczymy prawdziwe życie.

kwestia stylu życia

Do południa z okładem nauczam angielskiego. Z ankiety na temat stylu życia przeprowadzonej w parze z uczennicą dowiaduję się, że wybrałam wersję bardzo krótkiego, acz szczęśliwego życia. Że niby brak zacięcia sportowego na to wskazuje oraz dieta, w której brak pięciu porcji warzyw i owoców. Według tego podejścia boski Andy przeżyje mnie o jakieś czterdzieści lat. Niewiedza bywa błogosławieństwem.

Innych uczniów informuję, jak po angielsku jest zaspa i inna zjawiska meteo.

Po zmierzeniu się z tematem uzupełnienia zapasów na mroźny weekend, próbuję się nastawić psychicznie odpowiednio do przekopywania zasp odzieży do prania.

Tak, to styl życia któremu może brak szalonych porywów. Za to lubię kolorowe klamerki do prania i toczące się szlaczki słów. Boski Andy uwielbia sprzątać. Dzieci lubią się nigdzie nie spieszyć.

Wszystko to jakiś nasz potencjał.

Dziś jestem na nowym.

środa, 8 lutego 2012

róża

Niektórzy poszli na film i po nim zamiast słów zamieścili tylko zwiastun, co w pełni rozumiem.
Bo to i taki film, że słowa się kończą.

Boski Andy nie chce oglądać ze mną Ogrodu Luizy z Dorocińskim, i mówię, jak nie chcesz Dorocińskiego-opiekuńczego gangstera, to chodź, pójdziemy na Dorocińskiego-AK-owca. A boski o tych czasach czyta wszystko, co jest, od tylu już lat, więc chętnie przystaje.

Ale nie, film nie ma w sobie nic z czasu honoru. Trochę odpowiada mi na moje próby wyobrażenia sobie śląskiej rodziny Volksdeutschów, którzy po wojnie spali w pokoju, gdzie my śpimy, jak jedziemy na wieś, zanim ich wysiedlili. Kobieta z dziećmi. Mąż za donoszenie na Polaków umierał w tym czasie w obozie przejściowym NKWD.

Ale to też nie najbardziej, nie tylko dlatego, że u nas na wsi Śląsk, a tam Mazury.

Najbardziej ten film jest o dźwiganiu z kolan. Godności kobiety. I może jeszcze o tym, jak człowieczeństwo rodzi się bez dekoracji, na poziomie podłogi. Dalej by trzeba w innym języku, bo głos więźnie.

poniedziałek, 6 lutego 2012

złomy

Dosia zapytuje,  a co tam na Balu Złomów. Dosia bowiem z programu tego dnia wylosowała tylko pogrzeb, i to nie nasz, ale inny, w Świętokrzyskiem. Ja zaś zapomniałam, że blog - jak opera mydlana - zobowiązuje do informowania o rozwoju wypadków na bieżąco, nawet gdy człowieka dopadają małe smuteczki. Więc się poprawiam i donoszę.

Bal był cały w tafcie i koronkach. Marta wyglądała jak z obrazu prerafaelitów, zupełnie jak innego razu na plaży w Wisełce, i nie mogę o tym nie wspomnieć, gdyż nie miałam okazji wyrazić zachwytu (winą za małe uspołecznienie powinnam być może obarczyć małe smuteczki). A&J wpadli niespodzianie, zniknęli i jak kopciuszki pojawili się znowu po północy (nie zwróciłam uwagi na obuwie). Doktor J tym razem nie miał wypomadowanych włosów, za to podzielił się z Doktorową posiłkiem.

Żyrandole były kryształowe, a parkiet lśniący. Kawa z ekspresu ciśnieniowego pachniała nieziemsko. Frontman zespołu grał również na saksofonie. Gdy band ogłosił, iż nie zna więcej piosenek, wyszlismy, a było to około trzeciej nad ranem.

Aukcja charytatywna pełna wrażeń. Kalendarz z niepublikowanymi dotąd zdjęciami Orzecha (absolutnie odjechanymi) poszedł za jakieś 1500 zł. Rzeźba drewniana św. Wawrzyńca (w stylu Nikifora) - za 3000. Obraz - za trzy i pół. Tort Orzechowy - za jakiś tysiąc złotych. Nasza ekipa, przygnieciona kryzysem, tym razem bała się nawet drapać po głowie, by nie wyszło, że podbijamy stawkę. Boski Andy zakupił podkoszulek z logo.

Szkoda, że Was nie było, tyle powiem.

sobota, 4 lutego 2012

bal złomów

Więc z boskim Andym idziemy dziś wieczorem na Bal Złomów. To nazwa całkowicie oficjalna. Zapraszano nas od kilku lat i nie wiem właściwie, dlaczego w końcu poczuliśmy adresatami oferty. Coraz bliżej czterdziestki?

Przygotowania są szeroko zakrojone. W nocy zasypiam w wannie, z nadzieją, że boski mąż, czuwający nad snem syna, obudzi się, zapuka i powie: wychodź wreszcie. Budzę się przed pierwszą w nocy w zimnej wodzie. Przypominam sobie, że ostatnio czytałam o tym, iż niekomunikowane potrzeby nie bywają zaspokajane. Rano Andy rozczula się nad moim katarem, a ja nakładam na twarz mazidła, które i tak nie pomogą. Ale i nie zaszkodzą.

Następnie boski Andy wsiada na rower i jedzie w załatwieniach. Ponieważ jeszcze nie wrócił, mam tylko nadzieje, że nie przymarzł do krawężnika. Termometr przeglądarki mówi bowiem, że feels like -23.

Przed balem jest pogrzeb. Koleżanki w naszym wieku, znajomej tak wielu naszych znajomych. Właściwie tych, z którymi zobaczymy się też na balu. Po długiej i wyniszczające chorobie zostawiła męża i dwójkę dzieci. Choć wszyscy wierzymy, że nadal z nimi jest i będzie.

Pisanie w jednym miejscu o balu i pogrzebie jest tylko pozorną sprzecznością. Póki mamy czas, warto się wybrać czasem na bal. Nawet jeśli nie jest się w każdych okolicznościach życia idealnym małżeństwem.

Póki mamy czas.

piątek, 3 lutego 2012

strefa urody

Mero ogląda mój emerycki kożuch. Tak, mrozy to sprawiły, że wyciągnęłam go z pawlacza u teściów i jakby stało mi się wszystko jedno.

Stały Czytelnik pamięta, że co roku obiecuję kożuchowi śmierć przez powieszenie na klapie od kontenera PCK.

Dziś między dentystą (co mówi, że o ile nie zacznę teraz jeść orzechów, wszystko się zagoi), a kosmetyczką w związku z jutrzejszym balem, widzę panią w kożuchu tak pięknym, jaki mogła nosić Brigit Bardot lub inna Sophia Loren. Pani za zabiegi na ciele płaci trzysta złotych. Ja, wzruszona do łez po regulacji brwi, pozdrawiam mróz, co sprzyja brakowi opuchlizny.

Na koniec dnia w ciemnościach wieczoru z mrozu zbieram panią z trójką dzieci, gdy słyszę, że idą na przystanek. Nie wierzę, że można bez auta, śmieję się do niej, gdy jedziemy. Dzieci na koniec jazdy wyznają mi miłość i myślę, że tej radości nie dałaby mi żadna dermabrazja* ani lifting.

*nie mam pojęcia, co to, ale jest w ofercie zakładu kosmetycznego.

czwartek, 2 lutego 2012

minus osiemnaście

Mróz wykrawa na szybach auta fantazyjne gwiazdki. Lubię desenie i faktury, mogłabym sprzedawać paniom materiały na sukienki, albo w papierniczym zostać właścicielką największego regału z bristolami. Ewentualnie w pasmanterii wstążki do rąk brać i odmierzać na metry, guziki liczyć i ze świecącymi oczami pakować do pudełek. W bezpiecznym otoczeniu pięknych przedmiotów, jak Alicja w Krainie Czarów, odjąwszy niesympatyczne postaci bohaterów bajki.

Grzybek skrobie szyby razem ze mną i gdy się ruszamy, to nawet jest przyjemnie, choć rękawiczki, mimo że syberyjsko ciepłe, wydają się za cienkie. Dla Grzybka to szkolenie w związku z jego najnowszym planem zostania strażakiem do zadań specjalnych.

To miło, że mimo ciężkich warunków pogodowych, taka ilość dekoracji, Doceniam to tym bardziej, jako jedna z niewielu jak się okazuje osób, które kolekcjonują podarte torebki na prezenty tylko dlatego, że ładny wzór i kto wie, do czego się przydadzą.

W dwóch swetrach nie marznę.

środa, 1 lutego 2012

nowe lokum

Dziś jestem w zupełnie nowym miejscu, które będzie powielało wpisy stąd ku pokrzepieniu rodzin,
gdy się już w nim zadomowię, ogarnę możliwości bycia "powered by wordpress" (Grafik Dizajnerka pomaga mi, jak może, słowem i czynem)

oraz

gdy uzyskam akceptację dla swej radosnej jakże twórczości ze strony Fundacji Pomoc Rodzinie, której przynajmniej górna połowa obecnie wymraża się w pustelni na północy kraju, bez prądu, kaloryferów oraz built-in wc.

Zapraszam TAM. Na stronę, nie do pustelni, ma się rozumieć.