piątek, 24 sierpnia 2012

polana

Mijamy polanę wśród lasów wyspy, i na niej chudziuteńka brzózka z ogromną tablicą: sprzedam, i poniżej numer telefonu. Ona pod tą tablicą ginie, i jak tu się nie martwić, czy na mżawce nie moknie. Kto ją sprzedaje, w czyje ręce trafi i czy ten, kto zapłaci więcej, będzie się umiał obchodzić? Bo może w pierwszej kolejności wytnie, porąbie na mniejsze polana i spali za rok w kominku nowo wybudowanej nieruchomości.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

drobiazgi

są tu wszędzie, na każdym kroku. Mówią nie tylko o wrażliwości tych, co szli na rozległą łąkę, mieli na tyle wolne serca i głowy, że zauważali, schylali się, brali w dłonie i przynosili z tych spacerów wszystkie te okruchy. Tak się stroi dom na gości najbardziej oczekiwanych, mimo że spowodują swoją obecnością tak wielkie zamieszanie.


Dom rekolekcyjny Instytutu Świętej Rodziny w Wisełce

ćma

Skakanka rano zauważa przez okno pełną gotowość do życia klubu sportowego. I Boski wybiega. Czy tutaj da się nie biegać, gdy wokoło las, a za lasem morze?

A ja zęby myję rano w towarzystwie ćmy. Tyle mam dla niej osobistej sympatii. Leci ku światłu niezdarnie, wyposażona w wadliwy kompas, co nie widzi przeszkód. Za to kieruje nią jedno wielkie pragnienie dotarcia do źródła.

Jak ona biedna sobie w życiu poradzi.

ziemia obiecana

Warsztaty za nami, pomyślała Okruszyna z takim smutkiem, jaki w człowieku pozostawiają rozstania z niezwykłymi ludźmi, gdy spedzi się tak twórczo cały tydzień.

I wcale ten smutek nie dlatego, że znowu pakowanie życia w torby, upychanie upływu czasu w nesesery, rozłażenie się uciążliwego dobytku poza kontrolą starannej księgowości. Przecież przeprowadzka tylko o 30 kilometrow dalej.

I gdy dojeżdżamy i czekają na nas światła Domu, i nosimy rzeczy po raz kolejny i rozkładamy życie po kątach, mam ochotę z radości całować progi. I gospodarzy po rękach. I niebo wygwieżdżone nade mną. Jak wszystko inne - bogate w piękno. Dla nas. Jak nigdzie indziej.

Wisełka. Dom dobrego czasu dla rodzin.

wtorek, 14 sierpnia 2012

wybrałam drogę kariery

A Mero mówi, w czasie wakacji trzeba robić właśnie rzeczy, których się jeszcze nigdy w życiu nie robiło. Ona na przykład wróciła to z couch surfingu od Paryża po Danię, z dwójką dzieci i rowerami.

Więc w ramach odmiany piszę dzisiaj zadane nieszablonowe cv.

Z niego wychodzi wcale ładna mapa, na której świecą jasne punkty i nawet te ciemniejsze ciągną ku światłu. Nie w sensie szczytów drabiny w top biznesie, bo przecież założyłam sobie, ze kariera interesuje mnie głównie w dziedzinie człowieczeństwa. I gdyby udało się na koniec życia zyskać pełne kwalifikacje jako człowiek, uważałabym się za kobietę zawodowo spełnioną. Wiecie, seniorka rodu w słomkowym kapeluszu z szarfą z rudawej tafty, która słynie z ogromnej pogody ducha i z tego, że nawet w czasie sztormu potrafi zaparzyć szklankę herbaty złamanemu na duchu domownikowi czy temu, co w gościach, czy w jakiejkolwiek potrzebie.

Trochę tylko martwi przeczucie, że taka kariera wiąże się ze zbieraniem życiowych doświadczeń. Znaczy przejścia wielu gradobić, okopów i błota. Te sprawy, których nie będzie kiedyś widać na stole przykrytym lnianym obrusem, do herbaty z konfiturami. Parzonej i w sztorm.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

ptak

I kiedy siedzę na ganku i piszę listy do Nieba, podchodzi do mnie, drobiąc podskoki, ptak. Większy od wróbla. Szkoda, nie rozróżniam gatunków skrzydlatych. Podobnie jak twarzy sporej grupy sąsiadów w naszym wielopiętrowym bloku w mieście.

Ptak skrada się bardzo cicho, powstrzymując oddech, i obserwuje mnie jednym okiem.

A ja zamieram także i boje się, by nie spłoszył go mój wewnętrzny huk. I by nie wystraszył go dźwięk spadającej łzy, zabrudzonej zebranym z policzka pudrem w kompakcie London Rimmel. I myślę, zostań ze mną ptaszku, towarzyszu niedoli.

Wiedziałam, że będzie trudno zaglądać w siebie. Może lepsza jednak odrobina świadomości, niż samozadowolenie warzywa, które żyje siłą przyzwyczajenia.
  

niedziela, 12 sierpnia 2012

klamerka

Gdy rozwieszam mokre ręczniki i kąpielówki dzieci po powrocie z plaży - na ganku przed naszym domkiem, gdzie jedynie brakuje fotela na biegunach jak na amerykańskim południu - spostrzegam brak klamerek do prania. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by wziąć.

Po wspólnej kawie i pączkach w szerokim gronie, gdy ganek sprzątamy, znajduję na ziemi jedną. I wówczas objawia mi się cała ulga rzeczywistości bez prania. Za ten luksus zapłacę we wrześniu.

Gdy piszę te słowa, Mero właśnie ściąga z suszarki swoje, przywiezione z Danii. W wyniku nieporozumienia bowiem Mąż nie dowiózł jej torby z czystymi sukienkami w kwiaty. 'Ale ja lubię prać', tłumaczy mi wzruszakąc ramionami. Co rejestruję już jako wypowiedź literacką, od trzech minut myślę już wszak zdaniami pisanymi.

Tak. W czasie wakacji powinno się robić te drobne rzeczy, które sprawiają radość. Dlatego piszę.




-- Sent from my HP Pre



piątek, 10 sierpnia 2012

tymczasem

Powinnam Czytelników uprzedzić o planowanej przerwie z powodu kolejnych trzech tygodni nad polskim morzem, tym razem w towarzystwie przyjaciół i potencjalnych przyjaciół - oraz blisko Tego, który miłością pisze po horyzoncie. I w końcu - z rodziną w komplecie.

Nie wiem, czy Czytelnikom będzie tak brakowało czytania, jak mnie pisania. I tej świadomości, że opowiadam komuś. I komu.

Tam, gdzie jedziemy, będę bardzo zajęta refleksją. Przed nami warsztaty o balansowaniu na stykach życia rodzinnego, pracy i zaangażowania społecznego. Dla takich linoskoczków jak my, którzy mają wiele do poprawienia w technice. A potem w Wisełce - coś o DOMU. Już bardzo czekam, bo przez te tygodnie włóczęgi czuję tym większy brak punktu zaczepienia.

W międzyczasie kilka skreślonych przeze mnie postów pojawi się na Przystani. Zostawiłam w redakcji na biurku.

Mimo wspaniałych perspektyw, pożegnanie z pisaniem jakby mnie smuci. Jeszcze się rozglądam, jeszcze patrzę, czy zostawiam Wam kwiaty w miarę świeże; potem opuszczam rolety i gaszę światło. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że po przerwie - z wyremontowanym sercem - zapiszę wiele jeszcze jasnych kart.

pieniądze albo szycie

Stały Czytelnik wie, że stres wkładam do piekarnika. Tak więc od lat naszym wyjazdom towarzyszy zapach ciasta. Nie inaczej dzisiaj.

Odgrywam także dejavu z maszyną do szycia. Tak, pierwsze kilometry ku wyjazdowi przemierzam zygzakiem, potem ściegiem prostym. Po trzech godzinach już wiem, jak ustawić wszystkie pokrętła, żeby nić się nie rwała co piętnaście centymetrów. I nawet się boję, że rodzina wsiądzie jutro w auto, a ja ich dalej będę na tej maszynie gonić.

Boski mówi, że wolał trochę, żebym uszyła ja sama, a nie miejscowa krawcowa, bo szycie to taka praktyczna umiejętność. Po liście urzędowym Czytelnik się zgodzi, że Małżonek ma prawo się obawiać, iż w razie głodu, ognia czy wojny mogłabym sobie nie poradzić.

Ale to zupełnie mylne wrażenie. Szyć daję radę. Nie potrafię się jedynie pakować.

czwartek, 9 sierpnia 2012

torby perfekcyjnego melancholika

Rano na wsi mam myśli apokaliptyczne. Że przez kolejne pakowanie nie przebrnę o zdrowych zmysłach.

Potem w torby składam, gdy za oknem bawi się już piątka dzieci. Schodzą się powoli coraz bardziej odważnie z całej okolicy. Nie rozumiem w tej dziedzinie ostrożności (pozwolisz raz, już się od Ciebie nie odczepią). Niech właśnie się przyczepiają. Mogę dla nich gotować i nabywać cukierki. Dzieci to uśmiech Pana Boga, mogę godzinami patrzeć na ich zdrowy rozsądek, który każe im się nie zamartwiać sprawami poza własną mocą.

Ale według dorosłej odpowiedzialności - pakuję. Myślę, że gotowa jestem na zaskoczenie i brak. Tak bardzo mam dość bywania przygotowaną na każdą ewentualność. Chciałabym kiedyś tylko ze szczoteczką do zębów czekać na spotkania z ludźmi, przygody, odkrycia, czasem słońce, czasem deszcz.

Żałuję, że w domu nie zostaje żadna Zosia, która wyrzuci wszystką odzież niezabraną ze sobą i rozwiąże raz na zawsze dylematy, że może kiedyś schudnę lub przytyję, lub polubię fioletowy. Tak bardzo mi potrzeba radykalnego odchudzenia. Odchudzenia mienia ruchomego. Niechby zostało tak na jedną tylko pralkę.

PS. Szczególnie pozdrawiam René Doktorową J, która ponoć czyta okruchy namiętnie. To zawsze radość, coś podobnego usłyszeć, mimo że spektrum tematów tak ubogie.

środa, 8 sierpnia 2012

uszczerbki i ubytki

Dzień nam mija zdrowotnie.

Rano u ortopedy, gdzie dowiadujemy się, że Skakanka złamała rękę. Tydzień temu. Grając z chłopakami ze wsi w nogę. Na szczęście to złamanie zielonej gałązki (niech mnie Czytelnik nie prosi o wyjaśnienia, mogę na wyraźną prośbę przesłać piękne rtg) i już prawie zrośnięte. Dwa tygodnie unieruchomienia nadgarstka i ręka będzie jak nowa.

Potem światła rampy na Grzybka. Na fotelu dentystycznym. Oczywiście nie napiszę, że nasz Dentysta Rodzinny załatał aż pięć dziur, naraziłabym bowiem na szwank opinię o jakości rodzicielskiej troski. Która już i tak nadszarpnięta, bo jak można nie zauważyć, iż dziecko ma złamaną rękę!

Wychodzimy na dwór z gabinetów grubo po południu, jak zwykle z masą postanowień. Ze szczoteczkami się nie rozstaniemy nawet w kosmosie, gdyby przyszło lecieć. Pepsi to świństwo i nie spróbujemy więcej, mimo że wakacje.

Gdy nocą ciemną udaje się nam wrócić na wieś, Skakanka pada w bety i żadna siła nie jest w stanie już jej poderwać do walki z próchnicą. Grzybek pilnie odrabia lekcję. I gdy oboje dzieci w końcu śpią, sama odkrywam, że moja własna szczoteczka do zębów została w domu.

Jakoś nie mogę się przekonać do użycia którejś z piętnastu wspólnych, stojących na baczność na półeczce nad wc.

wtorek, 7 sierpnia 2012

korespondencja urzędowa

Z ostatnim workiem prania przyjeżdżam do miasta. Tak wyszło. Urząd Skarbowy ma odmienne zdanie na temat nieotwierania korespondencji z ZUS-u. W jednym z listów był podobno jakiś pit, w którym doniesiono o przepastnym dochodzie z dwóch tygodni zasiłku chorobowego na dzieci.

Boski Andy, trochę zdenerwowany jak na poważnego aktora naszej trupy przystało, mówi, że załatwi w urzędzie sam. A przecież jestem gotowa składać wyjaśnienia. Drogi Urzędzie, Wysoka Izbo, Szanowne Panie z Zakładu. Mam nadzieję, że czujecie się dobrze, mimo że oglądacie lato głównie przez okno. Chętnie bym Was zastąpiła na kilka dni, jeśli zaopiekowalibyście się nam dziećmi na wsi.

Dziękuję za piękny list. Ale mam kilka uwag. Korespondencja polega na czym innym niż wymiana informacji. Chętnie popiszę z Wami listy z prawdziwego zdarzenia. Gdy już będę mieć pewność, że zaczynacie od zapytania, co tam u mnie, czy się wysypiam, ile z marzeń zdążyłam już zrealizować, czy martwi mnie to, że się powoli zaczynam starzeć oraz jak tam dzieciaki - zacznę z ciekawością otwierać Waszą korespondencję, a nawet na nią odpisywać. "Wysłanie listu to udanie się w podróż bez przemieszczania niczego poza własnym sercem*"


Tu przepraszam wszystkich, którym jeszcze nie odpisałam. Pamiętam.
A jeśli wpis się rozleciał, to też przepraszam, ale jego również wysyłam do Was dzisiaj listownie.

Miotana to tu, to tam,
okruszyna

*Phyllis Theroux

niedziela, 5 sierpnia 2012

clear horizon

Patrzę na zapłot. Daleki horyzont. Za plecami jeszcze pranie.

Nasze życie - archipelag wysp, na których nietuzinkowi, głębocy i życzliwi ludzie. Nowe lądy, jeszcze wczoraj nieznane, dziś - coraz bardziej oswojone i pociągające.

Życie skazane na samotność byłoby nie do zniesienia.

Po to mamy właśnie dwie ręce i rękawy u bluzek - żeby jednym rękawem można było objąć, a drugi nastawić do wytarcia łez.

Życie byłoby nie do zniesienia, gdyby nie niepisane Związki Rękawów. Zmienia się i przemija wszystko, jedynie mosty wśród wysp, jedynie związki z bliskimi sercu - jeśli jeszcze można je dźwignąć ku Temu, od którego pochodzi wszelkie dobro i który pisze miłością po horyzoncie - kotwiczą nas w rzeczywistości.

Jedna z kilku rzeczy, którą wiem na pewno.

sobota, 4 sierpnia 2012

lipy szelest


A otóż i macie wszystko.
Byłem jak lipy szelest,
na imię mi było Krzysztof,
i jeszcze ciało - to tak niewiele.

I po kolana brodząc w blasku
ja miałem jak święty przenosić Pana
przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku,
w ziemi brnąc po kolana.*

I mogłabym tak dalej, i dalej, i dalej. Ale Czytelnik nie dałby może rady do końca. Nie widział, jak się tych wierszy uczyłam na pamięć, przepisywałam je, czytałam na głos, pisałam znowu. Żeby je w sobie zachować. I wszystko bez wyżyn intelektualno-historycznej analizy; przemawiał do mnie człowiek z krwi i kości. Przemawiała do mnie jakaś niepojęta wrażliwość. A przecież szczyl ze mnie był, nastoletnia smarkula. W tamtych czasach - jeszcze dziecko.

Zazdroszczę tym, co znają fakty i detale, i daty, i nazwy ulic ukryte za znakiem Polski Walczącej. Boskiemu Andy'emu, który tę historię sczytał z tak wielu książek. Tym, co tam byli, jak moja Babcia. I ta słynna anegdota o Pradziadku, co wyniósł z płonącej Warszawy parę swoich najlepszych butów.

Dla mnie Powstanie odruchowo na myśli przywodzi Krzysztofa. I jego żonę, Barbarę.

Dziś rocznica przejścia Baczyńskiego do krainy na miarę jego nieziemskiej wrażliwości. Dlatego on.

*K.K.Baczyński Rodzicom

piątek, 3 sierpnia 2012

odpalić szambo

I gdy podnoszę rano rolety, i zasłony - i mimo to nadal jest ciemno, przeczuwam, że może się spełnić jedno z marzeń wiejskiej praczki. A gdy deszcz pada rzęsisty, jestem już pewna. Dziś nie będzie prania i kilometry sznura przez sad - zostaną puste. Nie posiadam się z radości.

Synek pyta, mamo, kiedy odpalimy szambo, i dopiero po chwili rozumiem, że chodzi mu o nabytego w pobliskiej wsi szampana bezalkoholowej marki piccolo. O smaku owoców bardzo tropikalnych. Więc po moich wyjaśnieniach pytanie Grzybka zamienia się na: kiedy odpalimy szampon?, ale dzisiaj również brakło czasu na wystrzał.

W swoim dniu wolnym od prania trochę czytałam, trochę pisałam, z tego co zostało po akcji kuchennej. Akcja kuchenna miała na względzie powrót koleją skonanego po całym tygodniu podróżowania w te i wewte Boskiego, jak również dzieci, co powinny przytyć. Oraz kotkę pani leśniczej. Kotka jest naszym wakacyjnym kotem. Na skutek intensywnego dożywiania zdecydowała się dzisiaj przyprowadzić już piątkę swoich małych kociaków! Malców w sumie jest siedmioro, bo przygarnęła jeszcze dwójkę niczyich. Potrzebna więc była pomidorowa na kościach schabowych. Kości zniknęły szybko, jutro rano polecę po jakieś parówki, bo burczenie kocich brzuchów będzie mnie prześladować wyrzutami sumienia.

Więc prawie urlop był to. Plus zakup dwóch apaszek na przecenie. Jeszcze odrobina wysiłku w dziedzinie świętowania, i korek od szamba zrobi dziurę w suficie. Ale wtedy zapewne sanepid...

czwartek, 2 sierpnia 2012

metamorfoza

Z trzynastu worków prania zostało już tylko siedem. Pora otworzyć szampana! A, zapomniałam, że szampana tu nie ma, a ja przecież nie pijam.

Brat Bliźniak doniósł o niespodziance - że jednak dokonał zakupu w czeluściach oferty fancy dresses i leci do mnie z Wielkiej Brytfanny, jak mawiał nasz profesor od tłumaczeń, jakieś przebranie. Tylko teraz nie wiem, czy leci czepek wiejskiej praczki, który tak mi się spodobał, czy sukienka bardziej epokowa.

Być może więc w stosownym momencie dojdzie do metamorfozy, i wiejska praczka zamieni się w coś na kształt księżniczki! Na trzy godziny, na turniej rycerski na sam koniec wakacji. O ile moja z lekka rozwojowa postać się wciśnie. Najwyżej małe rozcięcie na plecach i dajmy na to - szal.

Zdecydowanie są powody. Skoro nie szampan, to chociaż piccolo, zwłaszcza że zaraz będziemy w pobliskim GS-ie.

I praczki miewają swoje małe marzenia.

środa, 1 sierpnia 2012

poczytaj mi, mamo

"Nie ma na świecie pióra, które by zdolne było odtworzyć martwymi literami skrzypienie ochrypłe, jakie wydała z siebie nieszczęsna dziewica". Tak autorka "Paziów króla Zygmunta" opisywała wąsatą jejmość, signorę Isabellę Papacoda, której przyszło oglądać ukochanego psa, udekorowanego dla hecy przez paziów.

Czytamy bowiem ze Skakanką. A ja sobie w tym czasie myślę, że dobre pióro potrafi napisać wszystko. I gdy książka jest tak świetnie podana, Skakanka, rozumiejąc przecież niewiele ze stylizowanej na dawną mowy, w stosownych momentach wybucha śmiechem. I słucha uważnie każdego zdania, które ja z taka przyjemnością czytam.

Trochę się zmieniło, od kiedy córka nauczyła się czytać. Czyta często sama i to, co chce. Jako od wczesnych lat mól książkowy, który pochłaniał wszystko, co miało okładki i litery w środku, cieszę się, ale przecież mi trochę żal. Żal, że już beze mnie. Więc dorastam razem ze Skakanką. Ale cieszę się, gdy jeszcze o czytanie mnie prosi, i gdy mogę coś dorzucić z listy ulubionych lektur własnego dzieciństwa.