środa, 27 marca 2013

wielka cisza

Tyle bym mogła Czytelnikom o Czytelnikach. Jak dobrze Was spotykać. Czytać. Nie było wpisów o Mero zbierającej myśli, o pizzy zjadanej z Arturem, co z Opaloną chcieli założyć bezpieczny kibuc grona przyjaciół, i z tych marzeń nic nie wyszło, bo się wszyscy społecznie atomizujemy. O Dear Jacket, co walczyła ze mną piekąc po nocy ciasta na kiermasz dobroczynny, a potem udawałyśmy, że pasjonuje nas tylko handel. I o Agnieszce Pedagog, co z okazji dnia Dziecka z Zespołem Downa zrobiła dziś spektakl o "Brzydkim Kaczątku" i kazała mi przyjść.

Są takie dni, że świat się przechyla na bok nieco, jak Titanic po zderzeniu z górą; widać wtedy, jak niewiele sprzętów przykręcono do podłogi i one z wdziękiem lecą na straty. I wtedy wszystkie te spotkania znaczą jeszcze więcej.

Ale to taki tydzień wielkiej ciszy. Gdzieś mam nadzieję, że jeśli Czytelnik nie zmarnuje czasu u mnie na blogu, to wejdzie w tą Wielką Ciszę. Tam można zadać swoje pytania. One najpierw dają pogłos, co się wydaje, że jest dźwiękiem własnego tylko wołania w pustce. Nie dajcie się zwieść. Odpowiedzi brakuje tylko na pytania, których się nie zadało.

W odpowiedzi zaś przychodzi po czasie nie jakiś list od Wróżki z prognozą pogody na najbliższy kwartał. Sms-em za 6,50. W odpowiedzi przychodzi On, nieskończenie cierpliwy, który wszystkie Twoje pytania bierze na siebie i mówi: zaufaj. Takie zużyte dziś słowo.

Zaufaj, zaprowadzę Cię na drugi brzeg. Krok po kroku. Przez Twój codzienny bieg przez płotki.

W ramiona Ojca.

niedziela, 24 marca 2013

rozszczepienie światła

Pożyczyliśmy wspomniany kilka dni temu film naszej fantastycznej Pedagog od Grzybka. Czytam dzisiaj na szybce telefonu:

Okruszyno, ok. 100 moich studentów obejrzało dzìs film. OBOWIĄZKOWY DLA KAŻDEGO RODZICA I TERAPEUTY! Ile było łez! Dobrze, bo wtedy to zostaje w ludziach. Jej, Okruszynko, to o czym 30 godzin mówię na uni, jest na filmie.

Fakt, pewne rzeczy układa w człowieku w sposób piorunujący. Jak to dobrze, że ten film tak dziwną drogą, przez polecenie z Indii, przez Boskiego, co nigdy w życiu nie kupuje filmów, znalazł się w naszym domu.

A Skakanka dziś zaskakuje mnie bardzo. Widząc, jak nędznie się miewam od jakiegoś czasu, wysyła do kuchni zdalnie sterowane czerwone BMW (łapałam się siebie samej za rękę, żeby wytrzymać dźwięki, jakie ta zregenerowana nowymi bateriami stara zabawka wydawała z siebie od wczoraj, poruszając się po naszym domu). Na masce BMW ma przylepioną karteczkę z pytaniem: "Jak się czujesz?". No. Jakby słońce wzeszło. Taka Córka nam się przydarzyła.

czwartek, 21 marca 2013

Jan było mu na imię

Ralphetka wychodzi dziś z córeczką z zakaźnego. Opowiada, że na oddziale był też ośmiomiesięczny chłopczyk z domu dziecka. Ale maleńki taki, że wyglądał tylko na cztery miesiące. Na ludzi nie reagował, nie kojarzyli mu się z niczym dobrym.

Pielęgniarka wprawnie przewracała go na drugi bok za jedną rękę. Śliczne dziecko, powiedziała kiedyś Ralphetka. Pielęgniarka wzruszyła ramionami. "Cygańskie".

Ma na imię Giovanni. Jan znaczy. Jaś, gdy leży sam zupełnie przez cały dzień, kręci głową na boki, jakby przeczył swemu istnieniu. Mówi personel, że to choroba sieroca.

środa, 20 marca 2013

gwiazdy na ziemi, 2007

Do pierwszej w nocy zeszło, bo długi. Boski dzięki korporacyjnym kolegom z Indii wpadł na trop i kupił śliczne trzypłytowe wydanie.

Must-see dla wychowawców, nauczycieli, rodziców. O całej prawdzie procesu uczenia, po co i dla kogo wychowujemy dzieci, jak z rodzicielstwem można się minąć szerokim łukiem, będąc przekonanym, że postępuje się w najlepszej wierze. Radosne piosenki niech nie zmylą Czytelnika. To jak najbardziej dużego kalibru dramat, chociaż z happy endem. No i można sobie zweryfikować kierunki do prawdziwego człowieczeństwa. Dopisuję do listy kamieni milowych prywatnego doświadczenia kinematografii.

I tak bardzo o Grzybku, choć jego jeszcze nikt nie nazwał idiotą. Szkoła dopiero przed nami. Coming soon.




wtorek, 19 marca 2013

skład amunicji

Spadło od wczoraj pół metra śniegu i nadal pada. I topi się, więc topimy się wszyscy w brei.

Tajemnicza wysypka Skakanki sprawia, że lekarka puszcza wodze fantazji i diagnozy mamy wszelkie. To nie moja wina, wbrew słowom lekarki powtarzam sobie, dzieci miewają wysypki; matki miewają wysypki, gdy wysypują się na rejestracji i głosem podniesionym wydobywają z siebie trzy słowa dezaprobaty dla jakości szacunku okazywanego ludziom w zgoła asymetrycznej sytuacji bezradnego pacjenta. Mimo że jak wiadomo to głos wołającego na puszczy. Więc się załamuje i zwisa bez puenty, przepraszam, właściwie chciałam powiedzieć, że mnie nie ma.

Boski w aucie rano widząc mój stan ogólny dzisiaj, w desperacji opowiedział mi kawał:

"Mówi jeden żołnierz do drugiego: chodźmy na lody. Jeden dostał z automatu, a drugi dwie kulki".

Jakby uprzedził homilię Franciszka. "W obliczu tak wielu oznak szarego nieba, musimy dostrzec światło nadziei i dać nadzieję samym sobie."

Głupi kawał to też wyraz miłości. Także w dniu skazanym na niewypał.

niedziela, 17 marca 2013

how about breakfast at Tiffany's

Ranek wyjątkowo wczesny, może za sprawą słońca, które mocuje się ze śniegiem jeszcze bez spektakularnych rezultatów.

I gdy ludzkość wspomina coś na temat głodnych brzuchów, przychodzi mi do głowy pomysł. I mówię do Skakanki: masz pełną wolność w kuchni, możesz zrobić, co tylko chcesz, ale przygotuj dla nas śniadanie.

To zagranie nieco va bank i gdy już myślę, że rychła klęska, Skakanka mówi: DOBRA!!! Na tym blogu rzadko ujrzycie wykrzykniki, bo Okruszyna unika egzaltacji, a jednak. Tak własnie wyglądało to dobra.

Mija godzina za zamkniętymi drzwiami w kuchni.

Na koniec wyjeżdża taca specjałów z dressingiem, ułożonych jak słynne mozaiki w Pompejach. Rozmaitość, i wszystkie szczegóły z parą sztućców włącznie, o które nigdy nie można było się doprosić. I nawet herbata w kubkach. Jak się udało nalać wrzątek z czajnika pozostanie słodką tajemnicą Skakanki.

Tak to można żyć, mówię nad kanapką. Jutro poproszę z kawą. Skakance ta myśl wydaje się podobać; do Grzybka tylko rzuca: ale ty robisz kolację.

Na wieczór Skakanka dostaje niewiarygodnej wysypki wszędzie. Lekarz jutro powie, czy to uczulenie na prace domowe.

sobota, 16 marca 2013

rozwijanie i zwijanie

W koc owinięta nad palami siedzę. Zaraz i koc to będzie za mało.

Boski Andy ogląda z dziećmi słońce. I bibliotekę miejską

Mówię, zastaniecie wkrótce tutaj mój pokryty pajęczynami szkielet. Choć bardziej prawdopodobne, że utuczą mnie wszystkie podwieczorki, i będzie potrzeba drzwi powiększać, żeby mnie z Home Office wydobyć.

W międzyczasie Skanakanka zaczyna pisać książkę. Bowiem w bibliotece dziś widziała konkurs. Można wygrać tablet.

Tablet to dramat edukacji szkolnej. Ostatnio bowiem w szkole podstawowej w klasie trzeciej córki naszej widziano tablety. Niepokój mnie ogarnia, że nadchodzi czas, gdy miłość rodzicielska wyrażać się będzie w ilości kilogramów dźwiganego przez dzieci do szkoły sprzętu elektronicznego.

Z pewnością gdy Skakanka w konkursie zajmie miejsce za pisanie i wygra tablet do grania w wystrzeliwane z procy ptaki, przestanie pisać, wycinać i wymyślać. Prostuję: też strzelałam z dziećmi ptakami w świnki, mając nadzieję, że tym razem trajektoria lotu doprowadzi do przejścia na kolejny poziom. Nie oddam jednak w ręce dzieci sprzętu, nie wyjmę tej rozrywki z ram, bo przepadnie im dzieciństwo.

Jak mi z palami przepadła sobota. Ale przecież w nadziei, że jak zlecenie skończę, wrócą mi wszystkie kolejne dni.

piątek, 15 marca 2013

kim będziesz jak dorośniesz

Rozmawiamy wieczorem ze Skakanką o nudzie. Bo Skakanka ciągle coś tworzy, ciągle w ruchu, ciągle do życia powołuje mikroświaty. Mówię jej o tym, że jest tak bardzo twórcza. Nie wierzy najpierw. Potem przyznaje mi rację.

Wiesz, ja kiedy się nudzę, to piszę zdania. Wszyscy myślą, że bawię się telefonem, a ja zdaniami się bawię. Lubię te zakręcone, długie, i te krótkie, szybkie, mocne. Chciałabym zostać pisarką, mówię jej, gdy tak myślimy o nudzie. To czemu nie zostaniesz? - zapytuje z tą dziecięcą trzeźwością myślenia, która z wiekiem zamienia się w odmienianie przez przypadki wszelkich ścieżek asekuracji. Mam pale do tłumaczenia, zauważam. No nie, znowu? musisz te pale? - No tym razem muszę, bo ktoś, kto o nie poprosił, dla nas by też zrobił wiele. Ale wiesz co, jak oddam pale za dwa tygodnie, zostanę pisarką. Postanowione.

Śmiejemy się.

A napisałaś już coś?

Tak, pół jednej książki dawno temu, ale to się przecież nie liczy. Dla Skakanki to nie problem. To nie możesz skończyć? Najprościej powiedzieć, że nie. Nie mogę, bo tak wszystkim bohaterom skomplikowałam życie, że już nie ma dla nich ratunku.

Palom fundamentowym życia skomplikować się nie da, to pewne. Oby do Świąt.

środa, 13 marca 2013

prześwietlenie

Świat kołysze mi się nad głową, listowie zielone takie, prześwietlone słońcem. Słońce gdy razi, wtedy widać, że powieki od spodu są różowe. Albo człowiek kicha.

Góra i dół, i na boki, i liściany baldachim, i poobiednia błogość, albo nawet przed. Niech jeszcze jakaś pszczoła czy dzięcioł, dołożyć można coś do dekoracji - do błogosławionego wynalazku hamaka.

Odległość od zadań, pracy na czas, spraw pamiętanych i nie, z każdym wyhuśtem się zwiększa, i na twarzy to ciepło się kładzie, które mówi, że kiedyś było się dzieckiem i czas nie miał żadnego deadline'u. Ktoś może na obiad tylko wołał, albo przypominał, że już ciemno, i kolację przed nosem stawiał.

Kto mi zabroni wyobrażać sobie, gdy za oknem minus pięć i opad śniegu dla hecy znowu przykrywa auto kołdrą, żeby nie zmarzło do rana. I wielka, bezbrzeżna szarość bez słońca woła o kawę, która wyszła dwa dni temu. Podobno są ludzie, co pogodę zawsze noszą z sobą i w sobie.

W międzyczasie mamy nowego Papieża. Wychodzi niepozorny taki, i uśmiechem na dobry wieczór zapowiada dobre czasy. Niezapowiedziane w prognozie wieczorne rozpogodzenie.

poniedziałek, 11 marca 2013

naloty dywanowe

Z niczym nie nadanżam.

Gdy nas nie było, praca, kłopoty i sprawy do rozwiązania ustawiły się pierwsze pod naszymi drzwiami, i zamek przekręcony je wpuścił, zanim wnieśliśmy nasze walizki pełne dobrych wspomnień.

Więc stoją w szeregu fundamenty palowe zlecone do tłumaczenia, zaległe faktury, stosy śmieci i prania, i co któryś mail to napomnienie i przypomnienie, lekka pretensja i ponaglenie. Żałuję, bo miałam też plany, kloszardem zostać na wrzosowiskach i poezję pisać, przez trzy lata, albo pół roku, albo dwa i pół dnia, żeby dzieci nie zdażyły się stęsknić. Więc nie.

Ale chciałoby się zjechać do metra, wywiesić, że nieczynne, że zaraz wracam w okolicy Świąt, bo właśnie mam takie przemyślenia, że się nie będę już w życiu zabijać dla żadnych zleceń poza własną zleconą mi rodziną, której nagotuję meat pie i puddingu, i barykadą nas otoczę przed pędzącym światem.

Od Boskiego na pamiątkę taki kubeczek dostałam. To hasło propagandowe trzymało Brytyjczyków w pionie w czasie nalotów dywanowych. Zachowaj spokój i działaj, jakby nic się stało. A miała być od dzisiaj wcześniejsza emerytura.


niedziela, 10 marca 2013

zadomowienie

Katedra się czerwieni, i palce mi marzną, bo idąc czytam nabyte dopiero co W drodze, żeby w drodze nie myśleć o zimnie. W kolejce do konfesjonału uciekła mi Msza Święta, więc musiałam łapać w połowie drugą, gdy Rodzina wracała już do domu. Kolejki, zapowiadają, iż z bliskością Świąt będą się wydłużać. Że potem nawet i trzy godziny. Myślę o tych, co siedzą w środku, po drugiej stronie. Skoro oni mogą godzinami słuchać, dlaczego my nie możemy czekać?

Idę i czytam, że smutek jest potrzebny, a co; ale sama opowiedziałabym o tym zupełnie inaczej. Smutek to dobry moment, żeby zacząć świat pchać do przodu, bo wtedy widać jak na dłoni, że smutnych nie brakuje. Więc zawsze można zaserwować coś na rozgrzanie serca. Zwłaszcza gdy słońce nadal uparcie nie wychodzi, jakby nas brało na próbę, czy przestaniemy ostatecznie wierzyć w przyjście wiosny.

Boski Andy powiedział, patrząc w metrze na kobietę, która czytała kindla, jednocześnie surfując po tablecie, na kolanach mając jeszcze telefon komórkowy i Iphone'a, że dzisiaj człowiek ani przez chwilę nie chce być sam. Jakby się bał, co w tej ciszy usłyszy.

W tej ciszy jednak, gdyby pozwolił, przyszłoby do niego słowo pełne łagodności i wiary w jutro, nie oskarżenia.

Proszę wybaczyć mój jeszcze wyłączony telefon. Ciągle zbieram myśli. Wielkie projekty i rzeczy, co jeszcze kilka dni temu wydawały się najważniejsze, ustępują powoli miejsca prozie życia. Potrzebuję chwili, by się w niej zadomowić na dobre.


sobota, 9 marca 2013

z pamiętnika wędrownego nauczyciela

Na lotnisku im bliżej naszego Gate, tym bardziej polsko. Niestety większość rodaków można poznać po niedbałym stroju, siarczystym języku, lekkim niedomyciu również. Choć przecież to tylko ci, co się najbardziej wyróżniają, stąd łatwo o uogólnienia.

Pasażer, który siada za nami w tanich liniach, wygląda jakby spał na dworcach metra przez ostatnie dwa tygodnie. Na co wskazywałby i gruźliczy kaszel. Kto wie, jaką historię ma za sobą, myślę walcząc o oddech. Nikt nie ląduje w takim miejscu dlatego, że sobie wymarzył. Zapewne już jako dziecko został poinformowany o tym, że nie nadaje się do wielkich rzeczy. W odróżnieniu od mijanych w Cambridge studentów, których rodzice co roku wpłacają 9 tysięcy funtów za miejsce, zajęcia, wikt i opierunek. I na tych delikatnych twarzach, z nieco nieobecnym spojrzeniem, widać: najważniejsze, żebyś się uczył; żadnych poza tym obciążeń czy dystrakcji.

A nasz współpasażer rozmawia ze swoim kolegą. Powiem ci, że chciałbym tak mówić po angielsku jak ty. Jak robiłem na szczypiorku, to tam byli sami Anglicy, i już zacząłem coś łapać. Ale firma padła. Poszedłem na pietruszkę, a tam sami Polacy.

Jeśli ktoś zainteresowany pobieraniem lekcji u Okruszyny, aka Margaret Teacher, wracam z mnóstwem zapału, by nieść oświaty kaganek.


piątek, 8 marca 2013

rzeczy martwe

Pierwsze kroki w jedno przedpołudnie, jakie mamy na shopping, kierujemy do charity shopu, który trochę przypomina polskie sklepy z odzieżą z drugiej ręki. Ale w odróżnieniu od polskich*, ten ma całą ścianę książek. Schodzi nam dwie godziny z czterech, które mamy. Zdanżam przeczytać prawie całą jedną powieść, żeby zdecydować, że jednak nie warto. Za to kilka innych biorę ze sobą.

A miałam już nigdy nie powielić błędu przywożenia wiader książek z UK. Ale nawet w kolejce metra jest wiersz o czytaniu.



Boski naturalnie wsiąka w sklepie sportowym. I jako pamiątkę nabywa najprawdziwsze korki do gry na trawie.

Ja bym na pamiątkę wzięła: mokry zapach angielskiego powietrza, szelest mowy w każdym sklepie, życzliwość społecznych interakcji (ekspedienci mówią znacznie więcej niż Polacy). Dlatego właściwie nic nie kupuję. Nie ma takiej pamiątki, która oddałaby to miejsce i czas.

Z Bliźniakiem potem do nocy siedzimy. Brat uczy mnie, jak się odpoczywa brzuchem do góry z nogami też do góry. Dosłownie, bo w domu, w którym wynajmuje z przyjaciółmi pokój, w living roomie jest sofa rozkładana na prąd. Wciska guzik i już nie siedzę.

I jeszcze się śmiejemy, a przecież zaraz rozstanie. Ileż łatwiej by było, gdyby było bliżej. Ale pobyt tu uświadamia mi, że za każdym razem łatwiej stwierdzić, że jest bliżej niż myślę.

*a to migawka złapana gdzieś w sieci przez Brata. Ad rem swojskich klimatów. ;)


czwartek, 7 marca 2013

wszyscy pędzą



Bo już późno.

jeszcze raz binman

Żeby nie było, że znalazł się tam przez przypadek. Dementuję: to nie Boski Andy, mimo że znany z gitarowej pasji.


I ma nawet fejsbuka.

ucz sie i pracuj, a dojdziesz do celu

Brat Blizniak robi niespodzianke swojej siostrze i spelnia marzenie o odwiedzeniu Cambridge.

W King's College wypraszaja nas, bo nastapilismy na trwanik. Dalej jestesmy ostrozniejsi. Cisza taka wszedzie, ze wiadomo na pewno, iz wszyscy sie ucza.


W przerwach pewnie jedza.



Temu jednemu widac jednak nie poszlo na egzaminach.


Excusez moi za brak polskiej czcionki.

wtorek, 5 marca 2013

closed circuit television

Gdy ekipa z Cheshire zostawia nas pod dworcem w Buxton, z ogromną trudnością przechodzę na nowe częstotliwości. CCTV w dworcowej poczekalni rejestruje moje nieporadne, polskie smarki. Trudno się żegnać z wyjątkowymi ludźmi, trudno wrażenia ułożyć do walizki tak równo na kancik jak skarpetki, gdyby do rąk je wziął dajmy na to podróżny z nerwicą natręctw. Na Przystani o tym, co tam się tam działo, choć słowa uznania trzeba podzielić na pół.

Przyjeżdża po nas Eyes Wide Open i z oczami szeroko otwartymi przemierzamy Peak District w jego bardziej wysokogórskiej wersji. Zapiera dech, to wszystko in general jest jak bezdech nocny kogoś, kto całą tę podróż jedynie śni. Brązowo bure potem wrzosowisko zaludniają w mojej wyobraźni wszystkie postacie literackie, od Heathcliffa do Jane Eyre. Kilometry ciszy przykryte nisko zawieszonym niebem. Owce jakieś koło nas.

Już czekam na obrazy z życia rodziny Bratków, jakże świeżo przeprowadzonej w te strony. Jemy sobie ten English Breakfast, coreczka wychdzi ze swej komnaty, jak mówi pociesznie, i znowu jest wszystkiego za krótko i za mało. Niech Wam się wiedzie jak najlepiej, People.

Dziś kilka przesiadek. Jakaś starsza pani, która podsłuchawszy naszą rozmowę, pokazuje nam krótszą drogę na dworzec i "zdanżamy."

No, trzeba trochę stracić kontrolę, trzeba trochę stać się bezbronnym i słabym jak dziecko we mgle, jak ubogi krewny z prowincji, by doświadczyć ogromnej siły spadochronu - darmowej,  niezasłużonej i tak troskliwej Opatrzności.

Z pozdrowieniami z serca dla tych, co gdzie indziej i tych, co na nas czekają w kraju,

O.

niedziela, 3 marca 2013

Cheshire

Nasze wylądowanie na angielskiej wsi w hrabstwie Cheshire wypada uznać po prostu jakąś niewiarygodną przygodę. To stary dom, kilkaset lat, kuchnia taka, że można by śniadanie jeść cztery godziny - z widokiem na zabytkowe palenisko (prawie takie jak Bag End) i stare drewniane okno wychodzące na angielski zupełnie trawnik. Gospodarze tego uroczego i bardzo skromnego domu mówią Oxford English, znają historię zaborów i koscioła w Nowej Hucie i zadziwiają nas pod tak wieloma względami, że wiele by słów.

Ludzie, których tu spotykamy są zupełnie niezwykli. Pisze o nich Fr Jay na Przystani. Zwiedzanie kraju od serc jego mieszkańców to wielki przywilej.

Nie umiem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkało nas tyle dobra na raz. Ale to podróż z gatunku "tam i z powrotem": wybywasz w zupełnie nieznane, mimo że bezpieczniej byłoby nie, znajdujesz skarb, zanosisz go swoim i wracasz zmieniony.

Szczypiąc się, żeby make sure że to nie sen, pozdrawiam mocno zza kanału.

O.