Druga w nocy. Po mojej prawej dwójka niemieckich emerytów w świetnej formie nie przestaje opowiadać historii z życia wziętych. Dalej jeszcze po prawej osiłek, któremu ktoś na twarzy rozbił chyba betonowy słup. Jest już obmyty, ale jeszcze nie zszyty (on, nie słup)
Po mojej lewej - gwiazda wieczoru. Jacek od A., wypożyczony na emergency przez A. jako kierowca karetki. Podobno parę lat wstecz w czasie wielkiej powodzi we Wrocławiu wywoził tygrysy z naszego ZOO. Więc ma licencję na zadania specjalne. Cały czas opowiada, żebym nie straciła przytomności i istnieje uzasadniona obawa, że zostaniemy wyrzuceni z Wysokiej Izby Przyjęć z powodu moich salw śmiechu.
Dalej po lewej - młodzież. Lekarze w szarobiałych i skurczonych w praniu podkoszulkach, informujących, że polska ratownicza służba zdrowia. Jeden z nich w końcu ogłasza audiencję i mówi:
pani idzie do ambulatorium, za szpitalem w prawo i w prawo, na Żabiej Ścieżce*.
Z chodzeniem właśnie u mnie krucho. Niechcący wyrwał mi się paznokieć i wobec lania się krwi potrzebna wydała interwencja. Aga od J. tak właśnie zasugerowała po drugiej stronie internetu, w czasie naszej nocnej zmiany działalności jak bardzo gospodraczej. Chirurg jest tego samego zdania, ale gdy bierze do ręki pęsetę i ogłasza, że zaraz oderwie moje krwawe szczątki do reszty, w desperacji łapię go za ramię i błagam o znieczulenie. No tak, Boski dopiero co zakończył projekcję Czasu Honoru, a tam głównie obcęgi w kontekście paznokci - i bez znieczulenia.
Chirurg ma dobre serce. Sanitariuszka ma dobre serce i mówi,
na pewno pani chce te cztery zastrzyki w stopę? Lepiej byłoby bez. Odpowiadam,
jak mnie pani przytuli, to tak. I polska służba zdrowia przytula mnie w fartuch, i nic mnie nie boli, poza bólem kompromitacji, że duża jak topola, a...
Jacek od A. mówi, jaka kompromitacja, przecież cię nie znają. No właśnie, nikt się przecież nie dowie.
* nazwa ulicy, nie licentia poetica!