poniedziałek, 30 listopada 2015

skrzynka kontaktowa

Kupuję skrzynkę na listy na alledrogo. Ogromną. Przecież listów musi się zmieścic sporo. Tych w kopertach C4 też, bo może ktoś ze słabszym wzrokiem będzie pisał większymi literami. Ciemnoczerwoną, bo w kolorze angielskim nie mieli. Dobrze zadaszoną, bo tak mógłby deszcz do środka napadać i rozpuścić słowa, gdyby ktoś pisał piórem wietrznym i atramentem. Tylko miejsca na gazetki hipermarketow i reklamy ma pod spodem w tubie mało.

Dzieci rozpakowują. Przychodzą Sąsiedzi i proszą dla siebie o bliźniaczo podobną, by nasze obejscia miały jakiś wspólny dizajn. Sąsiadka mowi jednak, "o jaka wielka, do nas rachunek dwa razy do roku za prąd przychodzi i nic poza tym". Może jeszcze reklamy. Zastanawiam się głębiej i list ostatni piórem to był cztery lata temu od Heike. Odpisałam na niego po roku.

Z wózkiem i Plusem gdy jadę, oglądam na płotach skrzynki i wszystkie w rzeczy samej są mikro. Wpada do nich pewnie raz w roku rachunek jakis, a przez pozostałe noce i dnie tylko deszcz i podmuchy wiatru. Z pewnością zagraża im reumatyzm z tak wielkiego nadmiaru wilgoci. Jak straszną muszą odczuwać wewnętrzną pustkę, nie niosąc żadnych pozdrowień z Kraju i zagranicy.

Rozważając dalej swoją sytuację korespondencyjną, w której najwięcej słów przychodzi przez aplikację mobilną od "młodszej siostry" z Wenezueli, dochodzę do smutnej konstatacji. Nasza piękność bordo wielkości Hali Stulecia posłużyć by mogła za magazyn rachunkow za prąd i wodę dla całej wsi. Jak by to zniosła, tak wypełniona prozą urzędową? Nie wiedzieć czemu, oczekiwałam dla niej życia pełnego grubych kopert z zapisanymi odręcznie stronicami.

Tak czy inaczej, pakuję skrzynkę i odsyłam do nadawcy z powodu wady fabrycznej. Boski po męsku zdecydował. Ale do końca jej nie powiedziałam, że nie przechowa nawet rachunku za prąd, bo daszek ma przygięty. Po czymś takim by się nie pozbierała.

--Sent from my iPhone

wtorek, 24 listopada 2015

księżyc, róża i pralka nieduża

Tarcza księżyca nad nami ogromna, gdy wracamy ze szkoły na naszą wioskę, z korkiem turlając się trasą na Warszawę. Za nami słońca już tylko skrawek. To jeszcze nie czwarta.

Różę pod kuchennym oknem widzę, że Boski ubrał w płaszczyk. Pani zima przypruszyła świat siwizną i róża zaczęła kasłać.

Piorę zamszową spódnicę w pralce, mimo że dry clean only na metce. Mamo, wyglądasz w niej szczupło, rzekła Skakanka pod przymierzalnią w zaprzyjaźnionym od kilkunastu lat stylowym second hand. Wszystko coraz bardziej stylowe, staczam się w wiek podeszły z majestatem. Zastanawiam się nad włączeniem opcji takiej, że gdy wyrzuca mi okno z informacją "Przekroczyłaś czterdziestkę", wtedy zamiast "Zastosuj" dać można "Pomiń" albo jeszcze lepiej "Ignoruj zmiany".

Szukam Mary Poppins do pomocy czasami przy Plusie, bo nie ma nikogo zupełnie, kto by w razie czego.

Tak naprawdę spada znowu w obowiązkach tyle, że piszę głównie po to, by o tym nie myśleć i snuć narrację, w której napotyka się tylko wielkie księżyce i zachody słońca. Wydaje mi się, że czy w pisaniu, czy działaniu, żyję ponad stan. Znaczy biorę na siebie znacznie więcej, niż jestem w stanie. Z myślą, że jakoś to będzie.

Ale księżyć też dzisiaj przesadził.
  

środa, 18 listopada 2015

1:11

O 1:11 Niebo się schyliło do ks. Darka i zabrało go do siebie. Brat w kapłaństwie "Znajomego Księdza z Polski", jak jest określany na niniejszym blogu. Odchodzeniu ks. Darka towarzyszyliśmy wszyscy, którzyśmy go kiedykolwiek poznali. W moim wspomnieniu został jako ktoś, kto do czarnego awersu miał zawsze pozytywny rewers. Gdyby była szansa spędzić z kimś takim z tydzień czy dwa, mogłoby to mieć skutki dla życia nieobliczalne. Żadnych więcej "załamań psychicznych", zapowiadanych w ostatnim wpisie.

Tak żeśmy ze sobą rozmawiali dwa lata temu, przez jakieś pół godziny czy godzinę. Potem ks. Darek posadził mnie przed Najświętszym Sakramentem, w odległości metra, na naświetlaniu. Sam już wtedy naświetlany z powodu rozsianego nowotworu, innymi zdobyczami medycyny. Ale może dlatego, że z tą Lampą związany był najbardziej, choroba go nie zniszczyła. Wydobyła pokłady szlachetności niedostępne dla przeciętnych ludzi, budzące zdumienie.

Gdy pojechałam z Plusem do Warszawy podpisać umowę z Wydawnictwem, spotkała mnie ta wielka niespodzianka, by być razem z kilkoma osobami na Mszy w w jego pokoju, przy jego łóżku. Co ciekawe, wydaje się, że ten pokój nie przestał do końca być właśnie miejscem jakiejś wielkiej ewangelizacji dla wielu. Nie zamknięto jego drzwi, mimo że tak może byłoby prościej dla wszystkich.

Plus raczkował po podłodze, Znajomy Ksiądz z Polski mówił homilię, ksiądz Darek leżał pogrążony w modlitwie i niestety także bólu.

Trudno uwierzyć, że to taka historia. Taka krótka. Wydawać by się mogło, że ktoś tak dobry powinien żyć dla dobra innych ze sto lat. Wobec kruchości życia wszystko się przewraca, zostaje tylko miłość dnia dzisiejszego.

PS. Z przyczyn obiektywnych muszę odwołać swoje załamanie psychiczne, rodzina by mi tego nie darowała.  Poza tym - przecież musi być tego cienia jakiś słoneczny rewers.

wtorek, 17 listopada 2015

mam ważniejsze sprawy

Taka informacja dociera do mnie generalnie ze świata. Do kobiety, która nocami prawie już nie sypia, bo Plus przeżywa lęki separacyjne czy też ząbkuje, nie wiem. Trudno jest wstać rano tak, żeby się nie przewrócić. Mimo to jednak przecież walczę i cały czas, będąc pełnoetatową mamą, robię mnóstwo innych rzeczy. Kradnąc czas tam, gdzie wydaje się on nie do zdobycia. Gdy na chwilę można przestać być stróżem dobrostanu malucha, który wszędzie już próbuje się dostać.

Nie wiem, czemu tak jest, że na pełnoetatowe mamy spada kara społecznego wykluczenia. To prawda, często nie odbieram telefonu. Bo od urodzenia Plusa jest ściszony. Teraz przy nim nie da się też za bardzo rozmawiać, bo on chciałby tak jak ja. I krzyczy wniebogłosy. Ale przecież mu przejdzie. Ale przecież oddzwaniam.

Gdy próbuję załatwiać sprawy w moim, naszym tempie, okazuje się, że zawsze jestem nie w porę. Najlepiej, żebym wsiadła, przyjechała, tak może złapię wszystkich bardzo zajętych. Nie da się. Nie mogę. Nie umiem. Po pierwsze jestem mamą. Nie zostawię, nie wyjdę, jeszcze nie.

Mogą mi dawać pięćset złotych, mogą dawać nawet i tysiąc, ale jeśli świat cały pędzi, a mamy z niemowlakami na plecach nie mogą za nim zdążyć, nigdy nie będzie dobrego klimatu na macierzyństwo. Będą czarne depresje i tym podobne. To kwestia mentalności bardziej niż ekonomii. I to mentalności małego podwórka.

Patrzymy z Plusem przez okno. Machamy zajętemu światu: pa pa. Damy sobie radę. Mamy nadzieję, że jak do nas wpadniecie, nie będziemy za bardzo zajęci.

Póki co znajdujemy się powoli w rejonach psychicznego załamania. Tak, znowu.


niedziela, 15 listopada 2015

I wanna

Skutkiem ubocznym choroby było ożywienie narracji na blogu. Wychodzi zatem, że jak trwoga, to do bloga. Podręczna taka karta choroby. No pewnie, że wolałabym listy piórem wietrznym wielkiej urody, podarowanym przez Drogich z okazji okrągłej rocznicy (słowo "okrągła", nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się również z odniesioną porażką w dziedzinie odchudzania). W listach donosiłabym o powikłaniach, pot z czoła odgarniając mankietem powłóczystej pidżamy, i wyrażałabym ostatnią wolę.

Choć pomyślałam już dawno, że teraz miałaby ona charakter loginów, haseł i pinów, żeby nie stawiać rodziny w trudnej sytuacji.

Wczoraj, jak z okazji wyzdrowienia poszłyśmy ze Skakanką na zakup do centrum handlowego po wymarzony w nastoletniej głowie produkt, natrafiłyśmy na wannę z czytelnikiem w środku:



I zaczęłam marzyć o takiej wannie w domu. Może być używana, niech ma tylko tę właściwość, że można do niej usiąść na godzinę i czytać książki papierowe. W tym czasie reszta świata przechodzi w stop klatkę. Małe dzieci nie rozgryzają przypadkiem termometrów rtęciowych, nie nabijają sobie guzów, starsze za moment zaczną grzecznie sprzątać pokoje i pakować plecaki do szkoły.

Poproszę o takie coś z okazji nadchodzącej pięćdziesiątki. To jeszcze dziesięć lat, więc gdyby nie było, to za tyle czasu uda się taki wynalazek spokojnie skonstruować.

wtorek, 10 listopada 2015

okruch z infirmerii

Kres metodom domowym położyła wizyta domowa, która orzekła. Zespoł zatokowo-oskrzelowy, tuż przed wypluciem oskrzeli na amen, a byłoby szkoda, bo bez oskrzeli to tylko ryby, nie zaś rybacy.

Został przepisany antybiotyk, dla matki i córki, oraz steryd. Na czwarty dzień zażywania, kaszel-dusiciel zaczął słabnąć. Podobnie jak zażywający specyfiki. Z uwagi na specyfikę zajmowania się niemowlęciem, nabieranie sił w tradycyjnym rozumieniu słowa (przez sen) nie do końca jest możliwy, żeby użyć eufemizmu.

Kilka wniosków:

1. Nadchodzi moment, gdy człowiek chory traci moc obiektywnej oceny sytuacji i przestaje umieć sobie pomóc. Uratował mnie DoctorJ, uwagą swoją przesłaną drogą sms, że istnieją na świecie bezpieczne dla matek karmiących antybiotyki. Oraz Boski Mąż, który wezwał do domu akapit pierwszy niniejszego wpisu.

2. Są takie rejony  samopoczucia, które czynią nas kompletnie bezbronnymi i kruchymi.

3. Dziękuję serdecznie wszystkim wyrażającym współczucie oraz dodającym otuchy. Trzymanie za rękę, choćby w najbardziej przenośnym sensie, jest niby czymś pozbawionym efektu, ale bardzo znaczącym dla tego, kto porusza się po codzienności na przysłowiowych czterech. Te sygnały jakoś mnie trzymały.

Inaczej "po co łudzić się nadzieją, że ktoś się nami lepiej niż my sami zechce przejąć?", jak prześlicznie śpiewał Piotr Bukartyk 30 października u Manna.

Choć bez przejęcia się sobą samemu zawczasu, ma się w efekcie trzy tygodnie choroby.

środa, 4 listopada 2015

metody domowe

Księgarskie wrażenia z nocnej wyprawy do fresza wyznaczyły cezurę, po której kaszel postanowił mnie udusić. Ozdrowienie swoje bowiem ogłosiłam przedwczesnie, na skutek wystąpienia objawów zatkania u starszaków.

Boski jedzie z pracy przez kolejne apteki i wraca z kilogramem soli. Poinformowano go bowiem, że dla matki karmiącej na kaszel zatokowy nic nie ma. Wiec moge sobie sól zagrzac na patelni i przyłożyć. Choć myślę, że pozostaje już tylko wsadzić mnie do piekarnika na trzy Zdrowaś.

W nocy gorączki dostaje Plus. W połączeniu z kaszlem-dusicielem tworzą zespół nieustannej pobudki. Chcialam oddac pol królestwa za 6h snu? Marzenia sie upraszczają. Królestwo za dłużej niż 30 minut drzemki.

Zdrowy ostał się już tylko Boski. Więc może być jeszcze gorzej, jak powiedziałby optymista.

--Sent from my iPhone

wtorek, 3 listopada 2015

zwyczajne życie

Że w biedronce na produktach suchych można książkę kupić, to wiedziałam już od jakiegoś czasu. Dziś napotykam na stojak z książkami w tak zwanym freszu. Biorę do ręki kryminał i myślę, ile to już miesięcy czy lat od ostatniego. I jak wspaniale byłoby wrócić do czytania po nic.

Z trzeciej strony, aż tak bardzo czytać po nic mi się nie chce, by brać w ciemno. Czytam więc plecy książek. I tęsknota mnie bierze za zwykłym "whodonnit?" powieści detektywistycznych (całą historię gatunków kryminalnych przeszliśmy w tydzień z visiting professor z Czech czy Słowacji w czasie studiów i była to świetna zabawa). Bo teraz to już nie łamigłówka z szukaniem sprawcy, ale poderżnięte gardła i mroczne tajemnice ludzi pozornie wiodących zwyczajne życie.

W kategorii "obyczajowe", ze szczególną dedykacją dla kobiet, które temu gatunkowi poświęcają czas, jest trochę podobnie: ona wiedzie nudne życie żony i mamy dzieciom, aż nagle zdarza się coś, co sprawia, że bierze życie w swoje ręce i zaczyna żyć naprawdę. Nie trzeba być Szerlokiem Holmsem, by domyślić się, że to "coś" to nagłe pojawienie się Księcia-z-Bajki.

No bo kto by chciał przeczytać, że sprzątając kuchenną szafkę puknęła się w głowę i doznała oświecenia, że przez te wszystkie lata zatruwała swoim bliskim życie i nie wniosła do niego niczego twórczego. Że mąż z taką zołzą ledwo wytrzymał, a ona sama jechała koleinami jeszcze po prababci, z odziedziczonym przepisem na klęskę. I że dopiero to puknięcie w czoło sprawiło, że wpadła na genialny pomysł, co już teraz mogłaby zmienić w sobie, by per saldo było więcej szczęścia i miłości.

Nie, wszystkim emancypantkom z księgarnianych półek zmiana przychodzi wraz z nowym mężczyzną. Same nie są w stanie nic zmienić.

O "Zwyczajnym życiu" to może Chmielewska umiała. Ale teść o tym mi już jakieś 6 lat temu powiedział.

niedziela, 1 listopada 2015

światełko

Mieliśmy razem, ale fala jesiennego gluta zalała starszaki po południu już dokumentnie. Cmentarz na wiosce jest na naszej ulicy, tylko na drugim końcu. Choć jak zauważają przyjezdni, nasza ulica generalnie na wiosce jest wszędzie i są takie skrzyżowania, gdy tabliczki z jej nazwą lecą w każdym kierunku.

Niosę w torebce szklany znicz, taki, co udaje biały kryształ, najprostszy na marginesie cmentarnych mód. Wśród których teraz hohohohoho. Uprzejmie proszę na blogu, który dopóki google żyje będzie wisiał także w formie testamentu, o jedną różę w dowolnym kolorze (dla Boskiego zarezerwowany kolor ulubiony) i świeczkę typu tealight, jeśliby kto chciał ku pamięci. 

Niosę kryształ, bo Grzybek zapytał, a czy zapalimy Okruszkowi, jak rok temu. Więc zmierzam stukając szykownym obcasem do maleńkich paciorków niebieskiego różańca, co mi kroki liczy. Mogę w niego powkładać tych, co odeszli, mogę tam też cały trud dziania się wokół powierzyć i w sobie uspokoić.

Na cmentarzu jasno, wszystkie groby się świecą, więc dzięki temu hohohoho się człowiek nie przewróci. Zapalam światełko dla Okruszka.

I tylko oczy mi się pocą na myśl, że może jest mu tam tak dobrze, że wcale nas nie potrzebuje.

Przecież z jednej strony to dobrze.