piątek, 28 lipca 2017

morze braku

Staję nad wodą, która łasi się do stóp. Przybywa z dali, bawi się, marszczy, tu łagodna i bliska, tam dalej - nie wiadomo, gdzie się kończy. 

Stoję zdumiona wielkim brakiem słów we mnie. Jak nad przerwanym mostem, na który nie warto już próbować wchodzić z żadnym pytaniem, bo przepaść jest nie do objęcia. Znaki zapytania wpadają do niej i lecą tak długo na łeb, na szyję, że nie wydarza się nawet żaden plusk.

Witam się ze wspomnieniami, witam się z nauką czytania wstecz wszystkiego, co stało się i widzę, że dopiero teraz rozumiem język, w którym dokonały się czasowniki. Trudziłam się na próżno. Walczyłam o inne rzeczy, niż te, które były do wygrania. Pomyliłam się.

Woła mnie znad brzegu wody świat dziejący się naprawdę. Boski Andy, co dejechał dziś po nas pociągiem, dzieci, w tym Plus, który cieszy się, jakby ktoś dla niego stwarzał świat codziennie od nowa i on widział go znowu co rano po raz pierwszy. Wydobywam się dla nich z czeluści braku słów we mnie. Wyciągają mnie z tej toni na brzeg. 

Kopiemy w plaży dziurę na drugą stronę świata. 

środa, 26 lipca 2017

suite francaise

Obejrzałam Suite Francaise. Nie zauważyłam, kiedy nakręcili film. Za to pamiętałam dobrze, że czytałam książkę i pisałam o tym kilka zdań.

Szmat czasu zajęło mi znalezienie tych śladów. Okazało się, że to było prawie 10 lat temu. W mojej głowie ten czas był krótszy o połowę. Gdzie się podział? Czy na koniec życia będzie podobnie? Zdmuchując 80 świeczek z tortu w kształcie okręgu z bardzo dużym phi - będę mówić do siebie, gdy inni w tym czasie "sto lat", że phi! wydawało mi się, że za mną tylko 40?

Musiałam dokopać się do takich miejsc mojego pisania w sieci, o których myślałam, że internet dawno zapomniał i zutylizował w wielkiej spalarni pozostawionych słów. Dzień po dniu przejrzałam kilka lat swojego życia. Jestem zdumiona, ileż ja okruchów zwykłych dni ubrałam w słowa.

Książka, pamietałam, że nie miała końca, bo autorkę wywieziono do Auschwitz. Manuskrypt przeleżał w szafie 60 lat, zanim znalazła go córka. Ja znalazłam Suite Francaise po angielsku w lumpeksie, czyli też na smietniku historii, gdzie rzeczy czekają, aż je ktoś weźmie i da im drugie życie, niezależnie od tego, czy pierwsze było bajeczne czy raczej niewypał.

Film miał koniec.

Podobał mi się, mimo że raczej melodramat. Może dlatego, że więcej w nim było dramatu. Podobały mi się w nim niedopowiedzenia. Podobała mi się kruchość głównej bohaterki, która niby mogła jej przeszkadzać i zaprzepaszczać wszystko, a pozwoliła jej wiele wygrać. Wydarzało się to nie pomimo, ale dzięki kruchości, zamienionej w wewnętrzne światło.

Archiwalne wpisy TU i TU.. Zamieszczam chyba z radości, że wygralam ze swoją pamięcią i je znalazłam. Trzy lata wcześniej, niż myślałam. A wszystko jakby wczoraj.



niedziela, 9 lipca 2017

osoba po przejściach

Przejścia były takie, że niejedno amerykańskie tornado w Texas Panhandle niech się schowa.

Pozwoliły mi docenić wszystko, co mam - wspaniałego męża, cudowne dzieci, wiele bliskich mi osób. Wszyscy dookoła zdrowi, nie spaliliśmy się także i z całą pewnością nie wybuchła jeszcze III wojna światowa.

Mimo to przejścia odebrały mi wewnętrznie mnóstwo rzeczy. Wiele wymiernych, ale najtrudniejsze są te, których nie da się zważyć ani zmierzyć. Poznać można ich brak po tym, że smażenie jajecznicy wydaje się wyzwaniem równie wielkim, jak odkrycie radu i polonu. Po bólu, który odbiera rozum i przed którym nie ma takiego kąta, gdzie by się można schować.

Przejścia zabrały mi obraz świata jako czegoś logicznego i układającego się w integralną całość. Poczucie własnej wartości. Zaufanie do siebie, że umiem dokonywać dobrych wyborów, bo w jakimś sensie ściągnęłam przejścia na siebie, stawiając na osoby i projekty, które poszły w kosmos i to w ciągu jednego dnia.

Trzymam się nieźle. Wiele wkładam w to, by tak było. Trochę też wkładam w to, by tak wyglądało. Choć generalnie w życiu stawiam na uczciwość.

Przez ostatnie trzy miesiące poprowadziłam dwie serie warsztatów dla kobiet. Spotkania te pokazały w tym kosmicznie trudnym czasie, że prowadziły mnie przy ich układaniu dobre intuicje. Otworzyły dla mnie niezywkłą przestrzeń bycia z samą sobą i troski o siebie, która gubiła się w byciu dla wszystkich.

A jednak - nie umiem nawet opowiedzieć, z jak wielkim ciężarem się zmagam. Tak wielkim, że wydaje mi się, że go nie uniosę i sobie nie poradzę - choć chciałabym sobie radzić świetnie i wiem, że super girls don't cry. Rozpadam się w środku na kawałki, które składam z powrotem, i na drugi dzień znowu mam kupkę skorup.

Proszę, nie bójcie się mojego cierpienia. Nie zarażam. Nie spotka Was to samo, co spotkało mnie. Wysyłajcie mi smsy ze zdjęciami Waszych wakacji. Z głupimi kawałami. Ze ślicznymi kotkami i pieskami. Memy o naszych politykach. Odważniejszych zachęcam do chwycenia za telefon. Nie odmówię wypicia też razem kawy. Możemy rozmawiać o najnowszych trendach w modzie. Nie musimy rozmawiać o mnie. Nie musisz mi nic radzić. Możemy też razem pomilczeć.

Między nami - boję się, że będąc tylko sama ze swoim cierpieniem, wkrótce zwariuję.