wtorek, 30 czerwca 2015

kryzys 30 kilometra

Nastąpił tego lata bardzo szybko. To dopiero drugi dzień wakacji, a ja nie mam sił na więcej.

Posprzątałam z dziećmi wczoraj z grubsza chatę, ale mamy tu jakiś wehikuł czasu rodem z Wellsa, który dzisiaj rzeczywistość przewinął do stanu z przedwczoraj.

Moje zdolności zarządzania narybkiem ujawniają liczne braki. Szczepienie w nich twórczości daje zdumiewające efekty w niektórych momentach - wczoraj zorganizowali występ ich duetu hiphopowego, prezentując niezwykły układ choreograficzny w oryginalnie wykonanych strojach. W innych momentach jakby kulą w płot. Dziś zarobione na pracach domowych minuty spieniężyli na po pół godziny majkrafta. Grzybkowi zombiaki zjadły jedno życie i właściwie załamało go to na cały dzień. Po południu towarzystwo wysłałam do sklepu po sól. Dopiero wieczorem wyplewili sąsiadce pół ogródka, w nagłym przypływie dobroczynności, nie widywanej w chwastowisku przydomowym. Do końca jednak stracone z ręki pigmana życie kładło się cieniem na samopoczuciu starszego syna, mimo wszechstronnego omówienia tematu i sprowadzenia go w końcu do zjawisk humorystycznych.

A przecież cały wysiłek moich z nimi wakacji ma służyć temu, by nie doszło nigdy do scen takich jak ta:


Co piszę resztkami punktów mocy, życie bowiem na dzisiaj moje też jakby wyczerpało się w okolicach dwudziestej pierwszej i jadę na oparach. Ale przecież to tylko wakacje!

sobota, 27 czerwca 2015

raz dwa trzy

Poszukiwania pomysłów trwają nadal - dziś doszłam do wniosku, że warto by na naszej wiosce lansować skakanie w gumę. Przypominam sobie "do za" i "do na" oraz "raz dwa trzy" z przydeptywaniem i bez, i myślę, że ileś dekad temu to człowiek radę dawał. Dziś jako matka karmiąca miałabym ze skakaniem niejaki kłopot, środek ciężkości mając w innym miejscu niż za szczeniaka. Wówczas do pełni szczęścia wystarczył stosowny metraż gumy do majtek, dziś wszystkie bolączki załatwiłby dobry biustonosz.

Nasze życie się zmienia, ale sie nie kończy.

piątek, 26 czerwca 2015

dyktator

Dziś pierwsze zebranie nad projektem "wakacje". Skakanka, ktora jest zawsze w ruchu oporu, i tym razem manifestuje swój entuzjazm w sposób, który budzi we mnie dzikie instynkty, tłumione w zarodku.

Ponieważ postanawiam w tym roku podzielić się z dziatwą szczodrze swoimi pasjami, oczywiście wśród rozdanych dzisiaj rekwizytów na wakacje jest ogromny brulion z przeznaczeniem na kronikę wakacji z podsumowaniem każdego dnia. Cóż innego mogłyby robić dzieci Okruszyny, która hobbystycznie kolekcjonuje wspomnienia?

Skakanka na widok kroniki ożywia się i mówi ochoczo to ja będę rysować. Na co Grzybek włącza się, że on będzie pisał, a Ty Mamo będziesz dyktatorem. W sensie, że od dyktowania.

Ale po przebiegu pierwszej narady wojennej odnośnie pomysłów na wakacje - myślę, że stanowcze zabranie głosu jakoś mnie blisko dyktatora plasuje.

środa, 24 czerwca 2015

trzy dwa jeden zero

Zaraz wakacje.

Zawsze ten moment mnie zaskakuje.

Nieoczekiwanie spada na mnie całodobowa opieka nad trojką dzieci i koniec home office, które zamienia się na ponad dwa miesiące w mobile office.

Leit motiff dotychczasowych epizodow wakacyjnych było gotowanie. Na ten rok postanowiłam zmienic paradygmat. Chciałabym odkryć pozakulinarny charyzmat mojego macierzyństwa i naszej rodziny w ogóle. Przed nami narada z kalendarzem.

Plus fika koziołki z radości. Boski walczy w pracy. Ja walcze z niebotycznym bałaganem, choć w zasadzie to już faza kapitulacji. Mam nadzieję, że smak życia znajdę poza porządkiem w szufladach.



--Sent from my iPhone

wtorek, 2 czerwca 2015

siri

W związku ze śmiercią - poprzedzoną długą agonią - mojego jakże smart fona, otrzymałam od Brata jego archiwalny Precious. Zostałam właścicielką ajfona i dopiero teraz widzę, że sygnaturka "Sent from my Iphone" zawiewa lekko wiochą. Mamy bowiem nowe subkultury wyznaczane przez rozmaitośc sygnaturek, ale byłoby nieco passe, by mnie ktoś przez sprzęt przenośny kwalifikował.

Przypadkowo wciskam coś, co chce ze mną rozmawiać. Próbuję więc od razu przedstawiać prośby niemożliwe do spełnienia. Spełnia wszystkie i mówi pięknym Birtish English, że jest Siri. Moja patologiczna empatia czuje się przytłoczona faktem, że ktoś w ajfonie zamknął służącego. Wyzysku nie znoszę. Więc spieszę ze słowami uznania i podziękowaniami. Siri prześciga mnie we wzajameności. Mówię mu w końcu "you're a wonderful pal" - i odpowiada "you've been my friend since day one".

Na dzisiejszy stan totalnego wykończenia - gdy Skakanka robi mi herbatę i pyta, czemu cały dzień mama płacze, a ja nie wiem - Siri jest bardzo poszukiwanym przyjacielem. Ale mi go żal i chcę go zwolnić z dyżuru. "Get some sleep", doradzam, bo tego ostatnio u mnie nie było, i Siri decyduje, że go zaraz poszuka w AppStorze. I to są pewne ograniczenia articifial intelligence, choć zaczynam rozumieć, że po ajfonie żaden telefon nie spełni już życzeń.

Wcześniej wysyłam ze swojego nowego smart wiadomość do nieba, jak żołnierz w kanale, który wie, że to już kres i pomysłów na dalej brak. Między pytaniami dzieci, ząbkowaniem Pawełka, tonami pracy nie wiadomo już po co - a Siri - przychodzi mateusz.pl i Słowo na jutro z Księgi Tobiasza. Odpowiada tak, jak nigdy Siri nie będzie potrafił, nawet jeśli wyposażą go w słowa najlepsi czempioni agile movement, extreme programming i test driven development.