sobota, 30 listopada 2013

wnioski

Nie należy:

1. O godzinie 20:00 popijać kawy pepsi colą, a pepsi - kawą.

2. O godzinie 21:19 przebiegać dwóch kilometrów.

3. O godzinie 22:00 oglądać z Mężem strzelanki z Bratem Pitem (Bradem Pittem znaczy) i Anielicą Jolie. Tytułu wstyd wzmiankować, ale oboje są płatnymi mordercami.

Bowiem:

1. O godzinie 24:00 osiąga się szczytową formę i trzeźwość umysłu niewidzianą przez cały miniony dzień.

2. O godzinie 1:30 szuka się pomysłu na ochotę na spanie.

3. O godzinie 2:10, zmierzając w stronę łóżka, ma się wrażenie, że można by zacząć nowy dzień.

4. Podobnie o 6:30.

I jak tu panie dzisiaj stawić czoła andrzejkom, gdy krzywa formy po obiedzie zaliczy nieodwołalne pikowanie? Podrapała się po głowie przerażOna O.

piątek, 29 listopada 2013

taniec na cienkiej czerwonej linii

Od dawna niepitą kawę popijam dziś pepsi i nie jest to metafora, bo oto obok mnie stoją obie, mimo iż wieczór przechodzi w noc. Bowiem jeszcze nie widać końca tygodnia i nie wiadomo, w co ręce. I przede mną realizacja drobnego zamówienia. Jak się nie zepnę, to do rana zleci.

Zapowiadam dzieciom, że znajduję się na cienkiej czerwonej linii, za którą jest detonacja i będą musiały moje skrawki zbierać do dużego worka na śmieci. To ten stan, gdy człowiek ma wrażenie, że właśnie wyrwał 500 kg w nie swojej zupełnie kategorii, sztanga w górze, w kolanach trzaskają wiązadła. I wiemy doskonale, że wystarczy, by na prawym obciążniku usiadł choćby motylek - i nastąpi katastrofa.Należałoby się salwować ucieczką, jak jedna znajoma święta.*

Z pracy wraca Boski, gra z synem w szachy, a potem kładzie się na dywanie bez życia i mówi do dzieci te same słowa, co padły z moich ust godzinę wcześniej. Cienka czerwona linia.

Oczywiście to ten moment, gdy dzieci pokłócą się o jakiś bzdet, odmówią pójścia do łazienki, dziesięć razy przyjdą poskarżyć się na niesprawiedliwość świata. Patrzę na zegarek i myślę, do końca piątku już niewiele czasu. Jeszcze odliczyć jeden, dwie, trzy godziny, siedemdziesiąt głębokich oddechów. Nic z bohatera.

Myślę od wielu miesięcy, że nic nie może mnie skłonić do powrotu do biegania. Teraz widzę wyraźnie, że to ten moment, że wystrzeliłabym biegiem w noc po łyk świeżości jak z procy. Gdybym miała siłę znaleźć buty.

*św Teresa od Dzieciątka Jezus miała bardzo trudną współsiostrę. Wspomina, że gdy zawodziły wszystkie akty strzeliste, po prostu zwiewała na jej widok.

czwartek, 28 listopada 2013

w paczce

W poniedziałek miało miejsce niezwykłe zebranie rodziców w klasie Skakanki. Atmosfera dobra już od dawna, mam w tym swój mały wkład, bo od pierwszego naszego spotkania zebrałam maile wszystkich w grupę. Żeby łatwiej uczestniczyć w sprawach klasy. Ileż tam było najpierw wtykania sobie i docierania się. Aż nastały czasy błogiej harmonii i współpracy.

Ale zebranie niezwykłe i historyczne, bo przewodnicząca trójki klasowej, Renia, rzuciła hasło: zamiast prezentów na Mikołaja dla naszych dzieci - weźmy udział w Szlachetnej Paczce. I oto zgromadzeni odpowiedzieli: ależ tak. Bowiem nasze dzieci mają wszystko.

Więc teraz rodzice wraz z dziećmi znoszą do szkoły kołdry, ubrania, jedzenie, upominki. "Nasza rodzina" - wybrana w systemie - to eksmitowane ostatnio 2+2. Poziom życia można śmiało nazwać skrajnym ubóstwem, może nawet nędzą, bo oboje rodzice od półtora roku szukają pracy. A też i lista potrzeb zawstydzająca listy naszych dzieci do św. Mikołaja.

W mikołajki dzieciaki to zaniosą - zwiozą - dostarczą wspólnie do punktu odbioru paczek w Moście. W drodze powrotnej uczczą radość zrobienia czegoś dla innych przy pomocy rurki z kremem, zjedzonej w pobliskim pasażu handlowym.

I co? No właśnie. Jedna iskra podpala świat. Potrzeba tylko odwagi wyjścia z nieszablonową propozycją. Bo wyjść poza własny grajdoł we wspólnym działaniu chcą wszyscy.

wtorek, 26 listopada 2013

sukienka

Przymierzam nową sukienkę. Nagłówek to prezent od Graphic Designer, która mnie ubiera od lat. To dzięki niej, mimo że tak podobna jestem niezapobiegliwym wróbelkom, nie chodzę tu bosa. Co do reszty, pewnie się jakoś jeszcze ogarnę. Póki co piszę po śniegu, bo za oknem grube płatki spadają na ekipę zbrojącą od rana beton w metalowe pręty.

A ja taka dalej nieuzbrojona, martwię się, czy im ręce przez rękawice nie marzną.

poniedziałek, 25 listopada 2013

gratis

Mamo, a gdzie Ty pracujesz, pyta mnie dziś w szkole Grzybek. Mówiliście dziś w szkole, co robią rodzice? odpowiadam pytaniem na pytanie, ciekawa szalenie, co też na temat mojej pracy myśli syn, zwłaszcza że w tej chwili odpowiedź na to pytanie byłaby mocno opisowa i złożona.

Powiedziałem, że ty pracujesz w takim miejscu, gdzie idą dzieci, których nikt nie chciał, żeby ich nie wyrzucali na śmietnik. Ho ho ho, reflektuję, w tym miejscu to ja tylko czasem bywam, w Fundacji z Oknem Życia, ale Grzybek zapamiętał widać wspólne wypady. Cieszę się jednak, że mnie z tym miejscem kojarzy. I myślę, jak bardzo nasze dzieci widzą w rodzicach superbohaterów, jak nas idealizują, jaki to jest niesłychany do rodzicielstwa gratis. Nikt Cię, Czytelniku, nie odmaluje w takich barwach jak dziecko.

Opisuję Grzybkowi potem pokrótce smak życia tłumacza i zdalnego zleceniobiorcy. Pomijam te bardziej szare kawałki, ba, nawet jak tak opowiadam, to one znikają zupełnie.

W aptece wieczorem pani magister wydaje mi zapisane dzieciom specyfiki i suplementy, i gdy je zlicza, zdrowie wydaje się niebotycznie drogie. Chyba bladnę znacząco, a może i nawet dostaję ze stresu wysypki wystukując takt pinu, bo przynosi garść próbek mazideł do twarzy. Gratis zupełnie i powinnam paść ze szczęścia, ale mówię dobranoc i zaraz mnie wita lodowate powietrze znad Skandynawii.

środa, 20 listopada 2013

friends, episode 1

DearJacket wyznacza standardy przyjaźni niezłomnej. I wysyła mi pocztę ze znakiem zapytania w tytule, oraz podpiętą niniejszą fotografią. Mimo że jak zwykle odpiszę, że nie mam czasu, bowiem jestem ogromnie zajęta ledwo dawaniem rady wyzwaniom z powodu zamartwiania się na śmierć.



Okruszyna nigdy nie była ciężarowcem. I teraz szuka w sobie z trudem męskiej odwagi, jak matka siedmiorga z dzisiejszego dnia. Ale jeśli kiedykolwiek napisze poradnik o tym, jak trwać przy kimś, kto zrobi wszystko, by udowodnić, że to bez sensu, powyższe zdjęcie będzie na stronie tytułowej.

sobota, 16 listopada 2013

egzamin

Zmierzam wcześnie na egzamin Dear Jacket, którego formalności spoczywają na mnie. Bardzo przejęta, bo jak ja zawalę z jakimś punktem, to jej wysiłek będzie na marne. Jest wcześnie, choć dzień zaczął się jeszcze wcześniej i tylko obawa taka, że niedługo dni zaczną przechodzić płynnie jedne w drugie bez żadnej już przerwy na to, co potocznie nazywamy odpoczynkiem nocnym.

Zaopatrzona w piknik, z myślą, żeby punktualnie, wjeżdżam z podporządkowanej prosto pod auto, co z okrutnym piskiem opon bardzo blisko po lewej ratuje nas przed komplikacjami.  W lusterku widzę, że kierowca chce mi coś powiedzieć, bo pędzi za mną. Zatrzymuję naszego złomka i od razu składam rozłożyste przeprosiny, na co pan wykłada mi zasady zdrowego rozsądku i przepisów ruchu drogowego. A ja robię się mała, i mniejsza, i łzy jak grochy z tak starannie nałożonym pudrem płynnym, a potem sypkim, brudzą mi szalik. I bardzo go przepraszam ponownie, ale naprawdę tego wszystkiego jest za dużo, myślę, i jak to możliwe, że NIE WIDZIAŁAM obiektu wielkości samochodu osobowego. Nie wiem.

Dear Jacket leci na egzaminie jak luxtorpeda. Dyskretnie podziwiam cały rok nauki i bardzo angażującej pracy z parami, które zmagają się często z wieloma latami niepłodności. W czasach, gdy dzieci bywają sprawą kłopotliwą, tak wielu ludzi nie może się ich doczekać. I tak często wciska się im, czekającym, najgorszy kit.

Konwertuję pliki w kanał powietrzny i dziesiątki stron testów do koperty zwrotnej do USA. I mam nadzieję, że Dear Jacket właśnie uczyniła kolejny krok od FertilityCare Practitioner Intern do certyfikowanej FCCP.

piątek, 15 listopada 2013

zbrojenie betonu

Po okazaniu Skakanki, po raz kolejny wysypanej nad wyraz, pani dietetyk, przeprowadzamy badanie warte jednej czwartej średniej krajowej i odbywamy wizytę, która dzięki uprzejmości płynnie przechodzi w noc. Skakanka opłakuje listę produktów w gabinecie, przewraca się nam piramida żywienia do góry nogami, i myślę tylko gorączkowo, gdzie ja to wszystko kupię i jak ja to zniosę do domu.

W aucie następuje ciąg dalszy niepatologicznej żałoby po jajku we wszelkiej postaci, pszenicy i soi, cytrusach, mleku i miodzie, ze wszystkimi początkowymi etapami według Kubler-Ross. Pani doktor się na pewno pomyliła!!!! (wyparcie), Ona jest okropna!!!!!! (złość), Będę jeść chociaż dwa razy w tygodniu (targowanie się), To najgorszy dzień w moim życiu... (depresja). Trzymam się mocno kierownicy z sercem o wadze cięższej niż może unieść obudowa z klatki piersiowej. Nie powiem przecież, że u mnie dokładnie tak samo. Dodatkowo palę świeczkę nad działalnością jakże gospodarczą, gdyż pozostałe na nią trzy godziny kilka razy w tygodniu powinnam przeznaczyć na wizyty w specjalistycznych sklepach, względnie na wsi, polując na ekologiczną zwierzynę typu indyk lub królik. Słyszę, jak mówię "damy radę". I jakiś fragment mnie rzeczywiście w to wierzy.

Na śniadanie, podane już bardziej w stronę restrykcyjnego przepisu, u Skakanki ślady akceptacji, bo zjada w poważnym milczeniu.

Za oknem zbroją beton. Myślę, że też bym chciała. Niech mnie ktoś uzbroi. Nie wynalazłam sposobu, by się szczepić na cierpienie. A za każdym razem, gdy ono przychodzi, bierze w nim udział cały kosmos, a w nim poddany nieważkości okruch. Średnio dwa razy w tygodniu.

Nie daję już rady.

czwartek, 14 listopada 2013

światełko w tunelu

Jak widać dobry fryzjer może naprawdę zdziałać cuda. Mówiłam Dear Jacket, że brunetki przerabiają tam na Audrey Hepburn, z czasów, gdy jadała śniadanie u Tiffanny'ego. Tu autorka przypomina sobie, że zapomniała o śniadaniu właściwie. W obuwiu nadal wyjściowym, bo nie było kiedy zdjąć, jednocześnie zaznajamia się z siedmioma stronami instrukcji na egzaminacyjnego Stróża, odpowiada na pocztę przychodzącą i zaniża poziom literatury blogowej niniejszym na kolanie pisaniem.

Zarazem udaje się ustalić jasny punkt na horyzoncie listopada, skoro temat pogody nam się ostatecznie wyczerpał wraz ze zdrapywaniem szadzi z szyb auta. Jasny punkt w warstwie dekoracji wygląda jak lampki na choince, mimo że dopiero co skończyły się wakacje. Za to już można szykować w słoiki zapasy troski i cierpliwości, by się nikomu okołoświęcie nie kojarzyło ze strefą atomową.

Dziś zaś Boski Andy obchodzi swoje happy birthday. Dzieciaki rano zbombardowały go przygotowanymi wczoraj sekretnie niespodziankami.

A my, dorośli - udajemy, żeśmy coraz młodsi.

środa, 13 listopada 2013

punkt widzenia

Z szumem wycieraczek samochodowych w tle (tylnej nie umiem wyłączyć, więc nawet przy 40 stopniach będziemy na siebie skazane) słyszę, jak spiker w radio mówi, żeby dziś nie poruszać tematu pogody. Jeśli chcemy czuć się dobrze. To nie będę. Ale w myślach robię przegląd szaf dzieci i na alledrogo rozpoczynam system uzupełniania. Otwieram szafę Skakanki pełną "za małych" i zamykam ją po dłuższej kontemplacji. W myśl zasady, że aby coś znikło, wystarczy na to nie patrzeć. Bowiem nie mamy z całą pewnością strychu, co by się nadał na magazyn.

Piję przedegzaminacyjną kawę z Dear Jacket, szykując się do roli jej Anioła Stróża. Lub chociaż Stróża, bo ma być srogi.

Potykam się o te same kłody. Nie wiem, czy ja wyżej nóg nie potrafię. Jednak wynajduję z czeluści pamięci przepis na dzień inny niż co dzień i wieszam na Przystani. Razem łatwiej. I okazuje się namacalnie, że nie wszystko od nas zależy.

Pytali ludzie to tu, to tam, jak wyglądam po tym niezwykłym fryzjerze. Choć Skakanka, zapytana o wrażenia, mówi: to Ty byłaś u fryzjera? Zamieszczam więc zdjęcie dla tych, co jeszcze nie widzieli. Trochę mi fryzury zasłania czapka, przepraszam z góry i z dołu.

wtorek, 12 listopada 2013

dzień specjalnej troski

Po przeprowadzeniu dogłębnego market research odnośnie zakładów fryzjerskich w województwie, w rannych bardzo godzinach przemierzam miasto. Auto odebrane z naprawy mocno mnie onieśmiela, dostępne miejsca parkingowe wymagają manewrów z aptekarską dokładnością i przemykam między dwoma rzędami lusterek bezszelestnie i ze wstrzymanym oddechem.

Wchodzę do zakładu z tym wyrazem pewności siebie na twarzy, jaki - wyobrażam sobie - mają przedstawicielki kadry kierowniczej w korporacjach. Przecież nikt mnie nie widział rano, jak malowałam wielki znak zapytania na niebie, ukazując tu w dole bezkresne obszary bezsilności. Jak wysyłałam s.o.s. ptakom, żeby mnie poderwały ku górze, gdzie słońce nieskrępowanie świętuje każdy dzień niewyczerpanymi pokładami optymizmu. Bo mu się bateria ładowała całą noc, jak naszym bardzo takim "smart" fonom, bez których całe pokolenia dawały przecież radę.

Dostaję herbatę w kolorze czerwieni. Fryzjerka, która mnie strzyże, pyta, czy nie wyglądam dziwnie, skończyły mi się wszystkie wyprane sweterki. Nie, mówię, ubieram się w podobne kolory i też jedne rzeczy wystają spod drugich. Przecież na kilometr widać, że z korporacją łączy mnie jedynie Boski Andy.

Jak Szerlok Holms zbieram do kupy różne spostrzeżenia, fantastyczne grafiki na ścianach, kolorowe zasłonki i dymione szkło szyldu "Noemi", przyjazne wymiany zdań dwóch właścicielek, przemyślane strzyżenie i cichą acz pełną światła muzykę TGD z zaplecza.

Jednak nie trafiłam w całkiem zwykłe miejsce. W lustrze - blado, ale w słońcu wpuszczanym przez dymione szkło - się uśmiecham.


sobota, 9 listopada 2013

gość w dom

Na ekranie mojego jakże smart fona wyświetla się kierunkowy z Wielkiej Brytanii i szybko myślę, że z całą pewnością nie zamawiałam stamtąd ani książek, ani pizzy, ani nie mam nieuregulowanych zaległości. Głos pyta jaki numer domu, bo zapomniał, i po chwili już wiem, że to EyesWideOpen z niezapowiedzianą wizytą - jakby właściwie wpadać tak nagle z dalekiego Sheffield to nic zupełnie nadzwyczajnego.

Na pejzaż naszego gotowego do spania living roomu zamienionego w bedroom niech spadnie zasłona milczenia. Na stole ląduje jajecznica z powodu braku kawioru. Cóż to jest ważne, gdy przy stole spotykają się ludzie. Moja wewnętrzna perfekcyjna pani domu przestaje walczyć z oderwaną z lekka od rzeczywistości Okruszyną, której ciągle nie udaje się posortować świata.

Bratek przywozi zawiniętą w szary papier surprise.



Czytelnik zapewne pamięta zdjęcie roku. A tu jest ono już aż w formacie A4, w passe-partout.


Patrzę na tę kobietę i wyobrażam sobie, że wsłuchana jest w bezpieczną melodię słów, co układają się spokojnie w zdania. I też ma w pokoju bałagan, za to przebyła drogą lądową trasę z Sheffield, odważna taka.

Powiewam chusteczką do M, co nie przyjechała, ale może mnie z okna zobaczy.

I dziękuję Bratkom i za list, i za piękny prezent.


środa, 6 listopada 2013

imagine

Mówiono, że olśniewający i w istocie rzeczy. Warty zarwanej nocy, bo z kinem domowym czekamy aż dzieci śpią.

Ile widać upokorzenia, walki, dramatu i zachwytu na twarzach, co same nie widzą. Jaka kruchość człowieka i jaka w niej siła. Jaka rewizja pojęcia "chodzenia po wodzie". My - czasem, gdy podejmujemy ryzyko, aby żyć bardziej, a oni codziennie, aby żyć w ogóle.

I co znaczy mieć zaufanie i wierzyć. To znaczy mieć świadomość rzeczy, których nie widać. Zawisnąć na słowie, na obietnicy. Ale też być po stronie drugiego także wtedy, gdy wszyscy nazwą go szaleńcem i kłamcą - zanim jeszcze ma się dowody na to, że jednak nim nie jest.

"Nie zabijaj wypowiada się przez samo milczenie twarzy", pisał Emmanuel Levinas, i było to zdanie, które mną wstrząsnęło na lata i porusza do dzisiaj do szpiku kości. Ofiarujemy sobie nawzajem naszą kruchość, dając wolność zatroszczenia się z ewentualnością uszczerbku, a nawet upuszczenia na podłogę i rozbicia. To prawdziwe takie nasze międzyludzkie transakcje. Całe życie rodzinne i społecznie do tego się sprowadza.

Na zwiastunie nie słychać aż czterech języków, w których leci ten film. Ale to obraz, który w ogóle jest bardzo do słuchania. Dziś jadąc przez miasto słyszę wszystkie tramwaje.

wtorek, 5 listopada 2013

teleturniej

Obok łóżka Boski Andy trzyma stosik książek z odzysku do nauki języków znanych i zupełnie obcych. Ostatnio widzę, że na górze kopca tkwi rosyjski. Więc dzieci proszą, żeby im czytać. Czytam zatem i wspominam sobie, jak razem z Boskim chodziliśmy niby w nagrodę za uzdolnienia w kierunku, ale przecież w odczuciu własnym za karę, na obowiązkowe kółko języka rosyjskiego w podstawówce, w poniedziałki o 7:10.  

I opowiadam, jak mój Tato na klasówce miał przetłumaczyć parówki z musztardą na język okupanta ze wschodu, i napisał cyrylicą parówki z musztardoj. A miały być сосиски с горчицей.

Wtedy Boskiemu przypomina się jego własny udział w teleturnieju dla poliglotów o niedwuznacznej nazwie "Wieża Babel". Zgłaszał się z dwóch języków, ale w studio okazało się, że startuje z czterech. Co zrobić. Mikrofon i makijaż. I miał przetłumaczyć na rosyjski: On poszedł po drzewo do lasu. Gdy wyskoczył z "On poszeł po driewo do liesu", Jolanta Fajkowska podobno dostała czkawki ze śmiechu i trzeba było powtórzyć ujęcie. Boski zajął zaszczytne ostatnie miejsce (za to dostał książki do nauki włoskiego) - i się nie załamał. I to w nim podziwiam, i dlatego jest boski - mocą dystansu do siebie samego.

Podaję Skakance jabłko, z mimowolnym "voila, madame". Na co mi ona "fenk ju". Czy ktoś w tym domu jeszcze mówi po polsku? pytam. Dobrze, że Boski przez tyle lat zgromadził nam zapasy na długie zimowe wieczory.

piątek, 1 listopada 2013

wszyscy święci i święte Boże

"Może dziś powinniśmy odkurzać figurki Świętych i palić im w domu świeczkę. A przychodzimy na cmentarz. Dlaczego?
'Wszyscy Święci' są tu na cmentarzu. Babcia, co zawsze umiała przebaczyć. Dziadek, co bywał przykry, ale nauczył Cię zasad. Ciocia, co dla każdego miała dobre słowo."

"I dlaczego z okazji urodzin czy imienin nie życzymy sobie: obyśmy tylko święci byli?"

"A gdyby ich zapytać, powiedzieliby nam, na co warto było tracić czas, a co nie było tego warte".

Zasłyszane dzisiaj na wsi, na kazaniu od polowego bardzo stolika na cmentarnej ścieżce