sobota, 28 czerwca 2014

okruszek II

W Dniu Matki odebrałam ze szpitala wyniki i okazało się, że Ktoś nam przybył. Więc mama po raz 4, a Boski - znowu w zaszczytnej roli taty.

Potem człowiek przypomina sobie pewne oczywistości. Że w 21 dniu życia zaczyna bić serce. Na dyskusje o "zarodkach" i opinie wygłaszane przez straumatyzowane w tej dziedzinie kobiety w sumie ogłuchłam już dawno. Podobne bzdety są w stanie pleść także lekarze. Jak pewna pani, która powiedziała mi, że napisze "ciąża" jak ją zobaczy na USG za kilka tygodni. Nie żeby z zemsty, ale postanowiłam, że właśnie nie zobaczy. Serce widziałam sama na USG w innych okolicznościach.

Są to momenty tajemnicze wielce - po człowieku niby nic nie widać, a przecież chodzi po świecie już we dwóch. I niestety okoliczności wokół co i raz to przypominają, że Życie nie jest oczywiste i tak bardzo kruche.

Uczy się człowiek też, że co małe i kruche, tego się powszechnie nie szanuje. Jakieś ogromnie trudne moje doświadczenie ostatniego czasu. Ale teraz możemy się wspierać, Okruszyna i Okruszek II. Słońce jak pada na twarz, liczy włosy - na mojej głowie, te co już są, na głowie Okruszka, te co dopiero będą.

wtorek, 17 czerwca 2014

taki portret

Tak mnie w szkole opisał Grzybek:


Nie napiszę, że umiem też ciut więcej niż "jajka na twardo" albo że po eleganckich ubraniach zostały ich z trudem improwizowane w całość wspomnienia. "Ucho od śledzia" jednak wyszło na jaw i to w towarzystwie wszystkich zebranych na obchodach Dnia Mamy i Taty rodziców, bo wychowawczyni I b czytała opisy na głos i kazała rodzicom zgadywać, o kogo chodzi. Choć syn potem zweryfikował, że teraz powinien był napisać, że lubię czytać "Zapałkę na zakręcie". No bo rzeczywiście w niedzielę przeczytałam. To jakiś postęp - literatura już bardziej młodzieżowa.

Ale zdecydowanie najbardziej się ucieszyłam, że lubi ze mną rozmawiać. Choć wydawało mi się zawsze, że rozmowa wychodzi mi słabo, gdyż ja ciągle schowana w świecie wewnętrznym, gdzie na ogół chmury i kwestie nie do rozwiązania. A tu proszę.



środa, 11 czerwca 2014

męska narracja

Upał podtapia układy scalone. Jest to stan nie do opisania. Jakby na zawsze wszystkie biegi zredukowano do jedynki i dwójki.

W międzyczasie u Eragona zima. Razem z Jeremy Ironsem podróżują wiele dni i nocy, przez śniegi, stepy i góry. Nie umiem sobie przypomnieć, ile autor miał lat, ale pamiętam, że mało. A tu taki rozmach, że dech w piersiach zapiera. Ale obserwację mam ogromnie przyziemną. Są opisy dokładne doznanych ran i obrażeń w czasie latania smokiem czy walki. Podobnie z miejscami postoju, legowiskiem do snu i jadłem. Palą ogień, gotują, burczy im w brzuchach, jedzą.

I nigdzie nie natykam się na opis, że się myją. Frapuje mnie to tak głęboko, że z kolejnymi stronami nie tylko czuję na sobie lepkie i ciężkie od trudów podróży okrycia, a także wyobrażam sobie brudne nieprzytomnie ręce, ale zaczynam nawet czuć potencjalny zapach wędrowców. Co mi nie przeszkadza, bo wiem, że proza zmyślona.

I wreszcie w jednej trzeciej pierwszej części czytam, że "Eragon umył twarz i przygładził włosy".

Dziś uprzytamniam sobie, że przez te wszystkie miesiące jeszcze nie prali, i pytanie, czy mieli coś na zmianę.

sobota, 7 czerwca 2014

fuga

Gdy ze zmęczenia przewracamy się wczoraj wieczorem o siebie nawzajem, włączam Bacha. Żeby nam zrobił niemęczące tło, gdy mózg już ledwo cokolwiek rejestruje.

I przypomina mi się uroczystość dwa tygodnie temu. Pierwszej Komunii chrześniaka. Mimo wstania cztery godziny wcześniej bowiem przyjeżdżamy jak zwykle co najmniej cztery minuty później i załamanie moje nami sięga zenitu. Wtedy okazuje się, że znajdujemy przez przypadek jedyne wolne i przestronne miejsce stojące, na wprost tabernakulum, przy samym ołtarzu, naprzeciw kwartetu smyczkowego. I nie tylko słyszymy, ale widzimy, jak grają.

W pewnym momencie, gdy skrzypce jedne gonią drugie i wiolonczelę, przypomina mi się praca bardzo magisterska Brzytwina, serdecznego kolegi ze specjalizacji literackiej, gdzie udowadniał, że "Komedia omyłek" Szekspira ma strukturę fugi. Pełen był bowiem myśli bardzo strukturalistycznych. "Die Kunst der Fuge".

I mówię do Boskiego, to jest fuga Bacha. I tłumaczę. Od łacińskiego fugere, znaczy uciekać. Boski zatapia się w kontemplacji dźwięków, jak mi się zdaje, i pamiętam z dumą, że mówił kiedyś: "W naszym małżeństwie Ty będziesz od kultury". Po czym słyszę jego szept: "Przypomniałam sobie, że muszę kupić fugę. Do kafelków w górnej łazience." 

Bo fugere to też fugować.

piątek, 6 czerwca 2014

coś jakby z Prousta

Spada mi z okna pudełko z cebulą. Podlałam ją wczoraj wieczorem, w nadziei, że na rano będzie szczypiorek, co go zapomniałam kupić do sera. Nie zdążył urosnąć, mimo iż mu tłumaczyłam, że pośpiech wskazany. I myślę, gdy panta rhei na stole kuchennym, że kiedyś po prostu bym to opisała. Podobnie jak list przysłany od operatora, w którym nie zaczął od pytania o samopoczucie, tylko że znowu zapomniałam. Przelewanie bowiem w z pustego w próżne, przy pomocy internetowych zabezpieczeń, spychane jest przeze mnie w mroki podświadomości.

Wszystko idzie w tempie nie takim. Coś jakby ślimak, co mimo że goni jak szalony z językiem na brodzie, jak się obejrzy, widzi za sobą raptem dwa centymetry błyszczącej ścieżki.

W remanencie znajduję przez przypadek za to dzień spisany na straty ileś lat temu. Kto by pomyślał. Wydawało się, że tego typu inwestycje w cierpliwość są bezzwrotne.



czwartek, 5 czerwca 2014

wiersze to dla nas mucha

- A wiersze? Wiersze to dla nas mucha, może nie?
- No... - zaczął niepewnie Witek.
- Witek, nie łam się, słuchaj, co mówię, nie święci garnki lepią. Zapomniałeś, jak raz-dwa ułożyłem wiersz o Dance? Może zły wiersz? A jeszcze jeden pamiętam z Łodzi, też zgrabny wierszyk. Zaraz... tak jakoś szło... "Aniołku kochany, słomianką wypchany...", nie pamiętam, jak dalej, ale zaraz koniec dorobię na poczekaniu. (...)
- E... poeta jak pisze to podobno męczy się, wzdycha i przeżywa... a nie tak szast-prast.
- Jak nie potrafi, to pewnie, że się męczy i wzdycha.

Z żalem kończę lekturę "Ucha od śledzia". Jednej z książek mojego szczenięctwa. Zauważam, że podoba mi się dziś tak samo. A nawet jestem w stanie wyczytać w niej jeszcze więcej. Ożogowska pozostanie dla mnie mistrzynią powieści dla młodych, realizmu tu i teraz, niezwykłej empatii i poczucia humoru. Lata '50, jedno ocalałe mieszkanie w ruinach przedwojennej kamienicy. Skakanka też już czytała.

Wypadałoby teraz przejść do "Tajemnicy Zielonej Pieczęci". Tylko jak o tym w towarzystwie opowiadać, gdy spytają, co czytasz. Może mnie równolegle zaczęty Eragon jakoś z opałów uratuje.