czwartek, 31 lipca 2014

świt

The alertness of early hours. Nie wiem, jak to oddać po polsku. Sen, który czmycha mimo zmęczenia, bo się nowego dnia ze starymi pytaniami bardzo przestraszył. W Barthomley akurat wschodziło słońce i pomyślałam, trzeba zacząć ten dzień oswajać jak drżącego, głodnego wróbla. Słońce wstawało blade, ale przecież już pogodne i odważne. Taktownie i tak bardzo po cichu, by nikogo nie obudzić. We dwoje tylko mieliśmy swoją tajemnicę, że ja patrzyłam na nie, a ono na mnie, przez szybę wiekowego domu, wynajmowanego z majątku angielskiej królowej.

Świt zawisł pomiędzy kompletą, śpiewaną przez rodzinę, u której się zatrzymujemy, a Przeistoczeniem na maleńkim stoliku, ogrodem pełnym słońca i wyjazdem. Poprzedniego wieczora zabrałam ten obcojęzyczny brewiarz ze sobą na górę. Niby wszystkie Psalmy znane, a jednak w nie do końca obcym języku inaczej mówią oczywiste do tej pory słowa. Otwarta na nocnym stoliku książka opowiada: "You will not fear the terror of night". Zawijam się w te wersety jak w kołdrę, w pokoju pełnym gościnnego ładu.

Wszędzie książki. Jedna to "Book With No Name" anonimowego autora. Ale jednak ją napisał. Przychodzi mi na myśl, że nie potrafię pisać już fikcji. Więc poza cienkim opowiadaniem i zaczętymi powieściami nic w tej materii mi się już nie przytrafi. Do niczego nie wrócę. Przez te wszystkie lata pisanie zrosło się z codziennością, tworząc nieporadnik rodzinny, ratując mnie z pola bitwy wiecznej nieudolności. Już o niczym innym niż o życiu nie umiem.



piątek, 25 lipca 2014

Chatsworth, Derbyshire

EyesWideOpen ze swoją Magdą i drobiazgiem zabierają mnie na wyprawę literacko-filmową. Zaopatrzeni w sprzęt piknikowy, spieszymy łapać ostatnie chwile dnia. Rozkładamy się na wzgórzu z widokiem na ogromny dwór, gdzie Mr Darcy oświadczał się Elizabeth Bennet. Wokół nas chodzą białe owieczki z czarnymi łbami. Na cześć solenizanta Lesia jemy ciepłą szarlotkę, wyjętą przed wyjazdem z piekarnika. Receptura polska i specjalność domu, ale i placek po przejściach nieuniknionych w okolicznościach pośpiechu przed zachodem słońca. Bartek gra na kobzie repertuar miejscowy i nasz, polski, zmierzając w stronę "Wszystkie nasze dzienne sprawy", im niżej słońce. Gdyby ktoś kilka lat temu zapowiedział nam taką scenerię i fabułę, powiedziałabym, że albo stuknięty, albo reżyser z ogromną wyobraźnią.

Zanim noc jedziemy jeszcze na wzgórza, które w deszczu przemierzała Jane Eyre. Dokopuję się przez te kilka chwil w sobie do miejsca, które nazywamy domem. Jest to miejsce, w którym blisko do pisania. Ogromne przestrzenie i tylko odrobina samotności, jaką rodzi tak daleki horyzont. Po tych fałdach łąk, a potem burych wrzosowisk, spacerują słowa.


niedziela, 13 lipca 2014

karkówka

Boski Andy wczoraj jedzie po drobne zakupy do wsi. W ich centrum jest karkówka na niedzielny obiad.

W nocy o drugiej słyszę "Czy schowałaś mięso do lodówki?" - i jako żywo z otchłani pamięci wyławiam, że żadnego mięsa nie było. Odwołuję się do resztek rozsądku Boskiego, by nie szedł do auta na poszukiwania w bagażniku z powodu okoliczności mocno już nocnych.

Dzisiaj po karczku ani śladu. Po kościele Boski jeszcze szuka go u fryzjera i w sklepie, gdzie ewentualnie mógł zostawić, i martwi się bardzo, że gdzieś ześmierdnie.

Ostatnie dni upłynęły mu pod znakiem kiełbasy, którą kupił w ilościach hurtowych na ognisko menedżerów, gdy ja załatwiałam sprawy we Wrocławiu. I potem jadł ją na wszystkie posiłki, nie dając się przekonać, że zdrowiej będzie dać kotu.

Z karkówką jednak przegrał. Schowała się, zarządzając przerwę od posiłków mięsnych. Na obiad będzie mój number one spośród kuchni polskiej: placki ziemniaczane. Jasne, w kolorze złota, z młodych ziemniaków.

Do kuchni wlatuje młodziutka jaskółka. Chowa się za czajnikiem, potem przez otwarte na oścież okno zwracamy jej wolność. Ale na placki też ją zaproszę. Idę smażyć.

interes życia

Do szóstki dzieci dołączyła się jeszcze dwójka wyrośniętych na oko piętnastolatków. Bercik wsławił się w zeszłych latach paleniem papierosów na płotem oraz jazdą quadem po polu, a jego kolega Dominik ma podobno wyjątkowy dar psucia rzeczy. Jako że magnes swobody na naszej posesji przyciąga ich w sposób nieodparty, mamy deal, że mogą przebywać z dziećmi, o ile powstrzymają się od używania brzydkich słów, bójek oraz głupot. Tak więc Bercik i Dominik stają się stałą częścią krajobrazu.

Wczoraj z okazji wesela sąsiada poczynili inwestycje i postawili bramę. Goście weselni otrzymywali od nich czekolady i dobre życzenia w zamian za drobny grosz. Skakanka mówi, że chłopaki zarobiły około 14 złotych i kilkadziesiąt groszy.

Zdaje się, że jednak przeinwestowali.

Zastanawiam się, jak tu wrócę w sierpniu, jak ja to wszystko ogarnę.

wtorek, 8 lipca 2014

prognoza dla rybaków

Idzie burza. Tu w związku z okolicznościami meteo sprawy się nieco
komplikują. Burza oznacza nie tylko, że zaraz zaczną w kredensie tańczyć
szklanki, ale że też nie będzie prądu - i nie wiadomo, kiedy potem
wróci. Więc korzystam z ostatniej chwili, żeby coś napisać. Jest już
dosyć ciemno i warto by zawczasu zlokalizować świeczki i zapałki.

Pralka wylała ponad rozum, ktoś przełożył wąż z wanny na zewnątrz. To
dobrze, bo w kuchni dzieciaki rozlały fantę i mam całe wiadro zebranego
z łazienki, żeby przelecieć w kuchni.

Boski pyta, czy nie boję się sama. Gdyby nie pytał, bym nie wpadła. Ale
że pyta, zaczynam myśleć. W nocy więc ze strachu nie idę sprawdzić, czy
zamknęłam drzwi wejściowe na klucz. Bo jak nie, to ktoś już mógł wejść
do sieni. Rano, gdy upał otwiera oczy, idę sprawdzić ile stopni na
futrynie. Drzwi były całą noc jednak otwarte.

Jak widać, bać się nie ma czego.

boso przez świat

Wyjeżdżam z dziećmi na wieś. Rok w home office i kuchni domaga się
zdecydowanej cezury, radykalnej zmiany dekoracji. I mimo że po dwóch
dniach na wsi nie ma już ani śladu po frencz manikiurze, potrzebuję
beztroski dzieciaków i tego miejsca otoczonego lasem i odległego na
tyle, by pobyć także chwilę sama ze sobą. Mimo że jestem tu mamą
szóstki: naszego duetu, trójki od sąsiadów z naprzeciwka i środka wsi,
no i Okruszka, co ostatnio miewa kłopoty. Więc tym bardziej musimy się
odtruć.

Namaczam Skakankę w wannie po obozie skautowskim w lesie (mycie w zimnej
wodzie) i myślę, łatwo nie pójdzie. Torba i plecack wyglądają, jakby
była rok w partyzantce. Piorę. Schnie na sznurku pod sosnami w dwie
godziny. Wszystko łatwiejsze niż na trzecim piętrze blokowiska.

I na zakupy wyruszamy autem do pobliskiej ciut większej wsi. Atrakcja
taka. Przejeżdżamy prawie kilometr, gdy Skakanka pyta Grzybka: "A gdzie
masz sandały?" Zapomniał. Zostały pod hamakiem.

Boso wybrać się do sklepu. Uśmiecham się do siebie. Takie rzeczy to
tylko tutaj.