poniedziałek, 31 grudnia 2012

powody i zabiegi

Kompletnie nie rozumiem powodów do radości. Jeszcze żeby fetować Rok Zeszły, który ma jakieś zasługi - to owszem. Ale ten Nowy? 365 dni, o których nic nie wiadomo? Zawsze mnie to zastanawiało i gdy inni dopijali szampana, ja dokonywałam intensywnej analizy braku danych odnośnie.

Co do uwag praktycznych, maseczka odmładzająca na twarz w kolorze niebieskim przyniosła ten sam efekt co maseczka przezroczysta, mimo że jedna miała oczyszczać, a druga widocznie unosić owal twarzy. Absolutnie nic się nie zmieniło, chyba że wzrok się pogorszył - a to już jakaś zmiana.

Sztuczne rzęsy zostaną w pudełeczku, są pewne granice charakteryzacji, choć z sentymentem wspominam bal sylwestrowy, na którym z Opaloną sprawdzałyśmy, czy nam nie odpadły w międzyczasie. W sztucznych bowiem rzęsach najważniejsza jest marka kleju.

Co do sukienki - może się okazać, że wisząc w szafie się skurczyła. I wtedy pójdę w dresie - świętować prawie cztery kilo in plus w stosunku do roku zeszłego. Za to na pewno tańcząc do upadłego. Z miotłą, bowiem Boski wczoraj na piłce nożnej, bądź podczas wznowionego treningu biegowego - uległ kontuzji i nie może chodzić.

Czy nie pisałam, że nie rozumiem powodów? :)

7# jak radzisz sobie w sytuacjach stresujących

- wracając do liebster bloga i pytań od Franciuszka - no, kiepsko bardzo sobie radzę. Instynkt walki zmaga się z instynktem ucieczki i jedyne, co wówczas wychodzi najlepiej, to pisanie na tematy niekoniecznie pokrewne lub pieczenie ciasta.

Jasne, że chciałabym, jak dziewczyna wojenna z książki od Boskiego, na pierwszy dzień Powstania '44 zabrać ze sobą beztrosko tylko najładniejszą sukienkę na świętowanie przyszłego zwycięstwa. A potem dać w niej radę na barykadzie i w czasie marszu kanałami.

Czasem bardziej przypominam staruszkę, której rozsypały się kłębki do kolorowej robótki na drutach i nie wie, od którego zacząć zwijanie, gdyż kontemplacja rozmiaru katastrofy sprawia, że wszystko widzi słabo i w kolorach tęczy.

Na ogół dopiero konsultacje społeczne pomagają mi odzyskać jasność myślenia.

Przy okazji bardzo dziękuję Renée i Doktorowi J, że nas wczoraj odwiedzili - wykorzystując ostatnie chwile pobytu ich najmłodszego dziecka jeszcze po tamtej stronie brzucha.

piątek, 28 grudnia 2012

łyżwiarstwo figurowe

Po raz pierwszy w historii wybieramy się całą rodziną na lodowisko. Grzybek w końcu osiągnął dojrzałość łyżwową i przeżył swój chrzest bojowy - na kleczkach, na czworaka, wisząc na bandzie. Zachęcany, wspierany, mobilizowany, aż - podobnie jak Skakanka dwa lata temu - poprosił o umożliwienie zejścia z tafli po czterdziestu minutach walki z prawami fizyki.

Skakanka, wytrenowana na zajęciach dla dzieci, radzi sobie świetnie. Co do mnie, nic się nie zmieniło, mimo doskonalenia się przed dwoma laty na kursie łyzwiarskim dla osób całkowicie i zdecydowanie pełnoletnich. Nadal katalog obrażeń otwierający się w wyobraźni uniemożliwia rozwijanie prędkości światła. A przecież bym chciała.

I jak w wielu sprawach, pokonuję w sobie z trudem przemożną chęć dezercji, oddania pola, podziękowania za uwagę. I myślę, może gdyby ktoś cierpliwy ogromnie, krok po kroku dałby mi możliwość pokonania strachu do końca, poprzewracania się i innych eksperymentów, - może wtedy byłby nawet jakiś elegancki tulup, jakiś potrójny aksel uwieńczony spiralą śmierci.

Przypominam sobie, że wtedy na kursie instruktor powiedział mi na ostatnich zajęciach życzliwie: powinna pani sobie przed wejściem na lód strzelić kielicha.

Jakby nie o to mi chodziło.

środa, 26 grudnia 2012

Les Emotifs Anonymes

W ramach świątecznej wyprawy z Boskim do kina domowego, oglądamy taką komedię z "klubem anonimowych nadwrażliwców" w tle. Komedie francuskie, z ich swoistym poczuciem humoru, są u nas bowiem dobrze zadomowione.

Pomysł z formalną grupą wsparcia bardzo mi się podoba. Mam tylko problem taki, czy ta grupa społeczna nie powinna stworzyć jakiegoś silnego lobby. Walczyć o podniesienie standardów empatii. O ciszę w sklepach i centrach handlowych, w miejsce napastliwej muzyki. O więcej ciepła w kolejkach. O nienabijanie się z potrzeby zaopiekowania się ćmami, bezdomnym krzesłem czy porzuconą książką. O tolerancję dla wilgotnych oczu w kinie i niewyrzucanie z sali przed całkowitym i ostatecznym końcem napisów, gdy łapie się tę chwilę na powrót do siebie.

Niestety, jako grupa społeczna bojąca się własnego kichnięcia - nie jesteśmy w stanie wywalczyć wiele. Czasem za to lądujemy na terapiach, odwykach, zakładach zamkniętych, czarnych listach natrętów - lub żyjemy pod szklanym kloszem w bezpiecznej odległości od reszty.

Chyba że rozpoznajemy w swojej słabości - miejsce potencjalnie największej siły!

Z pozdrowieniami,

Anonimowy Nadwrażliwiec

wtorek, 25 grudnia 2012

mężczyzna, który się uśmiechał

Między spotkaniami czytam kryminał Mankella. Mimo że słyszałam wcześniej, to po raz pierwszy. Bo ja w ogóle kryminały do tej pory średnio.

Nie pamiętam również, kiedy ostatnio czytałam coś kompletnie bez celu. Znaczy nie celem poszerzenia wiedzy, zdobycia kompetencji, doświadczenia na sobie czyjegoś doświadczenia.

Cóż to za przyjemne uczucie.

Ktoś dał mi kiedyś ksywę Mankellowskiej Anne-Britt. Sama nie wiem, ona zdecydowanie wszystko robi po coś i tak obiecująco się w tym zapowiada.

Odkrycie radości robienia rzeczy po nic jest wielką niespodzianką tych Świąt.

niespodzianka

Przed Wigilią jeszcze dotarł do nas EyesWideOpen, w śniegu z mokrym bardzo deszczem, z upominkiem, bardzo ciepło zapakowanym:


Niestety również z zastrzeżeniem, że do zawartości można będzie zajrzeć dopiero po pierwszej gwiazdce, czyli po upływie doby. Udało się cierpliwie doczekać.




Niebo odbijające się w chrzcielnicy. No, będzie przypominać o tym, że po wielkie rzeczy trzeba się schylać, nie zaś - wspinać. A ja ciągle próbuję po drabinie. Widać trzeba sobie obić cztery litery dostateczną ilość razy spadając, żeby lekcja przeszła drogą zupełnie okrężną - przez siedzenie, z głowy, do serca.

Dziękujemy, Bratku, za pamięć w przedświątecznych okolicznościach - i czekamy na dokumentację Waszego świętowania na stronie. :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

życzenia

Drogi Czytelniku,

Nawet gdyby wiele Ci nie wyszło - jak mi - albo  okazało się niedoskonałe i rozczarowujące, niech zostanie ta część serca, która nigdy nie przestaje wierzyć w dobro i bezinteresowną miłość.

A On, który wcale nie wybiera na miejsce postoju szerokich przestrzeni, w tej małej części się zmieści. I połamie chleb, i znajdzie czas na wszystkie rozmowy do tej pory niedokończone.

Tak, życzę nam wszystkim tego SPOTKANIA, które pomieści w sobie wszystkie spotkania tych Świąt.

okruszyna

niedziela, 23 grudnia 2012

zasłyszane w sklepie

Z Bratem Bliźniakiem, w piątek, na zakupach:

- Nie mam pojęcia, jaki by zrobić tej osobie sensowny prezent.
- To zrób bezsensowny.

No nie, jednak nie, przecież każdy z nich coś mówi. Czytajcie jutro TU.

poradniki i półśrodki

Co do spraw porządkowych, w pewnych aspektach należało pozostać przy półśrodkach. Wczorajsze szukanie początku sprzątania nie obyło się bez łez bezradności i pomyślałam, że powinno się napisać podręcznik dla poetów, skrupulatnych poszukiwaczy ideałów oraz bardzo zajętych. Podrecznik do szybkiego sprzątania, ale coś więcej niż rady w stylu :"Bałagan zniknie, gdy zgasisz światło" lub "spakuj bałagan w wielki karton".

Żyrafy z Belgii zatelegrafowały, że u nich też "stan opłakany" i nie wiem, czy w sensie podobnym do mojego. Ale się solidaryzuję. Ja mogę zagrać kolędę, złożyć życzenia lub upiec coś dobrego. Gdy postanawiam krochmalić pościel, święta zastają mnie w kondycyjnej trumnie. Ale tym razem nie. Półśrodki. Akceptacji których z serca życzę Drogim Czytelnikom.

Z Bratem Bliźniakiem, który nadleciał z Wysp - już jako ich obywatel - będziemy zaraz piec makowce. Makowce z podwójnym obywatelstwem.


sobota, 22 grudnia 2012

po końcu świata

Niech mi ktoś powie, czy wczoraj był koniec świata, byłam bowiem tak zajęta załatwieniami przed Świętami, że kompletnie mi to umknęło. Dziś z kolei bardziej trochę odgarniania niewyobrażalnych stosów śmieci w domu, więc nie wyjdę, żeby sprawdzić, czy świat jest.

I mimo że gdzieś być może był i koniec świata, ja jak zwykle nie mogę ustalić, gdzie jest początek. Poczatek sprzątania. Zaczęłam już kilka początków. Bowiem przy nadmiarze bodźców, jak wspomniałam kiedyś, mój system ulega zawieszeniu.

W tym czasie Boski z dziećmi prowadzi wyrąb choinki u Dziadków.

Z pisaniem zaś jestem dziś TU. Zapraszam.


piątek, 21 grudnia 2012

6# gdybym mogła spędzić czas ze znaną osobą

Byłby to mój Mąż.

Bowiem Boski Andych jest dwóch. Jeden to jest ten w spodniach dresowych i kapciach, na którego patrzę często krzywo przez skrzywiony pryzmat dzielonych wspólnie obowiązków. Tych wszystkich rzeczy, co "mi się należą", "ale ich nie dostaję". Przez pryzmat ciągnięcia za krótkiej kołdry na moją-twoją stronę - żeby przetrwać.

Drugi Boski Andy to ktoś z wieloma talentami i pasjami, którego wielu ludzi lubi i podziwia. Z którego naprawdę jest zupełnie nietuzinkowy oryginał. Takim go widzą współpracownicy, przyjaciele, znajomi.

Więc żeby jak najczęściej przesuwać kąt patrzenia, chciałabym z nim spędzić trochę czasu. Poza domem, czyli w warunkach, gdy nie będą zaciemniać sprawy jakieś duperele związane z domostwem. Przy kawie czy dobrej kolacji, gdy będę sobie mogła przypomnieć, jak dobrze w życiu wybrałam.

Może jak tu złożę podanie, to się uda mu znaleźć taki czas?

środa, 19 grudnia 2012

marzenia

Dzieci z pogotowia opiekuńczego także napisały swoje listy do Świętego Mikołaja. Listy są bardzo krótkie, jednowyrazowe; głównie: bluza, bluza, bluza, a czasem też spodnie dresowe. Jedna dziewczynka, lat 11, napisała zestaw do malowania paznokci i w tym zestawie potrzeb brzmi to jak wielka ekstrawagancja.

Listy dzieci wiszą na liście imion. Więc mamy imię, obok wzrost, obok rozmiar buta, gdyby Św. Mikołaj (Aniołek? Dzieciątko?) zechciał dorzucić jeszcze kapcie. Listy imion, w odróżnieniu od listów dzieci, są długie i nie do wiary, że w jednej placówce marznie tyle pleców i stóp.

Placówka dodaje od siebie, że przyjmie też majtki, podkoszulki i czapki.

I zastanawiam się, czy te torby na prezenty, a w nich wymarzone bluzy i spodnie dresowe, a czasem nawet kapcie, zostaną opatrzone pełnymi danymi: imię, wzrost i rozmiar buta? Żeby się nikt z nikim nie pomylił?

Czy tyle wystarczy, żeby opisać człowieka?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

5# czas dla mnie

Pisanie. Potem: pisanie. A na koniec: pisanie.

Kiedyś myślałam za Karen Blixen, że nie ma takiego cierpienia, którego nie dałoby się zamienić w pisanie.

Nie wiem. Chyba nie. Chyba zamiana jednego na drugie ma ograniczony termin gwarancji.

Więc nie. Przychodzą do mnie słowa, witamy się, pijemy herbatę. Czasem mówię, ale dzisiaj wyglądacie blade, a one: no tak, bo szklanka do połowy pusta. To dolewam, żeby była pełna w każdej połowie. Innym razem one do mnie: a, chyba coś się stało? Odsuń kartkę trochę dalej. Jeszcze dalej. Tak, odstęp. A z odstępu patrząc, to co się stało? I wtedy drobny taki maczek opisuje zupełnie inne wydarzenia, niż wyglądały z bliska.

Lubimy się ze słowami. To wierni przyjaciele. Nigdy ich nie zabraknie, chyba że Karen Blixen pomyliła się w swoich obliczeniach.

Właśnie mam pięć minut wolnego.

niedziela, 16 grudnia 2012

4# swoje decyzje

Te duże zawsze łatwiej podejmować razem.

Kupowanie butów jest w tym względzie łatwiejsze, zwłaszcza gdy się to robi stosunkowo rzadko.

Ale nawet gdy decyzje nie są łatwe, chyba najbardziej zapadło mi w serce zdanie Steve'a Jobsa - że trzeba kierować się sercem - znaczy dobrą wolą, intuicją, a nie jakąś nieodpowiedzialną "spontanicznością" - i ufać, że na koniec wszystko poukłada się dobrze.*

Bo przecież tak często układa się samo, gdy zostawimy miejsce dla Tego, co nawet włosy liczy na naszej głowie.

*Całość: Stanford Commencement Address, 2005

sobota, 15 grudnia 2012

multiple choice

Gdy rozpaczliwie próbuję przez cały dzień odzyskać przytomność, Boski w szczytowej formie postanawia posprzątać cały świat. Nie nadanażam, czuję się jak najgorszy zawodnik w peletonie.

I wtedy dociera do mnie, że nie będzie tak nigdy, nawet i za sto lat: dwoje staruszków, co siada przy kominku z książką i milczenie przerywa tylko trzask ognia, i czasem to: "a wiesz...", "zobacz, co on tam pisze...", "no niesamowite!", "a może herbata...?".

Będę co najwyżej wołać przez okno: chodź, przyjdź na chwilę, usiądź, zrób sobie przerwę.

Powinnam odprawić mały rodzinny pogrzebik: spisać wszystkie te urocze wizje i zakopać w wiadomym miejscu. Potem co roku zapalać znicz. No trudno się z nimi rozstać, ale nie wiadomo, co lepiej: pogrzebać te słoneczne obrazki rysowane na miarę własnych wyobrażeń, czy pogrzebać w morzu pretensji własnego Męża.

Przykroić obrazki do człowieka, czy człowieka do obrazków.

Niepotrzebne skreślić.

piątek, 14 grudnia 2012

3# wymarzony długi urlop

to najbliższe dwa dni we własnym mieszkaniu. Bo jak zamykam oczy, to widzę brnięcie kołami w śniegu po wąskich ulicach, z miejsca w miejsce, zdanżanie, umawianie się, spóźnianie, parkowanie, znaki światłami w tłumie innych kierowców. Ubieranie kombinezonów, zgubione przez dzieci rękawiczki, rozbieranie, wchodzenie, wychodzenie.

"Wymarzony urlop przez najbliższe dwa dni" w jednej ze swych wersji ma zrobienie z dziećmi trzech kilometrów łańcucha na choinkę.

Ale nie. Bardziej naprawdę pragnę przypomnieć sobie, jak miło jest nic nie robić w jednym miejscu, o jednej porze, razem. Marzy mi się życie rodzinne.

To szybko teraz lecę spać, żeby mieć siłę się nim nacieszyć.

środa, 12 grudnia 2012

2# poranny motywator

Dzwoni budzik. Myśl pierwsza: Przecież dopiero się położyłam. Myśl druga. Czy to naprawdę ja wybrałam tę okropną melodyjkę?

A potem że górnicy, sportowcy, pielęgniarki i siostry zakonne już dawno na nogach. Że za dwadzieścia siódma to wcale nie jest wcześnie. Że brak tętna jest tylko subiektywnym odczuciem. I szkoda, że nie wymyślono wyciągarek i pionizatorów, może tylko na jednej bajce, Wallace i Grommit.

Jeśli coś motywuje, to myśl, że pora na tete-a-tete - na białym (dobra, biały był sto lat temu) grubym dywanie z Cepelii w pokoju dziecięcym, z filiżanką kawy i Oremusem, czyli broszurą z czytaniami liturgii z dnia. Bo z Przyjacielem można przy kawie, z tego założenia wychodzę. Często starcza mi sił jedynie by mówić o bezsile, ale On się nigdy nie męczy. Więc słucham, co ma mi dziś do powiedzenia. Nie wyobrażam sobie innego początku. Nie wyobrażam sobie startu bez braku pewności, że jestem kochanym dzieckiem Boga.

A potem już bieg przez płotki. Żeby zdążyć na śniadanie w przedszkolu - taki cel pierwszej potrzeby. W śniegu wszystko zajmuje trzy razy tyle.

W pytaniu jest jeszcze o inspiracji. Osobie, która zainspirowała te poranki przy kawie, pozostanę dozgonnie wdzięczna. To pewne.

wtorek, 11 grudnia 2012

*

Auto tanczy na niepozamiatanym sniegu, kierownica wyznacza tor ruchu jednostajnego tylko z grubsza. Mimo warunkow wymagajacych skupienia moglabym zasnac bez trudu z glowa na kierownicy. Czerwone swiatlo jak kiepska lampka nocna.

Miejsca na parking pod domem szukam chwile. Nikogo nie rysujac, niedbale sie mieszcze. Powinnam tylko na pamieci zawiazac jakis supelek, zeby je rano znalezc i odkopac spod sniegu, gdy znowu spozniona bede doganiac - zbyt szybki, jak zwykle - ruch wirowy Ziemi.


-- Sent from my HP Pre



1# kawa czy herbata?

Oznacza trzy minuty dla siebie. I pozwala cieszyć się sobą na raty. Najpierw zapach. Chcesz sprzedać dom? Zaparz kawę. Nabywca nie oprze się aromatowi. Choć ktoś powiedział, że mimo iż wymyślono sprzedaż domów o zapachu kawy, to nikt nie sprzedaje kawy o zapachu domu.

A potem, gdy gotowa, branie jej ze sobą. Pokój, kuchnia, pokój, łazienka, suszenie włosów, kawa, obiecywanej na opakowaniu pianki burzy włosów brak, ale jest burza myśli, bo jeśli kawa, to moment na przemyślenia.

I znowu pokój dzieci, biuro, kuchnia, pokój. Szukanie filiżanki, gdzie została, i dramat rozczarowania że pusta albo kawa już dawno zimna.

W towarzystwie niestety schodzi na drugi plan! Jeszcze zamawiana z karty - tak, wówczas sama ta radość artykułowania nazwy, a potem nagle ocknięcie, że filiżanka pusta i nie zostało żadne wspomnienie smaku. Bo uwagę skupiła na sobie rozmowa. Mimo bowiem iż jest tak wspaniała, przegrywa z kilkoma innymi rzeczami.

A jak nam się z Boskim Andym zbiorą trudne tematy, to bez kawy ani rusz. Cudowny wakacyjny rytuał godziny codziennej rozmowy z udziałem kawy.

Bo ona łagodzi też obyczaje.

wywiad rzeka

Koleżanka i Autorka Bloga o Franku zaprosiła mnie do zabawy o nazwie "liebster blog". Zostałam nominowana do udzielenia odpowiedzi na zestaw pytań, za co bardzo dziękuje - na co dzień otrzymuję bowiem głównie nominacje do zrobienia śniadania lub prania.

To drugi wywiad, jakiego w życiu udzielam. Pierwszy był na portal też o blogach. Dlaczego piszę. O tym można zawsze wiele.


Po przeczytaniu zaproszenia do liebster bloga zaraz przypomniało mi się, jak w podstawówce robiliśmy zeszyty takie o nazwie "złote myśli". Niektóre wpisy pamiętam do dzisiaj. Trzeba było podać ulubiony kolor, zespół i trochę przemyśleń na temat przyjaźni i tzw. życia w ogóle. Dziś to wszystko jest na fejsbuku, nie nosi się tych zeszytów w torbie. Stajemy się coraz bardziej ludźmi bez charakteru pisma.

Odpowiadanie na pytania zajmie mi z jedenaście dni, bo tyle pytań. Do tego czasu może wpadnę na trop nowego zestawu pytań, jak wymaga regulamin, i również, niczym miss world, udzielę własnej nominacji.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

the lunatic, the lover and the poet

Miałam nadzieję wpaść tu na chwilę ciszy po pełnym wrażeń dniu.

Ale wtedy mnie oświeciło, że to już naprawdę ostatnia chwila, żeby zrobić przelew na ZUS.

I jak tu nie zginąć w tej nieustannej potyczce prozy życia i jej nieodwołalnych powinności z tym "airy nothing", o kórym pisał Szekspir. Bo pisał w Śnie nocy letniej. O przywileju udzielania schronienia rzeczom nieważnym i przezroczystym, by przyodziane w słowa mogły się czuć na tym świecie choć trochę mniej bezdomne.

Dobrze się w tej roli roztaczania opieki nad "airy nothing", jak pamiętam, sprawdzają trzy zawody: poeta, zakochany i wariat.

Ale w żadnym z nich nie da się uzbierać na ZUS.

niedziela, 9 grudnia 2012

przywracanie systemu

Można wpaść w poślizg, gdy prędkość większa niż ta, którą warunki pozwalają rozwinąć.

Wiem, mój lakier rękawiczką ścierałam z blach taksówki, prowadząc negocjacje co do rozmiaru szkody i zadośćuczynienia. Na środku skrzyżowania, gdy wokół śliczny biały świat i mróz.

Ale poślizg może spowodować większe jeszcze straty. Gdy człowiek staje się ogólnie jakby nieprzytomny i ogromnie nieznośny dla najbliższego otoczenia. Punkt krytyczny miał miejsce wczoraj. Wieczorem na szczęście zepsuł mi się komputer i to w stopniu takim, że w myślach odprawiałam nabożeństwo żałobne nad wszystkimi niezapisanymi danymi.

I wtedy oprogramowanie zaproponowało mi przywracanie systemu. Trzeba było kilka razy próbować. System uprzejmie informował, że to chwilę potrwa i zapadał w sen.

Oczywiście przypomniałam sobie, co mawia nasz Lekarz Rodzinny Pierwszego Kontaktu. Że nawet jak się zepsuło wszystko, co było można zepsuć, zawsze można przywrócić sobie system do stanu sprzed szkody. Więc zapadłam w sen, ustawiwszy punkt przywracania w miejscu ostatniej aktualizacji krytycznej.

I dziękuję wszystkim, którzy w tym stanie wypadnięcia z szyn i poślizgu wytrzymywali ze mną, wysłuchiwali, czytali i znosili nieodbierane telefony. Nie będę wymieniać z imienia, ale pomogła bardzo Wasza wiara, że usterki są przejściowe. To coś zupełnie nieocenionego.

Dziś słuchamy rodzinnie piosenek z dzwoneczkami i wykreślamy z niedzielnego grafiku wszelki nadmiar.

Dobrego dnia, Drogi Czytelniku.

środa, 5 grudnia 2012

skrzydła

Zamawiam anielskie skrzydła.

Dla Skakanki na jasełka, ale zaraz myślę, gdyby tak całej rodzinie.

Gdybyśmy tak przebrani rano potykali się o siebie, ile więcej ciepła i radości by w tych spotkaniach było, mimo że każdy ranek - od kiedy pamiętam - z powodu ciśnienia bardzo niskiego wydaje mi się moim ostatnim.

Jak byśmy ostrożnie się wtedy mijali w wąskim korytarzu i ciasnej łazience, żeby skrzydeł nie pognieść. Jak wtedy nie wypadałoby do anielskich pleców powiedzieć "ej", albo użyć kwantyfikatora "i znowu".

Trochę trudniej byłoby z kurtką może, ale wtedy tym bardziej trzeba by było sobie pomagać.

Jedyne 12,99. W promocji do czwartku.

wtorek, 4 grudnia 2012

Miedziany Kanion

Ulicę przemierzam autem tak wąską jak ten wąwóz w Sierra Madre, do którego można wejść tylko jeden raz w życiu. Stare kamienice patrzą na siebie zupełnie z bliska, gdy ja w samym środku.

Potem wężykiem - zdania jedne za drugimi usprawniam. I mijam metryki procesowe i byte kody, w artykule o kosmosach odległych i tak ścisłych, że mogę jedynie wsłuchiwać się w szelest słów.

Spraw zbyt wiele, by ogarnął je śmiertelnik, to pewne. Teraz panowie powoli zbierają kram po oknach i niech się bardzo proszę pospieszą, bo Skakankę muszę zawieźć i przywieźć. Jeść ani spać nie ma gdzie, grafik zaś mówi o wydarzeniach aż do północy.

I myślę, czy ten dzień taki jak wąska ulica i wąwóz, od punktu A do B i dalej C, i jakby bez odwrotu, czy miałam w tych planach coś do powiedzenia? 

Okna już można otwierać, pan mówi. Ale może w oknie przeglądarki obok powinnam poszukać nam do jutra jakiegoś hotelu.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

jasne niebieskie okna

I stoję, zapach tytoniu też już wyszedł razem z panami, mgła pyłu przetwarza mnie i nasz salon na starą fotografię w niskiej rozdzielczości.

Nie wierzę, że już ich nie ma. Starych, nieszczelnych, od sasa do lasa, z kratami zepsutych żaluzji. Od dzisiaj już tylko byłych - okien na świat z naszego living roomu.

Ile te kraty widziały ciężaru urlopów wychowawczych zamkniętych w czterech ścianach. Ile wiedziały macierzyństwa zdanego na siebie, które czyni z młodych ślicznych mam - matki frustratki, samotne wariatki, bo pozbawione wsparcia i odwagi takimi się stają nie z własnej winy i woli. Ale przecież już nigdy więcej. Za mną już kilka lat drogi, która wiedzie do pojęcia, czym kobiecość i macierzyństwo może być w wydaniu premium.

Wśród nadziei na przyszłość, co przeziera przez zupełnie nowe okna, które w końcu da się otworzyć i umyć - widzę też tą, by dzielić się z innymi mamami, co może nadal jeszcze zakratowane - radościami matkowania, potencjałem pozytywnego szaleństwa w relacjach z dziećmi, siłą małżeństwa zbudowanego nie na sprawach dzieci, ale na tym, co łączy ze sobą dorosłych ludzi w pary. Ale też i satysfakcją osobistego rozwoju i podążania za głosem życiowych pasji.

Taki project in progress. I tu Czytelnik nie widzi, ale się uśmiecham. Szeroko.

miałam plany

W pokoju obok panowie wymieniają okna.

Można powiedzieć, że wobec planów na ten tydzień, które już same w sobie pękały w szwach jak za ciasne gacie, nagłe pojawienie się panów z oknami, którzy zdanżają przed siarczystymi mrozami - to test dla wyporności naszego systemu. Jeśli uda się przeżyć jeszcze i to, wówczas damy radę i w razie potrzeby nagłej ewakuacji na skutek wybuchu wulkanu pod Ciechocinkiem.

Gdy po mieszkaniu unosi się i osadza na wszystkim ten szczególny rodzaj kurzu powiązanego z remontem, otwieram plik z korektą artykułu do czasopisma z najgórnieszej półki. W zakamarkach głowy szukam przytomności, która zdanie po zdaniu oswoi i nauczy ogłady.

Już nie pamiętam, czy było dziś śniadanie, wiem, że gdzieś jechałam z rzutnikiem, warnikiem i torbami, gdy Boski przy pomocy folii malarskiej budował Mount Everest z mebli w naszym salonie wielkości wiejskiej klubokawiarni.

Odległość sześciu metrów z biura do kuchni dziś wydaje się nie do pokonania.

niedziela, 2 grudnia 2012

gabriel's message

I tak można opowiedzieć o pewnej rozmowie, w której rozegrały się losy świata.

Sting - Gabriel's Message

Powered by mp3skull.com

The Angel Gabriel from heaven came
His wings as drifted snow, his eyes as flame
"All hail" said he, "thou Holy Maiden Mary
Most highly favoured lady."


Już grudzień. Słucham.