sobota, 24 maja 2014

tożsamość

Mamo - mówi Grzybek, gdy odbieram go ze szkoły - każdy bohater ma swoją tożsamość.

Masz rację synku, odpowiadam. Znasz bardzo mądre słowo. Ja zrozumiałam je dopiero na studiach. (W głowie obracam wszystkie definicje podmiotowości i ich narodzin w renesansowej Anglii).

Tak. Bo ty mnie nauczyłaś - Grzybek na to - że tożsamość znaczy "to, kim się jest".

I przypominam sobie jak przez mgłę, jak parę dni temu stoję nad pełnym zlewem i Grzybek pyta mnie - "Mamo, co to jest tożsamość?"

On zapamiętał tę bez znaczenia, jak mi się zdawało, wymianę. Ja nie. Czyli pamiętają, myślę, nie wrzucamy do dziurawej studni. Oby tylko wrzucać dobre rzeczy.

Dziś sobota i od rana nic nie wychodzi. Poza wpisem na blog.

sobota, 10 maja 2014

stoicyzm

Nocą już jedziemy obwodnicą, z nami jedzie umywalka z szafką. Mieliśmy czasu na wybór kwadrans do zamknięcia sklepu. Kolejni pasażerowie to kafelki, muszla i deska. Nie-samoopadająca, choć proponowano. Gdy w ciągu pozostałych nam trzydziestu sekund podjęliśmy życiowy wybór o specjalnych, oferowanych za jedyne czterdzieści złotych zawiasach, okazało się, że w tej wersji akurat dzisiaj nie ma. Więc deska będzie spadać szybko i z hukiem, i nie wiem, czy się mamy martwić, że tacy niewybredni. Dumna jestem z naszej wolności wewnętrznej, słuchając audycji w aucie o stoickim spokoju. Świat materii mija stoika, żadne dzianie się nie koliduje z poukładaniem zalet ducha.

Przegapiamy zjazd i jeszcze mówię, że nic to, wolna w środku taka, choć wieczór jeszcze miał zlecieć na pracy.

Na miejscu jednak okazuje się, że kafelkarz z naszej przeskromnej łazieneczki zrobił rzecz jeszcze skromniejszą, zapominając o ozdobnych listwach. Szukam swojego stoicyzmu, patrząc na nieodwołalność materii, i modlę się w duchu, by dzisiaj już nic więcej mnie nie zaskoczyło.

Rano z kafelkarzem ustalamy, co wymyślić by można dla odmiany, a potem wspinam się po prowizorycznym rusztowaniu z palet i desek na piętro. I mierzę kolejne metry, rysując w rzutach, żeby tu już na pewno wyszło. Niestety potem, na skutek lęku wysokości jako jednego z palety wszystkich innych - nie jestem w stanie zejść. Znosi mnie pracujący na sufitach Ukrainiec, z którym nie udaje mi się słowa zamienić, bo nie te języki; za to on w lot łapie, że jeśli mnie stamtąd nie zrzuci, zostanę na piętrze do śmierci głodowej. Na dole odbiera Boski Andy.

A gdzie emancypacja, gdzie samodzielność, gdzie wolność choćby zewnętrzna.

środa, 7 maja 2014

szczepionka

Koleżanki przyszły wczoraj do Skakanki. Pobyt się udał. Sprzątnęłam część rzeczy niesprzątalnych, w tym home office, doznawszy impulsu gościnności. Reszta mieszkania nadal stawia opór, mówiąc, że ustępuje miejsca trosce o nową lokalizację. Nowa lokalizacja wpisuje w grafik wyprawy za miasto. Zaszywam się w te ciche kilometry tak mocno, że martwię się, czy nie przegapię zjazdu. Z każdym kilometrem ciszej. W tej ciszy coś można ważnego w końcu usłyszeć.

Zabawa dziewczynek w wilki trzy miała antrakt, gdy Skakanka złamała palec u nogi. Potem trwała nadal. Potem było sino. Boski dziś skoro świt na pogotowiu, gdy ja do szkoły.

Wieczorem Grzybek czyta mi do poduszki. Pół godziny. O Robin Hoodzie. A mnie przed oczami staje, gdy z podejrzeniami wszelkich zespołów osuwał się nagle pod wpływem narkozy przez dudniącą maszyną rezonansu, i lekarz wyszedł za mną zapytać, czy nie jest mi słabo, bo tak wyglądam. A potem lata encefalografów, rehabilitacji w ośrodku, w którym oglądał człowiek wszystkie nędze świata. Bo im gorsze choroby, tym na ogół większa bieda i samotność matek.

Więc Grzybek mi czyta, a ja patrzę na jego szczerbate zęby stałe i łzy płyną mi ciurkiem. Samotny i indywidualista w świecie przemyśleń, ale zdrowy jak ryba(k). Wieczorem przy modlitwie prosi, by nie zachorował na raka, bo "Było sobie życie" zna na pamięć i przemyśliwa. I dodaje: "Wymyśliłem szczepionkę. Bo Pan Bóg przecież daje ludziom mądrość przez przysłowia. Śmiech to zdrowie. Czyli szczepionka taka".


wtorek, 6 maja 2014

schrony

Przez okno home office widzę, jak pnie się kolejne piętro wieżowca w miejscu, gdzie kiedyś ogródek. Pracujemy nie przeszkadzając sobie, tam zbrojarze, murarze i operator żurawia, a po tej stronie szyby - zawodowy operator słów, intendentka, szef kuchni, całodobowy poradnik dziecięcych trosk.

Wieczorem, gdy na budowie spokój, na górce piachu przysiada wielka sroka. A obok przecież ma bez, fioletowy przez tak krótką tylko chwilę w roku.

Przez okno w domu za miastem, co chwilowo jeszcze jest pustostanem wypełnionym tylko naszymi marzeniami, widzę górkę porośniętą chwastem. Mogę stać i patrzeć. Mogę kontemplować rzeki wylane wokół fundamentów i splątane drogi żółtych rur drenażu. Bezradnie z miarką stojąc, samym bezbrzeżnym zagubieniem w metrach  wzywam chyba na pomoc naszego sąsiada, choć przecież chcę sama. Rysuje rzut przyszłej łazienki w perspektywie. Perspektywa się nam nagle zmieniła. Radykalnie.

Gdy dnia końca jeszcze ciągle nie widać, kafelkuję sobie słowa. Jak szumią, to się człowiek uspokaja i bliżej do tej ciszy, w której można się przywitać z samą sobą. Przerwa moja taka na papierosa. Bibułka ze zdań, niejednokrotnie złożonych. Czytelnik niech wybaczy, ja przed dzianiem się próbuję się w nią schronić.

niedziela, 4 maja 2014

majówka

Słońce rozlane na polach kwitnącym rzepakiem widzieliśmy. Marzliśmy dygocąc. Deszcz chciał obmyć, ale nie mógł się przebić przez przednią szybę. 

Kafelki wybraliśmy te same. Fundamenty w wodzie po pachy, taka nasza mała Wnenecja. Mówił za nas w aucie z płyty Nohavica i przypomniałam sobie, że są jeszcze poeci. I oni świat cierpliwie tłumaczą słowami. Zwłaszcza tym, którym nic nie wydaje się proste i chodzą posupłani, nieogarnięci, rozdygotani. Naprawiając psują jeszcze bardziej. I każdy wybór niemożliwy. Barszcz czy pomidorowa.

Udawało się nie gotować, ciągle nas ktoś przygarniał. 

Zapomniałam z tego wszystkiego, jak się tu pisze. Ale przecież słowa są blisko, trzeba otworzyć brudną szybę i pozwolić im wyfrunąć na słońce, które dopiero dzisiaj. 

piątek, 2 maja 2014

taka mieszka we mnie cisza

jak ostatni liść na drzewie
kiedy jesień krzesła zwija
jak nie twoja dłoń w potrzebie
lecz dłoń obca dłoń niczyja
jak pokracznych przysiąg orszak
ileż tych obietnic było

taka mieszka we mnie cisza, taka płynie ciemność we mnie,
póki czarne brzmią klawisze, jednostajnie i niezmiennie
tylko takie pieśni umiem
takie tylko pieśni umiem
tak jedynie świat rozumiem

(Jaromir Nohavica Długa cienka struna)