poniedziałek, 31 października 2011

estymacje oporne*

W papierniczym z dziećmi kupujemy kleje. Najbardziej przydałby się super glue, nie mogę się bowiem pogodzić z faktem, że dekoracje z zawieszonych na drzewach liści są tak nietrwałe. Należałoby siedzieć w oknie, jak samotne staruszki, i podziwiać, by nie uronić ani chwili obecności tych barw.

Nade mną jednak tłumaczenie głębokich wykopów i pali. Jakże ciężko z jesiennego festiwalu kolorów zejść te kilkanaście mterów pod ziemię. Zleceniodawca dał jeszcze dwa tygodnie.

Ale ja marzę o chwili, w której będę konsekwentnie tłumaczenia pali odmawiać. Już teraz nie przemawiają do mnie żadne motywacje. Zleceniodawca mówi, że gdybym miała kredyt we frankach szwajcarskich, byłabym bardziej zdyscyplinowana. Gdzie tam. Robiłabym na szydełku dzieciom kolorowe skarpety i szaliki, rysowałabym kartki świąteczne i układała bajki. Wyglądając przez okno.

*fragment tytułu tekstu do tłumaczenia

czwartek, 27 października 2011

nie dbam o to, co wielkie

Działania operacyjne w zakresie odgruzowywania naszego M niestety nie mają wielkiego zasięgu.

Jak dotąd za wizytówkę mieszkania mogłaby posłużyć łazienka i jej 3 metry kwadratowe. Na przykład pasta do zębów, ułożona jak angielska guwernantka, w nabytym wczoraj w biedronce bambusowym pudełku. Wejść jednak do środka można tylko dlatego, że pranie zostało przerzucone z łazienki tymczasowo do przedpokoju - i jest zgarniane zręcznym kopniakiem z powrotem do środka, gdy na lekcje do biura przychodzą uczniowie.

Tłumaczenie nośności pali - wyparte ze świadomości i już się lękam tego "return of the repressed", które nieuchronnie nastanie z telefonem od zleceniodawcy.

Czytelnik być może zapytuje, zwłaszcza może taki, co od początku nie miał wielkiej wiary w powodzenie Programu 1 we Wrocławiu, jak można było zlecić odpowiedzialność organizacyjną za cokolwiek komuś, kto co rano przemierza całe mieszkanie, by znaleźć drugą czystą skarpetkę w tym samym kolorze i fasonie. Odpowiadam: też nie wiem. Albo nie. Wiem. Bóg jest wielki, a ja malutka. To bardzo wygodne i całkiem bezpieczne rozwiązanie, polecam. Gdybym nagle urosła, nie mogłabym Mu się zmieścić do małej kieszonki na sercu. Wystarczy tylko pilnować swojego tam miejsca i umieć przyjmować pomoc innych. Z wdzięcznością.

wtorek, 25 października 2011

z codziennika

Ciekawych tego, czy udało mi się spełnić obietnicę daną Andy'emu na temat wersalskości naszego obejścia po zakończeniu projektu Program 1, chcę poinformować, że nie udało mi się. Choć z drugiej strony dopiero co przypomniałam sobie fakty historyczne, które mówią, iż brud w Wersalu w czasie jego rozkwitu przechodził ludzkie pojęcie, a dolny poziom pałacu zajmowały samorzutnie tworzone toalety. W tym sensie jest u nas lepiej.

Boski natomiast stwierdził, iż wyjdziemy z impasu wspólnymi siłami, codziennie po trochu. I tak jego globalne spojrzenie na sprawy doskonale współgra z moją wycinkowością. Gdy zatem wycieram z kurzu każdy centymetr pianina, którego przecież i tak nie widać zza fotela z odzieżą, boski szuflą do odśnieżania odgarnia wolne przestrzenie podłogi.

Nasz syn Grzybek wśród swoich rysunków odnajduje zaginione faktury.

poniedziałek, 24 października 2011

pejzaż po programie

Kawę dopijam, ilość otwartych kart przeglądarki potwierdza jedynie, iż lista "things-to-do" odłożonych na "po Programie " jest niemała i powoduje pewne poczucie przytłoczenia. Dodatkowo, podczas naszej weekendowej nieobecności w domu, przez uchylone okno musiała wlecieć do nas trąba powietrzna, która powyrzucała z szaf odzież jesienno-zimową oraz letnią, zabawki dzieci, a także spustoszyła lodówkę - dobrze, że nie zabrała octu, keczupu i żarówki. Nie wiadomo, co sprzątać najpierw, a przecież obiecałam boskiemu Andy'emu, że nasz dom zalśni jak Wersal.

Poza tym ścigają mnie zleceniodawcy. Jeden napisał krótki list, z którego zapamiętałam jedynie słowo "deadline". Drugi myśli, że w zeszłym tygodniu odesłałam mu tłumaczenie artykułu również o próbnych obciążeniach pali prefabrykowanych. Pewnie jest to jakimś unikaniem konfrontacji z mej strony, że nie dałam znać, iż tekstu zelconego nawet nie otworzyłam z załącznika. Zastanawiam się, czy jeśli w dodatku - w związku ze zgubieniem faktur za telefon - odetną mi połączenia wychodzące, będę mogła nazwać wszystkie te niesprzyjające okoliczności "prześladowaniem za wiarę"?

W myślach łączę się z tymi współorganizatorami, którzy mają podobnie i zastanawiam się, czy dopadają ich podobnie banalne acz palące kwestie jak brak wypranych skarpetek czy dziecięcych spodni.

A przecież czeka nas teraz świętowanie zakończenia projektu Program 1, Radio Wrocław.

piątek, 21 października 2011

no risk, no fun

Ściga mnie rozjuszony zleceniodawca, któremu obiecałam lekkomyślnie tłumaczenie o palach na ten tydzień. Nic z tego, nic z tego, powinnam nagrać na sekretarce automatycznej telefonu, co dzwoni i piszczy bez przerwy w innej sprawie. A to 19 litrowy termos na wodę - czy w czasie warsztatów wysadzi jutro korki? Jak zgodzić grafiki? Ile będzie dzieci? W niedzielę, gdy obok warsztatów będzie impreza towarzysząca, spodziewanych jest około 100 osób.

Uczniowie są informowani, że lekcje nie mogą się odbyć, ponieważ na skutek sms-ow otrzymanych w nocy sytuacja zmieniła się diametralnie i okazuje się, że roboty na okazję warsztatów nie ubywa. Rzec by można: przeciwnie. Już wystartowali prowadzący, niektórzy nawet przez Szczecin.

Jak zwykle w sytuacjach tego typu biorę się za pieczenie, bo nic nie daje takiego poczucia komfortu jak zapach ciasta.

A jednak jeszcze lepsze jest przekraczanie granic własnego komfortu. Tam zaczynają się niezwykłe spotkania, zbiegi okoliczności, niespodzianki oraz kłody pod nogi. Wierzyć to znaczy chodzić po wodzie. No risk, no fun.

środa, 19 października 2011

cały czas piszę

Jasne, że piszę. W ostatnich dniach jednak głównie o sprawach związanych z Programem JA+TY=MY we Wrocławiu i konkretnie do odbiorców zaangażowanych w organizację od strony logistyczno-technicznej. To bardzo dużo pracy, ale takiej, która człowieka pozytywnie nakręca. Nie ma nawet co porównywać do tłumaczenia tekstów o głębokich wykopach, fundamentowaniu na palach czy próbnych obciążeniach. Naprawdę. Robienie czegoś dla innych to wielka przygoda.

Nie wiem, czy tak już docelowo będzie. W sumie całe życie chciałam pomagać dzieciom, przerażona rozmiarami patologii. Dziś myślę, że pomoc małżeństwom to taki program prewencji: szczęśliwi rodzice, szczęśliwe dzieciństwo. Takie proste równanie.

Bo dzieci uczą się szacunku do siebie samych, radzenia sobie z trudnymi emocjami, komunikacji - zanurzone w relację rodziców. Jej jakość przekłada się bezpośrednio na jakość życia dzieci i życia rodzin, które założą. Taki lajf. Nic innego nie wymyślono. Dobre małżeństwo to polisa na życie dziecka, miłość, akceptacja, czas, obecność - to posag, który liczyć się będzie nawet gdyby przyszły dziejowe zawieruchy.

Tęsknię też, jak Autorka Wieczornego, do pisania o niczym i pewnie po warsztatach przyjdzie taki czas - wraz z tłumaczeniami głębokich wykopów. Bo przy układaniu słów w ciągi wypoczywam.

niedziela, 16 października 2011

jowisz

Georgiana i George powiększyli metraż i rodzinę, i jak miło się spotkać na tę okazję, choćby po nocy.
Nocą widać, że powiększony o ogromną antresolę metraż jest z widokiem na niebo. Więc oglądamy. Akurat widać Jowisza.

Na swój sposób jest to niepojęte, i w tę lornetkę się wgapiam, widząc w niej planetę na wyciągnięcie ręki. Wygląda zupełnie jak oczko pierścionka otoczone misternym kółkiem cyrkonii. Te małe srebrne, pulsujące światłem punkty to księżyce Jowisza. Nie mogę oderwać wzroku.

Nie mogę też oderwać wzroku od trzytygodniowej córki George'a i Georgiany. Piękniejsza od Jowisza i daleko bardziej krucha, a przychodzenie na świat - jeszcze bardziej fascynujące niż obrączka z księżyców.

czwartek, 13 października 2011

domofon

- Panie Jezu, nie możesz teraz przyjść, zobacz, ile mam do posprzątania. Tu ciągle przeciąg z szaf wyrzuca nowe graty, nawet nie wiedziałam, że tyle ich mam, i tyle śmieci fruwa, i kurzu się przewala po kątach. No naprawdę powinieneś zaczekać, porządek muszę zrobić w papierach. Wszystko sobie poukładać. Nauczyć się. Zrobić lepszy makijaż. Powpychać, co powypadało i przyklepać, kołnierzyk wyprasowany zapiąć na ostatni guzik, przyoblec się w kulturalne maniery tego, co wypada. Poczekaj dosłownie ze dwa dni, a ja się super przygotuję. Uniknę jakoś kompromitacji. Bądźmy szczerzy, co sobie o mnie pomyślisz, jak zobaczysz to wszystko?

- Wpuść mnie, posprzątamy razem. Najpierw wypijemy herbatę, jak przyjaciele.

środa, 12 października 2011

klimat

Nadal nie pomalowałam tu ścian, za to posortowałam dziś pranie.
U nas bowiem przeszła trąba powietrzna, bo do łazienki nie dało się wejść z powodu stosu brudnej odzieży, a do kuchni ktoś wrzucił zakupy i zajęły pół podłogi (znaczy cały metr kwadratowy).

Wyszłam cichcem po lekcjach z domu, zostawiwszy okna otwarte, w nadziei, że druga trąba zmiecie to, co pierwsza nabroiła. Niestety. Po powrocie z dziećmi ze szkoły i przedszkoła sytuacja wyglądała jeszcze gorzej.

To ja idę opróżniać pralkę i wieszać mokre. Mam nadzieję, że suche zwiał do szafki huragan.

wtorek, 11 października 2011

karma dla konia

Bogata w zasługi Projektantka Eleganckich Stron jest w podróży, więc zmiana dekoracji nieco się przedłuży.

Ale nic to, odkrywam w sobie nieznaną dotąd elastyczność i zdolność przetrwania w sytuacjach prowizorycznych, nie tylko na blogu. Weźmy na przykład wyprowadzkę, planowaną całą rodziną, choć przecież zupełnie nie wiadomo jeszcze dokąd.

Póki co, pojadę zaraz odebrać Skakankę ze szkolnej wycieczki do konia. Szkoła bowiem opiekuje się koniem, wszystkie 650 dzieci płaci na niego coroczne składki. Ciekawy projekt. Dużo też wszędzie wisi w szkole na ścianach o ekologii.

Choć powiem Wam szczerze, że naliczywszy ostatnio w ośrodku rehabilitacyjnym synka aż 30 wózków dla dzieci ciężko upośledzonych takich jak ten sfotografowany onegdaj, zupełnie co innego wieszałabym na ścianach, niż plakaty promujące zgniatanie butelek PET, zużytych po niedzielnych zakupach w hipermarkecie za 500 złotych.

No sorry.

Z tego miejsca pozdrawiam też Mero, która dzisiaj z córką zdanżała na wycieczkę przed odjazdem autokaru w iście wyczynowy sposób. Imponująco po prostu.

poniedziałek, 10 października 2011

jesień zmiata

jeszcze żywe ślady lata.

By odsłonić ogrom mojego html-analfabetyzmu, pozostawiam tło jeszcze w wersji letnio-wiosennej. Bowiem liczę na to, że moja bogata w zasługi na polu grafiki Projektantka Eleganckich Stron poda mi jakiś stosowny kod ASCII. Chyba tak to się nazywa:)

Skakanka wróciła właśnie z wyjazdu Skautów Europy, z włosem rozwianym i błyskiem w oku. Bowiem nasza córka jest cudowną mieszanką ślicznej blondynki z długimi rzęsami i wybijokna, chodzącego po płotach i drzewach. Sorry za egzaltację, ale naprawdę zapiera dech jak na nią nieraz patrzę.

I jakby mi wisi, czy codziennie sprząta pokój.

Pozdrawiam Czytelników i przepraszam za usterki remontowe.

środa, 5 października 2011

stłuczona

Miałam stłuczkę.

Na szczęście auto jeździ, a nawet otwierają się wgniecione drzwi.

Wina ponoć obopólna, ale bardziej moja, jak twierdził tamten. Nie upierałam się, choć wiem, że raczej bardziej auto dostawcze było winne niż ja. W końcu to on wjechał we mnie, a nie odwrotnie.

Ale co tam. Każde z nas pojechało w swoją stronę, bo mandaty przerosłyby koszty blacharza.

Gdy usłyszycie chrzęst i skrzypienie, znaczy że gdzieś w pobliżu zaparkowałam i właśnie wysiadam z samochodu. Nie, żebym ja sama tak się posunęła w latach i kondycji na skutek nadmiaru wrażeń. To tylko drzwi, tylko drzwi o nadkole.

Drzwi rzecz nabyta.
Dobrego dnia!

wtorek, 4 października 2011

w telegraficznym skrócie

Jesienna sukienka na bloga czeka w szafie i tęskno wyglądam na czas przymiarki.
Sprawy jednak nabierają tempa i dla ich opisywania potrzebny byłby alfabet Morse'a.

PS. Świetlik pod oczy nie działa zupełnie, worki do kolan. Poczucie szczęścia - jak w dobrze sformatowanej baterii. Mam nadzieję, że klient, co czeka na zaległe tłumaczenie mnie nie ukatrupi, a mój optymizm w stylu maniana mu się udzieli.

Zobaczymy, czy entuzjazm przetrwa próbę terminu opłaty ZUS-u.

Ściskam Czytelników, jeśli się jacyś ostali.