Dojeżdżam na wieś. Z autem pełnym dzieci. Naszych i od sąsiadów. Obiecałam. Spać szłam o drugiej, żeby móc rano wstać wcześniej i dotrzymać słowa. Niesłowni rodzice są trudni.
Ruch straszny. Kilka razy stłuczka o włos. W końcu dojeżdżamy, mimo podjętych starań później niż planowałam. Starszaki wypadają na podwórko, ja wracam do auta wjechać z Plusem w bramę wjazdową. I gdy zjeżdżam, widzę całe lewe lusterko pełne przedniej maski tira. Widzę, że jest czerwony i ma bardzo dużo świateł. Na dole, na górze i gdzieś pomiędzy. I patrzę ponownie i dalej tam jest, a nawet coraz bliżej. Skąd? Odbijam, wracam na prawą stronę jezdni, mija mnie o włos.
Dzieci mówią, mamo jaki to straszny huk był, jak on trąbił. Trąbił? Nic nie słyszałam, widziałam tylko jego odbicie w lusterku pełnym zdumienia.
I myślę, to nieprawda, że ludziom przed śmiercią wyświetla się reel najpiękniejszych czy najgorszych momentów. Pamiętam tylko zdziwienie, ileż on ma tych świateł. I jak wylądował na tym zakręcie.
Na fali obchodzonych przeze mnie już prawie od tygodnia urodzin, nadal jestem. Na wsi, w słońcu, bez mleka do kawy, ale skołuję zaraz od sąsiadów - jest przecież co świętować i to hucznie.
--Sent from my portable device
struchlałam...
OdpowiedzUsuńdobrze, że świętujesz urodziny ... dołączam z życzeniami... choć późno ale najżyczliwiej jak tylko potrafie :***