Staję nad wodą, która łasi się do stóp. Przybywa z dali, bawi się, marszczy, tu łagodna i bliska, tam dalej - nie wiadomo, gdzie się kończy.
Stoję zdumiona wielkim brakiem słów we mnie. Jak nad przerwanym mostem, na który nie warto już próbować wchodzić z żadnym pytaniem, bo przepaść jest nie do objęcia. Znaki zapytania wpadają do niej i lecą tak długo na łeb, na szyję, że nie wydarza się nawet żaden plusk.
Witam się ze wspomnieniami, witam się z nauką czytania wstecz wszystkiego, co stało się i widzę, że dopiero teraz rozumiem język, w którym dokonały się czasowniki. Trudziłam się na próżno. Walczyłam o inne rzeczy, niż te, które były do wygrania. Pomyliłam się.
Woła mnie znad brzegu wody świat dziejący się naprawdę. Boski Andy, co dejechał dziś po nas pociągiem, dzieci, w tym Plus, który cieszy się, jakby ktoś dla niego stwarzał świat codziennie od nowa i on widział go znowu co rano po raz pierwszy. Wydobywam się dla nich z czeluści braku słów we mnie. Wyciągają mnie z tej toni na brzeg.
Kopiemy w plaży dziurę na drugą stronę świata.
No i gdzie sie dokopaliscie? 😉
OdpowiedzUsuńNie daliśmy rady za daleko, bo zaczął z drugiej strony świata napływać od spodu Pacyfik :O
Usuń