środa, 26 lipca 2017

suite francaise

Obejrzałam Suite Francaise. Nie zauważyłam, kiedy nakręcili film. Za to pamiętałam dobrze, że czytałam książkę i pisałam o tym kilka zdań.

Szmat czasu zajęło mi znalezienie tych śladów. Okazało się, że to było prawie 10 lat temu. W mojej głowie ten czas był krótszy o połowę. Gdzie się podział? Czy na koniec życia będzie podobnie? Zdmuchując 80 świeczek z tortu w kształcie okręgu z bardzo dużym phi - będę mówić do siebie, gdy inni w tym czasie "sto lat", że phi! wydawało mi się, że za mną tylko 40?

Musiałam dokopać się do takich miejsc mojego pisania w sieci, o których myślałam, że internet dawno zapomniał i zutylizował w wielkiej spalarni pozostawionych słów. Dzień po dniu przejrzałam kilka lat swojego życia. Jestem zdumiona, ileż ja okruchów zwykłych dni ubrałam w słowa.

Książka, pamietałam, że nie miała końca, bo autorkę wywieziono do Auschwitz. Manuskrypt przeleżał w szafie 60 lat, zanim znalazła go córka. Ja znalazłam Suite Francaise po angielsku w lumpeksie, czyli też na smietniku historii, gdzie rzeczy czekają, aż je ktoś weźmie i da im drugie życie, niezależnie od tego, czy pierwsze było bajeczne czy raczej niewypał.

Film miał koniec.

Podobał mi się, mimo że raczej melodramat. Może dlatego, że więcej w nim było dramatu. Podobały mi się w nim niedopowiedzenia. Podobała mi się kruchość głównej bohaterki, która niby mogła jej przeszkadzać i zaprzepaszczać wszystko, a pozwoliła jej wiele wygrać. Wydarzało się to nie pomimo, ale dzięki kruchości, zamienionej w wewnętrzne światło.

Archiwalne wpisy TU i TU.. Zamieszczam chyba z radości, że wygralam ze swoją pamięcią i je znalazłam. Trzy lata wcześniej, niż myślałam. A wszystko jakby wczoraj.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz