Na oknie nowego home office zatrzymała się zielona gąsienica. Teraz pokryła ją mgiełka. Nie wiem, czy ta kołderka z niby-waty uchroni ją przed pierwszymi przymrozkami, ale czekam, że może jednak rozwinie skrzydła i jakoś ucieleśni kolejną historię o brzydkim kaczątku, którego nigdzie nie chcieli.
Wypisuję listę to do. Nie wiem, gdzie dopisać śniadanie. Za dziesięć lat nikt nie będzie pamiętał tej chwili, a za oknem może będą już rosły jakieś drzewa.
Suszę liście dla Grzybka w słowniku poprawnej polszczyzny. Na to dziś może się przydać papierowy wolumin. Na szczęście nie da się wysuszyć liści na laptopie w internecie, w odróżnieniu od poprawiania słów.
W torebce gdzieś pióro poświadcza, że słowa jeszcze się pisze odręcznie. Coraz bardziej jedynie w postaci praktycznej notatki, by co nie wyleciało z głowy. Atrament mało już nosi słów od ludzi do ludzi, przytwierdza je już tylko w postaci karteczek samoprzylepnych do pamięci.
Co za radość, że mimo technologicznej zawieruchy, słowa ocalały.
Często okazuje się, że ocalało to, co wydaje sie najbardziej kruche i ulotne...
OdpowiedzUsuńA ja niedawno dostałam nowe pióro i teraz ciągle dopominam się od MN zakupu dobrego atramentu w mieście (tzn. w centrum)... Nie mogę sie doczekać przyjemnośći pisania nim....
tak, z tymi liśćmi to prawda, tylko kto teraz suszy liście...? promil ludzkości
OdpowiedzUsuńatrament widuję na biurkach moich klientów ale mam wrażenie, że to tylko gadżet, ozdoba, lans... piór wiecznych nie widać niestety, dłonie niedostosowane, pismo zbyt kanciaste, stalówka nie dałaby rady. Ale ja mam jedną personą, do której pisuję jeszcze kilku stronicowe listy odręczne i ona mi na nie odpisuje. To skarb! pozdrowienia serdeczne