Na ekranie wyświetla mi listę "to-do", pustą zupełnie. To dlatego, że pod wpływem "to-do" nie zdążam uzupełniać. Aplikacja, która zasyła mi piękne zdjęcia na dzień dobry i złote myśli tuż po otwarciu przeglądarki, informuje mnie niezmiennie "you have nothing to do".
Kupuję spodnie. Z pomocą Skakanki, która wierzy w moją figurę. Mierząc niewiarygodne przeceny - czternaście złotych za gacie to w rzeczy samej wielki deal - myślę na widok odbicia w lustrze, że naprawdę szałowo. I wtedy Skakanka mówi, Mamo wcale nie wyglądasz grubo. I to jeden z tych komplementow, gdy wiesz, że to nie tyle zachwyt, co solidarna jakaś pociecha.
Plus w czasie moich prywatnych piętnastu minut w przymierzalni, przemierza sklep wydając z siebie odgłosy godzilli, mającego zamiar sprokurować jakąś małą apokalipsę. Grzybek obiera sobie rolę stróża pustego wózka, jedyną w miarę statyczną w tym pejzażu.
Wychodzę z naręczami spodni w powakacyjnej cenie, i wiem, że choć może i "niegrubo", w żadnych z nich nie wyglądam z pewnością chudo. I pamiętam, co powiedziałam wczoraj. Skoro ta bluzka jest zła, spodnie są złe, i spódnica też nie taka, znaczy że problem nie tkwi w nich, tylko we mnie.
Skakanka mówi, ćwicz pięć minut dziennie. Na przykład o jedenastej mogłabym, mówię, ale Plus akurat zrobi kupę i co. To z nią pochodzi, ćwicz mimo wszystko, odpowiada mi córka. Tak, tak, mruczę pod nosem, własnie przygotowuję na ten temat mądre szkolenie.
Ćwicz. W końcu. You have nothing to do.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz