środa, 17 maja 2017

dwa razy spalony

Postanawiam i w kuchni spróbować czegoś w rodzaju "out-of-box" thinking. Widzę, że kupiłam wrapy, które przekładam po różnych częściach lodówki od kilku już dobrych dni. Premierowy trial miał miejsce w podlondyńskim Luton, gdzie do wrapów wsadziliśmy grillowanego kurczaka z sałatką, zakupionego wcześniej w Indian bądź Middle-East barze (Brat, sorry że nie pamiętam!), a że zostały nam sosy czosnkowe dodane do pakietu, był zestaw 4 profesjonalnych lunchy jak się patrzy. Wrapy wyszły jak talala i zjedliśmy je na stojaka na brzegu Tamizy w Londynie (na stojaka z powodu braku ławek na skutek majowego oblężenia stolicy).

Więc otwierając lodówkę decyduję, że wreszcie te wrapy zrobię. Znajduję w zamrażalniku mięso typu pierś z kurczaka. Oceniam, że do wyjechania z domu po dzieci mam całe 20 minut na usmażenie ich w kawałakach, by wyglądały na grillowane w Indian barze lub KFC, i by młodzież nasza chętnie zjadła. Smażę na opcji power naszej kuchni indukcyjnej, jednocześnie krojąc odmrożone części i dbając o przyprawy. Dumna z efektów - po 20 minutach wszystko wygląda przynajmniej na prawie usmażone, ale oceniam, że jak postoi pod przykryciem, to i reszta się jakoś dogotuje - przystępuję do ubierania Plusa i wychodzimy.

Dzieciom opowiadam w aucie, jaki dziś obiad w odróżnieniu od typowego polskiego. Czuję, że moje macierzyństwo zyskuje właśnie 1000 punktów, albo chociaż 20.

Docieramy z powrotem po półtorej godziny. Otwieram drzwi od domu i zapach, który uderza we mnie, jest niewypowiedziany. Porównania mam w głowie do Rzymu podpalonego przez Nerona, ale nie wypada tu przywoływać. Nigdy też w życiu nie widziałam, żeby mięso - w barwie najprawdziwszej smoły - rozpuściło się na patelni jak plastelina i stało się jej integralną częścią. To z pewnością pierwszy izotop kurczaka i teflonu w historii. Wiadomo, że polonu ani radu nie wynalazłam, ale zawsze coś.

Zastępczo znajduję 4 ostatnie jajka i postanawiam ugotować je na obiad, drogą losowania wyłaniając potem szczęśliwców, którzy zjedzą je we wrapach z uwagi na skąpą ilość surowca.

Ze śpiącym Pawełkiem idę na dwór i tam popadam w stan głebokiego mindfulness, jakiego nie pamiętam od lat. Słońce na mnie świeci, Plus śpi w moich ramionach, zraszacz sąsiada tańczy i rozpryskuje wodę pod chmury, pod naszym dachem widzę, że wróble zrobiły gniazdo. Po raz pierwszy od niewiemkiedy czuję, że jest po prostu ok teraz i w tym, co jest - poza coraz bardziej głośną orkiestrą moich kiszek, grających głodowy marsz. P śpi, przez telefon proszę córkę o zgaszenie płyty w kuchni.

Gdy docieram do środka po kolejnych chwilach pełnych beztroski, widzę rzecz niebywałą. W garnku są tylko trzy jajka w kolorze brunatno-czarnym. Czwarte eksplodowało i w częściach wystrzeliło na różne części kuchni.

Uciekam od przekonania, że "za chwile beztroski trzeba płacić jeszcze większym stresem". Nie, no po prostu nie. Garnek w sumie wygląda lepiej niż patelnia, stojąca po drugiej stronie domu na schodach (Boski Andy, uprzedzony, że obiad dziś będzie boski, z pewnością nie przewidział, że jego splendor przywita go jeszcze przed progiem).

Obiad w porze kolacji jemy z naleśników zrobionych w południe (w nich fantazyjnie zawinięta kiełbasa krakowska z serem sałatkowym i pomidorem), jak również z wyjętych z zamrażarki znalezisk i wczorajszych pozostałości.

I pamiętajcie: to nie jest tak, że za chwilę beztroski trzeba słono płacić. Nie! Chwila beztroski nakarmiła mnie bardziej niż grillowany kurczak. Przy niej wszystkie wpadki dnia dzisiejszego wydały mi się jedynie motywami, na których. Można napisać wpis.

4 komentarze:

  1. Ależ historia...
    Ja za to potrafię spalić czajnik z gwizdkiem...

    Współczuję gorąco. I rozumiem....

    Kiedyś w Wielki Czwartek zapomniałam zgasić gaz pod tzw. galartem wychodząc do kościoła... W połowie mszy mąż pobiegł... ten zapach - wszystkie firany na nowo do prania, cała kuchnia do mycia, roleta w kuchni... Koszmar...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, było super!!! Wszystkie okna i drzwi otwarte, ciepło, kot wreszcie mogl wejsc do srodka, a ja - posiedziec na zewnątrz :)

      Usuń
  2. Nie dalej jak cztery dni temu mówiłam Bratowej, że czas przypalania u mnie ściśle wiąże się z małymi dziećmi w domu. Pamiętam niezliczone ilości spalonych kukurydz, jajek, nawet raz tak wekowałam słoiki, że tetra z garnka mi wyparowała o czym poinformował mnie swąd o 5 nad ranem;) A że dawno mi się coś takiego nie przytrafiło,(przypalonego mleka oczywiście nie liczę bo to notorycznie i garnek już specjalny kupiłam, bo ile można) znaczy, że dzieci już odchowane...
    Najważniejsze, że przyjęłaś to z takim dystansem - rodzinka mam nadzieję też:)Pozdrowienia
    Argilla

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyobraź sobie, że nikt nie zauważył. Rodzina ma chyba duży dystans do tego, co jest na obiad. :)
    Wyparować w kosmos pieluchę to też prawie jak Skłodowska-Curie

    OdpowiedzUsuń