sklepów przed Państwem" - tymi słowami kończy opisywanie ulicy Piotrkowskiej właściciel księgarni. Jak mówi, księgarni, a nie sklepu z książkami jak znane sieciówki. W związku z eskapadą do Łodzi tylko we dwoje (znaczy we troje, bo z przyspawanym do mnie Plusem) mamy bowiem kilka godzin na zobaczenie "czegoś". Studenci, którym Boski wykładał prawidła operacji finansowych, twierdzą, że nie ma w tym mieście nic do zobaczenia. Przypadkowo zagadnięty księgarz otwiera album i tłumaczy wszystko z całą historyczną spuścizną. Tym samym załatwia nam zwiedzanie, na które w warunkach rzeczywistych nie byłoby czasu.
Gdy Boski za książkami, ja wchodzę oczywiście do sklepu z artykułami piśmienniczymi. Bowiem od jakiś czterech miesięcy w zasadzie nie bywam nigdzie poza obejściem i uwierzyłam w to, że zacznę bywać dopiero za jakieś trzy lata. Pod wpływem wycieczkowej euforii kupuję sobie pióro wietrzne. Japońskie i bardzo smukłe, choć tak w dolnej półce cenowej, że trzeba się schylić. Ale zatyczka wchodzi bezgłośnie na stalówkę i dobrze trzyma się w ręku. Czy można żyć bez pióra? Ostatni list papierowy trzy tygodnie temu ledwo napisałam zielonym cienkopisem, uznając, że warunki piśmiennicze sięgnęły dna. Jakie ważne słowa da się w ogóle cienkopisem?
Potem Boski zauważa butik z romiarami powyżej tego, z którego na skutek ciąży wyrosłam. Gdy Plus opuścił swoje mieszkanie został bowiem po nim pustostan, który zamiast zniknąć, jakby stale się powiększa. Lustro w butiku wyszczupla i taką ze sobą robię umowę, że ja wierzę w to, co ono do mnie mówi. Wychodzę po kwotę do zapłacenia i uśmiech na mojej twarzy jakby nie do końca sie zgadza z morową miną Boskiego, co robi za bankomat. Tu jakby zasada lustrzana nie działa.
Przez półtora dnia wyprawy czujemy się, jak gdybyśmy zdobyli Przylądek Dobrej Nadziei. Byłoby super, gdyby Cape Horn za to był już za nami. Znaczy życie na najgorszym obciążeniu. Boski się mnie pyta, ile tak się da, i nie wiem. Ale może znowu wsiądziemy do jakiejś Łodzi.
Pióro, ileż radości może być z pióra... Moje jest ciężkie i solidne, na dodatek to ostatni prezent, od kogoś, od kogo przezentów już nie dostanę (przynajmniej tych materialnych). Rozumiem...
OdpowiedzUsuńMyślę, ze studenci po prostu inaczej patrzą, nie dostrzegają czasem tego, co dla już-nie-studentów wartościowe.
Serdecznie pozdrawiam...
Dziękuję :) Ja też. :)
Usuń