Spada mi z okna pudełko z cebulą. Podlałam ją wczoraj wieczorem, w nadziei, że na rano będzie szczypiorek, co go zapomniałam kupić do sera. Nie zdążył urosnąć, mimo iż mu tłumaczyłam, że pośpiech wskazany. I myślę, gdy panta rhei na stole kuchennym, że kiedyś po prostu bym to opisała. Podobnie jak list przysłany od operatora, w którym nie zaczął od pytania o samopoczucie, tylko że znowu zapomniałam. Przelewanie bowiem w z pustego w próżne, przy pomocy internetowych zabezpieczeń, spychane jest przeze mnie w mroki podświadomości.
Wszystko idzie w tempie nie takim. Coś jakby ślimak, co mimo że goni jak szalony z językiem na brodzie, jak się obejrzy, widzi za sobą raptem dwa centymetry błyszczącej ścieżki.
W remanencie znajduję przez przypadek za to dzień spisany na straty ileś lat temu. Kto by pomyślał. Wydawało się, że tego typu inwestycje w cierpliwość są bezzwrotne.
A ja jakoś wierzę, że nawet te dwa centymetry mają sens.
OdpowiedzUsuńTak trzeba :) Ja niecierpliwie ciągle ze sobą wojuję.
OdpowiedzUsuń