wtorek, 19 sierpnia 2014

towarzystwo

Rano gdy w kuchni przewracam kartki jutrzni, kot zawija mi się w nogawki od spodni od pidżamy. Mały taki, że trudno uwierzyć, że tak małe bywają kotki. Potem skacze na niewidzialne przeszkody, goni niewidzialne muchy i myszy i wszędzie go pełno. I czuję się jak staruszek Pettson, który nagle zyskał towarzysza. I jeszcze nie wie, przeszkadza mu on czy rozwesela.

Gdy to piszę, minęła północ. Kot, z litości wzięty z chłodnego końcem lata przedsionka do pokoju, zasnął niepostrzeżenie za moimi plecami, choć przecież nie ogłosiliśmy jeszcze wzajemnej przyjaźni. Przykrywam go kocem, żeby mu reumatyzm za młodu łap nie powykręcał. Znalezione gdzieś w szafie grube skarpety na nogi wkładam i zaraz szurać będę ku spaniu także.

Powiedziała Louise w Barthomley, że zegar to wielki przyjaciel człowieka, bo tykaniem mu towarzyszy. Co mnie zdumiało, gdyż raczej zawsze mi czas odliczał niecierpliwie, wydzielał go zawsze zbyt mało, raczej niż był sprzymierzeńcem. Ale jakimi dźwiękami dom napełnia kot, gdy się bawi z firanką bądź z impetem skacze na fotel i w niego nie trafia. Cichy tupot miękkich poduszek i pazurów mówi, że zupełnie niezależny, ale jednak towarzysz, jest. Tak obecny, że wszędzie możesz się o niego potknąć. Dlatego chodzisz ostrożniej.

1 komentarz: