Nie tylko my wialiśmy, wiał też halny. I to tak, że mało okien nie wepchał do środka. Jakiż to był ryk, świst i huk. W górach pędził dwieście kilometrów na godzinę. Pozrywał trakcje, połamał drzewa, choć tu akurat tak nie narozrabiał.
Nie tylko halny nas ścigał. Ścigały stresy wydawnicze i ratowanie świata. Potem wszystko ucichło. Schowałam się bezpiecznie, a świat popędził razem z halnym.
Po halnym przyszedł opad ciągły. Deszczu. Przez noc i pół dnia. O czternastej w srodę opad deszczu przeszedł w śnieżycę. Szybko bylo pół metra. Nie daliśmy rady autem podjechać do kościola, mimo że próbowaliśmy tyłem i przodem. Trzeba było automobil zostawic w zaspie i zmierzać w śnieżycy na piechotę. Na piechotę nie musiał zmierzać tylko Plus, bo niosły go ręce BoSkiego, chroniąc połamaną parasolką z rossmanna.
Śniegowe szaleństwo dopada teraz wszystkich procz mnie. Z Plusem odtwarzam środowisko mu znane. Przewijanie, jedzenie, spacer wozkiem, drzemka. Ale przecież nie muszę gotować, a to już synonim urlopu.
Jutro wracamy. Jakos zebrac się szkoda. Nie wiadomo przecież, czy halny tam na nas nie czeka.
--Sent from my Ajfon
oby nie czekał :)
OdpowiedzUsuńa byliśmy chyba i w lubianych przez Ciebie stronach :)
Usuńzanim się pozbieracie, drodzy sąsiedzi, to jeszcze nas czeka spotkanie na dole ;)
OdpowiedzUsuńDzięki Dosiu wielkie za te spotkania i za ten wyjazd :)))
UsuńCóż,ten halny przywiał do nas owo ratowanie świata...Cieszę się, że udało się Wam tak dobrze spędzić te kilka dni:)
OdpowiedzUsuń