piątek, 12 lutego 2016

halny i inne żywioły

Nie tylko my wialiśmy, wiał też halny. I to tak, że mało okien nie wepchał do środka. Jakiż to był ryk, świst i huk. W górach pędził dwieście kilometrów na godzinę. Pozrywał trakcje, połamał drzewa, choć tu akurat tak nie narozrabiał.

Nie tylko halny nas ścigał. Ścigały stresy wydawnicze i ratowanie świata. Potem wszystko ucichło. Schowałam się bezpiecznie, a świat popędził razem z halnym.

Po halnym przyszedł opad ciągły. Deszczu. Przez noc i pół dnia. O czternastej w srodę opad deszczu przeszedł w śnieżycę. Szybko bylo pół metra. Nie daliśmy rady autem podjechać do kościola, mimo że próbowaliśmy tyłem i przodem. Trzeba było automobil zostawic w zaspie i zmierzać w śnieżycy na piechotę. Na piechotę nie musiał zmierzać tylko Plus, bo niosły go ręce BoSkiego, chroniąc połamaną parasolką z rossmanna.

Śniegowe szaleństwo dopada teraz wszystkich procz mnie. Z Plusem odtwarzam środowisko mu znane. Przewijanie, jedzenie, spacer wozkiem, drzemka. Ale przecież nie muszę gotować, a to już synonim urlopu.

Jutro wracamy. Jakos zebrac się szkoda. Nie wiadomo przecież, czy halny tam na nas nie czeka.

--Sent from my Ajfon

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. a byliśmy chyba i w lubianych przez Ciebie stronach :)

      Usuń
  2. zanim się pozbieracie, drodzy sąsiedzi, to jeszcze nas czeka spotkanie na dole ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Dosiu wielkie za te spotkania i za ten wyjazd :)))

      Usuń
  3. Cóż,ten halny przywiał do nas owo ratowanie świata...Cieszę się, że udało się Wam tak dobrze spędzić te kilka dni:)

    OdpowiedzUsuń