piątek, 7 października 2016

coś na piątkowy wieczór

Dziś znowu wieczór we freszmarkecie. Taki jakby rytuał jesienny, zwłaszcza że nie mieliśmy z Plusem fury, by jeździć za dnia. Więc po ciemku sama. Zauważam, że przychodzą ludzie po coś na wieczór. Ja też w sumie po to (poza parówkami z szynki na śniadanie)*.

Patrzę, jak panowie w różnym wieku przechylają głowy przed lodówkami z piwem, jakby byli właśnie w Tate Modern i próbowali dociec, co autor miał na myśli. Niektórzy zdecydowanie do półki wysokoprocentowej, gdzie już tylko obsługa sklepu sięgnąć może. Patrzę na ubogie przystawki do palety napojów. Jakoś najbardziej mi żal, gdy pan z małą żołądkową gorzką nabywa 4 litry coca-coli. Myślę, jak gorzka musi być ta żołądkowa i jak gorzkie życie, że tyle aż cukru z dwutlenkiem węgla i kofeiną, by jakoś przełknąć piątek, wieczór i październik.

Kilku klientów sklepu, raczej 60+ i 1,5 promila +, przygląda mi się bacznie i uśmiecha, gdy wybieram z lodówki piwne zero procent. Jeden nawet nawiązuje dialog. Co bym mu poleciła na dzisiaj. Myślę szybko, że nie wiem, bo wzięłam łososia na zimno, z którego zrobię szybkie suszi bez wodorostów, których na wiosce brak.

- Tu jest coś gotowego do podgrzania na ciepło - odpowiadam, pokazując na półkę z garmażerką, bo nadeszły chłody.

- Ale żona mnie zostawiła - mówi on.

W głowie po neuronach z prędkością światła biegną mi impulsy - czy to oznacza, że on nie ma gazu i kuchenki, by podgrzać; czy wie, że ona miała powody, gdy promile może nigdy nie wietrzały; czy warto mu o tym mówić? Aż w końcu wniosek: należy z patologicznej empatii ewakuować się w stronę kasy.

W drugim sklepie, gdzie także dzwonią butelki, dokupuję sos sojowy.

- Współczuję pani, że tak długo tu pracujecie - mówię do kasjerki.

- Och nie, ja tu odpoczywam od dzieci, bo psychicznie nie idzie z nimi wytrzymać. Na trzecie mnie nikt nie namówi.

Jakiś smutek na piersi mi siada, że przecież dzieci to akumulatory miłości, w odróżnieniu od lodówek z piwem i połamanych historii na paragonach we wszystkie wieczory tygodnia. A potem myślę, dzieci urosną i ona może zrozumie, że nie są, nie są skaraniem boskim ani niczym takim.

Idę jeść domowe suszi. Zaraz dołączy Boski, o ile wstanie po jajecznicy zjedzonej na pierwszą kolację i po usypianiu Plusa. Znaczy po tym, jak Plus wytrwale usypia swojego wykończonego dniem Tatę.

*Disclaimer: pisanie przeze mnie o parówkach nie stanowi produckt placementu, nie uczestniczę w AdSense i nie mam (jeszcze) zysków z reklamy.


6 komentarzy:

  1. jakże smutno tak...
    dobrze, że są takie oazy jak Wasz dom... :)
    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przeziębienie wyautowało mnie póki co z nocnych wypraw do fresza. Dobra odmiana. :)

      Usuń
  2. Ostatnie zdanie - tyle ciepła :)

    Tak, człowiek czasem czuje się tak bardzo bezradny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając, przypomniałam sobie, że część wczorajszych wieczornych zakupów zostawiłam w samochodzie. W tym to, co na śniadanie za chwilę ;)
    grypa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Grypo, czy udało się wyjąć, czy przeterminowały się w bagażniku jak ofiary kartelu narkotykowego? :)

      Usuń