Fejsbuk mi pisze, że podsumował mi rok i mogę sobie udostępnić. Wita mnie zdjęciem USG Plusa, gdy miał ze dwa miesiące, a kończy wyprawą do Szkocji. Jakoś nie, dziękuję. Jakoś nie za wiele tam porywających klatek, jakby kamerzysta trochę przespał. Jakoś mi social networking ciągle pobrzmiewa fałszywie, owa wydana na pastwę losu autoprezentacja, pół biedy - gdy oglądają nas friends.
Choć kiedyś przecież pytano, po co piszesz bloga, to takie osobiste.
Gdybym była Johnem Keatsem, pisałabym strofy i umarła na gruźlicę. Rzuciłabym wszystko na szalę pisania, na pastwę recenzentów gorszych niż te dziewięćdziesiąt procent fb znajomych, którzy nie dają lajków, ale myślą sobie. Że nie jestem Keatsem, bywam tylko na blogu.
Z wielorakich funkcji pisania ma ono bowiem też i tą, że wygładza fale spienionego dnia, stawia nad nim kropkę, uspokaja wszelkie wydarzanie się. Z wszystkich wydarzeń pozwala wybrać to najmniej znaczące, jak wówczas, gdy w wypełnionym po brzegi parafialnym kościele sąsiadka i mama sześciorga wyciąga cię z tłumu i sadza na swoim miejscu, dzięki czemu spokojnie zasypiasz na kazaniu. Mając tak zwaną chwilę dla siebie. I Plusa, który zasnął chwilę wcześniej.
Całe szczęście, że nie jesteś Keatsem. Tylko sobą.
OdpowiedzUsuńPiękny ten obraz z sąsiadką.
oj, wzruszyłam się sąsiadka...taki mały gest, a jakoś cieplej ..pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńja mama teraz chwile dla siebie Tata poszedł do sąsiadów z dziećmi a ja sama w domku siedzę SAMA bez Dzieci ech dobrze mi....
OdpowiedzUsuń