Całkiem możliwe, że niebawem, gdy otworzycie drzwi lodówki, tam też jeszcze przed światełkiem pojawi się neon z napisem: warsztaty rozwoju relacji małżeńskiej - już we Wrocławiu! To zanim w lodówce, jeszcze w okruchach z kolacji.
Też mi się wierzyć nie chciało, że tak szybko, w końcu na dobre rzeczy nieraz trzeba długo czekać, ale poza wszelką otrzymaną ze Stolycy korespondencją, jest już też czarno na białym w sieci, TU.
Tam zbierają zapisy, tu - bawimy się w chodzonego, by znaleźć miejsce ze stosowną infrastrukturą. A nie wszędzie są gościnni gospodarze, i niech na tę kwestię spadnie zasłona milczenia. A nie powinno być to miejsce byle jakie. Choć wspominam, że my sami jakoś pomieściliśmy się w jednym salonie agroturystyki na końcu świata w górach, z kominkiem i starymi skórzanymi kanapami, gdzie ława służyła prowadzącemu za pulpit wykładowy, Arturo zaś okazał się mistrzem upchnięcia naszej paczki w niewielką przecież ilość pokojów. Dodam, że każdy miał swój.
A teraz wysyłam się w stronę spania, boski na wsi szykuje jutrzejszą integrację kadry menedżerskiej, a ja z Grzybkiem mamy zespół konsultacyjny w poradni rehabilitacyjnej. Życzyłabym synowi po prostu zwykłego, spokojnego dnia w przedszkolu, bo specjalistów we wrześniu mamy już powyżej jego i moich dziurek w nosie. Ale we'll give advice, czyli - w dowolnym tłumaczeniu - damy radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz