niedziela, 14 sierpnia 2011

Drodzy Czytelnicy,

Dziękuję za Wasze komentarze, które odbieram drogą mailową dzięki technologii blogspotu i mozzilli. Jednakże internet tutaj widywany bywa głównie na ogródku, gdzie w porach wieczornych i nocnych raczej nie przebywam (a szkoda, rzec by się chciało, bo niebo wygwieżdżone jak w górach). W związku z czym pisanie postów zajmuje wieki, bo zasięg pojawia się i znika, a odpowiadać na komentarze tym bardziej nie nadążam, mimo że o każdym piszącym myślę ciepło i z tych dowodów wzajemności w pisaniu się niezmiernie cieszę.

We wtorek będę we Wrocławiu i włączę się do dialogu z odbiorcą, jak również prześlę kilka zdjęć ilustrujących nieudolną moją prozę o charakterze wspomnieniowym.

Dziś zaś wspominam mecz 1/135 Pucharu Polski pomiędzy dwiema wsiami. Na zawodnika numer 6 koledzy z zespołu wołali "Marysia", ale najczęstszym słowem powtarzanym w chwilach radości, gniewu i cierpienia (po licznych faulach) był nasz staropolski "urwał". Tak przez piłkarzy na murawie, jak i widzów na plastikowych krzesełkach niewielkiej trybuny.

Więcej nie napiszę z powodu obrzęku palców na skutek wyjmowania orzechów laskowych z zielonych łupin. Pomagałam bowiem teściowej czynić zapasy na zimę. Przy łuskaniu o zimie rozmawiałyśmy z trwogą i pewną rezygnacją wobec tego, co nieuniknione.

2 komentarze:

  1. A latoś w Dusznikach piknie było, że hej!
    Jak ochłonę, to trochę, po amatorsku poopisuję :)
    xbw

    OdpowiedzUsuń
  2. W piątek o osiemnastej zastanawiałam się, kto teraz gra. W przyszłym roku bilet kupię w styczniu...

    OdpowiedzUsuń