Jeśli budzik dzwoni o 4:50, a ja go wyłączam po śnie, który i tak był czuwaniem z zamkniętymi powiekami, oznacza to niechybnie, że Grzybka czeka EEG. Bo musi wstać razem ze mną i być potem tak padnięty, żeby zasnąć na popołudniowym badaniu.
Po to przecież przyjeżdżamy: do ZUS-u i na EEG. Jakże miasto może się więc kojarzyć z fajerwerkami? Oba akronimy przypominają o smętnej stronie spraw, konieczności zarabiania pieniędzy oraz niepokoju o zdrowie syna. To pierwsze ureguluje się samo: pieniędzy na firmowym koncie starczy już tylko na jeden ZUS i rachunek za telefon. Co do Grzybka, to cieszymy się po udanym EEG (znaczy, że syn zasnął i udało się zarejestrować czynność mózgu we śnie), a wiedzieć będziemy coś dopiero po wizycie u neurologa na początku września, bo tyle trwa opisanie i znalezienie miejsca w poradni.
Sąsiadka mówi do mnie, wysłuchawszy o konieczności badań: to trochę straszne. Nie, odpowiadam, przyzwyczailiśmy się.
Naprawdę najstraszniejsze było to wstawanie skoro świt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz