Boski Andy zaprosił mnie do kina, wiedząc, że żona na wsi nie ma rozrywek natury intelektualno-emocjonalnej. Poza tym boski, który wyznaje zasadę, że lepiej w późno niż wcale, chciał uczcić rocznicę naszego ślubu, mającą swój czas kalendarzowy dwa miesiące temu. Zresztą nie dociekajmy intencji i przyczyn, i tak w pobliskim większym miasteczku kino jest czynne raz na kwartał, należało więc skorzystać z okazji.
Trzeba przyznać, że zaskoczył mnie gest Andy'ego, który na ogół ma węża w kieszeni, w dodatku tak zadomowionego, że nie ucieka mimo obecnych w tych kieszeniach dziur. Bowiem kino było całe dla nas. Podejrzewam, że zapłacił po 11 złotych za każde miejsce (taki tutaj cennik biletowy). A może jeszcze był i napiwek dla kasjerki oraz pana sprawdzającego bilety, bo oba etaty były obsadzone.
Potem poszliśmy na lody, po jednej gałce, więc bez szału, ale na rynku, którego obejście zajęło nam dwie minuty, nie znaleźliśmy kawiarni, skorzystaliśmy więc z prowizorycznej budki. Tu wszystko w skali mikro, a przecież na rynku wrocławskim gubimy się. Poza tym mąż mój nie lubi tłumów, ja też nie.
Ach, prawda, zapomniałam napisać o filmie. Coś o pustyni, Algierii i mówili po francusku.* Tytułowy antybohater to podobno najprzystojniejszy aktor Francji i strach pomyśleć, jacy są pozostali. Jej zgubił się kochanek, jemu - zgubił się na Saharze wielbłąd, scenarzyście zgubiły się notatki ze szkoły filmowej, jak się konstruuje fabułę. Wyszedł nudny jak flaki z olejem, nielogiczny film o niczym. Zapamiętałam z niego, że jak się nie ma do opowiedzenia żadnej historii, należy odłożyć pióro.
Wieczór i tak był wyjątkowy.
*"Sahara", Francja 2011
Ciągle to powtarzam, bez historii należy odłożyć pióro. Sobie to powtarzam. wieczorny
OdpowiedzUsuńJa wierzę w nagłe olśnienie na emeryturze.
OdpowiedzUsuń