niedziela, 7 sierpnia 2011

i czasopisma

Lektura czasopism przypominających o samorozwoju, samodyscyplinie, samoświadomości i samowystarczalności współczesnej kobiety wprawia mnie w niejakie zestresowane przygnębienie.

Postanawiam się więc ratować w trybie pilnym. Zamiast zupy robię manikiur, boski Andy zaś, spadłszy z hamaka, wyręcza mnie w karmieniu dzieci. Ja zaś pod śliwką w towarzystwie os, gzów i lektury o trudnym dzieciństwie na północy Anglii, suszę paznokcie pomalowane na mało widoczny kolor.

To nie wystarcza.

Wnikliwy Czytelnik zapewne pamięta, że w sytuacjach stresowych oddaję się pieczeniu ciast, i tak samo jest tym razem. Towarzyszy mi przybyła na kawę sąsiadka z domu naprzeciwko, zawodowy cukiernik, i na skutek tremy ciasta drożdżowego wychodzi cała miednica.

Potem potrząsam śliwą z w strugach deszczu, zaczęło bowiem lać, a do placka trzeba przecież coś włożyć oprócz kruszonki, gdy taki wokół urodzaj. Potem wstrząsam także jabłonką, a stopy w klapkach grzęzną w mokrej trawie. Owoce stukają o połamany, niegdyś biały, parasol z napisem PARIS, porzucony przez delegację Włochów w korporacji boskiego. Ręce mam czarne, zamiast lakieru - twarzowe żałoby.

Wyszedł placek ze śliwko-jabłkami oraz sześć drożdżowych bułeczek. Cukier puder, potrzebny do lukru, zrobiłam w znalezionym w kredensie NRD-owskim młynku do kawy.

Na koniec dnia jestem spokojna o to, że moja kobiecość świetnie poradzi sobie bez Wysokich Obcasów i Poradnika Domowego.

2 komentarze:

  1. O matko, tylko na chwilę odchodzę od kompa, a Ty już wracasz do lektury toksycznych WO. One są szkodliwe na cerę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Postanowiłam nie czytać więcej.

    OdpowiedzUsuń