piątek, 16 lipca 2010

dziecko + zapałki = wakacje w mieście

Powinnam już znowu się pakować. Teraz na wieś. To doprawdy niewiarygodne, że człowiek tak dalece wsobny i poszukujący własnego kąta jak ja, co roku powtarza rytuał braku wszelkich rytuałów i zaczyna hołdować idei domu tak przenośnego, jak muszla ślimaka, w której przecież siedząc spokojnie obyłby się i bez sera na pierogi. Pochylona nad bezsensem prania, składania i pakowania na półki, do toreb, z toreb do pralki i znowu na półki, z półek do toreb, nie wiem, co mną kieruje. Może fakt, że zorganizowanie dzieciom wakacji w mieście po kilku dniach prób okazuje się aktem heroicznym.
Choć zdarzają się perełki.
Wczoraj Opalona zostaje z naszymi dziećmi, a właściwie zabiera je na wycieczkę, byśmy my mogli zjeść na mieście lody w kawiarni, jak ludzie, nie tylko rodzice. Nowy standard dbania o relacje to pokłosie warsztatów na wyspie Wolin, ale fantazja Opalonej w zakresie definicji baby-sittingu przechodzi nasze najśmielsze wyobrażenia. Wyprawa z atrakcjami daleko przekracza instalację elektrycznego pasterza w postaci DVD.
A dziś Ralphetka zaprasza mnie na ogrodowy basen i opalanie. Dzieciaki moczą czapki, wymieniamy uwagi nie tylko na temat zdrowia i urody, w kuchni zaś na stole widzę stosy książek do html. Dzisiejsze kobiety potrafią znacznie więcej niż leżeć i pachnieć.

1 komentarz:

  1. O, to, to!!!
    Nam to by się przydał warsztat leżenia i pachnienia :-) a mnie osobiście jeszcze malowania paznokci

    OdpowiedzUsuń