Takie czasy. Nie odpowiada się na maile, nie kontynuuje się rozpoczętych rozmów telefonicznych, w składaniu życzeń na okazje jest duża tolerancja opóźnienia - wiem, bo sama działam w tym trybie. Mimo to marzy mi się życie bohemy, w której czas stracił powiązanie z pieniądzem i nie trzeba go oszczędzać, a ludzie pielęgnują relacje - nie ze względu na możliwe z nich przyszłe korzyści, ale dlatego, że ludzie przemijają inaczej niż rzeczy. Nie wiem, co mogłabym zrobić jeszcze, by zatrzymać się w tym pędzie, poza wzięciem urlopu od pracy na dwa miesiące (przecież wzięłam). Nadal świat wokół faluje, że trzeba się chwytać stołu, u boskiego Andy'ego w pracy sztorm i ludzie za burtą oraz krewki klient z Włoch, który dokonuje bezpardonowego abordażu. Kapitan Andy boi się, że abordaż zakończy się powieszeniem kapitana na maszcie, i z powrotami z pracy czeka pierwszej gwiazdki.
Więc piorę, myję,kupuję sprzęty, udoskonalam mieszkanie, zabieram dzieci na wycieczki, rozpakowuję i pakuję, powłócząc już nogami. A należałoby po prostu przestać. I przez dzień nawet lub pół - porobić nic.
Należałoby przestać, gdybyśmy to my nadawali pęd sprawom. Ale jeśli siedzimy na tratwie, której pęd nadaje nurt rzeki, należałoby przestać przestawać, bo przestawanie najbardziej męczy.
OdpowiedzUsuń