Może to i sposób na niewracanie zbyt nagłe do rzeczywistości, by, jak ostrzegają ratownicy wodni dziś w radio, nie wpaść we wstrząs. Więc jak nagrzany słońcem plażowicz naciera przed pływaniem kark i brzuch zimną wodą, jedną nogą stojąc jeszcze na plaży, tak i ja: rozpakowuję stosy rzeczy z toreb, w większości nie tknięte, oraz próbuję okiełznać odzież brudną, w łazienkowym rodeo z pralką za pralką, ale w duchu jestem jeszcze w lesie, na wyspie, i program dnia tamtejszy również znacznie bardziej by mi odpowiadał.
Więc ze sterty sześciuset zdjęć wybieram trochę, i montuję trzy części teledysku, zaprzęgając w komputer kilka nowych i zupełnie nieprzydatnych programów obróbki zdjęć. Okazuje się, że to co miałam, wystarczyłoby. Rozmyślam o mojej autorce szablonów, że rzeczywiście można pokochać wycinanki komputerowe, i nie dziwię się, że taka ilość ludzkiej twórczości przeniosła się tamże.
Teledyski, po dwóch dniach i nocy mozolnego montażu, z rodziną bliższą i dalszą oglądam, i biorę udział - zupełnie mimo woli - w tworzeniu mitu Wisełki. Wisełka jest bowiem sama w sobie mitotwórcza. Kto był, ten wie.
Ha, a jak kto nie był, tym bardziej chłonie ten mit :-)
OdpowiedzUsuńAlu, wkrótce jakoś przekażę teledysk, żebyś miała pogląd;)
OdpowiedzUsuń