środa, 11 grudnia 2013

zmierzch

Na niebie, na którym od góry już zalega atrament, rozbłyska jedna gwiazda. Chociaż jest tak jasna, że może to prom kosmiczny czy sputnik, czy odległy bardzo komin, pokazany samolotom. Myślę, niech będzie gwiazdą; atrament, nawet ten od pisania kojących słów, potrzebuje jakiegoś kontrastu. U dołu jeszcze jaśniejszy pasek błękitu.

Grzybka lampion roratni, co wpadł w szkole za szafę, wygląda jak po wypadku i nie wiem. Żeby tylko nam światło nie zgasło.

Z tornistrów wyciągam jak co dzień kanapki i myślę, może by je od razu po zrobieniu wkładać do worka na stary chleb. Nie musiałyby podróżować po schodach, piętrach, klasach. W księżycowym sreberku. Sama nie jadałam drugich śniadań, dopiero może w liceum.

Zasnęłabym na stojąco, trzecia kawa leci. Ale wszyscy przecież jakoś dają radę. Rene, co ją mały Tomek budzi o trzeciej nad ranem. Boski w pracy na kolejnym biznes dinner i pewnie można przestać lubić restauracje, gdy w nich ciągle urzędowo.

Obliczam, czy na rano wystarczy chleba.

2 komentarze:

  1. Ach, czuwajmy nad tym światłem.
    Niech nas prowadzi...

    Trzymaj się, Okruszyno!
    Ann

    OdpowiedzUsuń