Na niebie, na którym od góry już zalega atrament, rozbłyska jedna gwiazda. Chociaż jest tak jasna, że może to prom kosmiczny czy sputnik, czy odległy bardzo komin, pokazany samolotom. Myślę, niech będzie gwiazdą; atrament, nawet ten od pisania kojących słów, potrzebuje jakiegoś kontrastu. U dołu jeszcze jaśniejszy pasek błękitu.
Grzybka lampion roratni, co wpadł w szkole za szafę, wygląda jak po wypadku i nie wiem. Żeby tylko nam światło nie zgasło.
Z tornistrów wyciągam jak co dzień kanapki i myślę, może by je od razu po zrobieniu wkładać do worka na stary chleb. Nie musiałyby podróżować po schodach, piętrach, klasach. W księżycowym sreberku. Sama nie jadałam drugich śniadań, dopiero może w liceum.
Zasnęłabym na stojąco, trzecia kawa leci. Ale wszyscy przecież jakoś dają radę. Rene, co ją mały Tomek budzi o trzeciej nad ranem. Boski w pracy na kolejnym biznes dinner i pewnie można przestać lubić restauracje, gdy w nich ciągle urzędowo.
Obliczam, czy na rano wystarczy chleba.
Ach, czuwajmy nad tym światłem.
OdpowiedzUsuńNiech nas prowadzi...
Trzymaj się, Okruszyno!
Ann
:)
Usuń