Wita nas, jak tu przyjeżdżamy. Kręci się po wagonie między torbami, i myślę, że chciałabym się schować do mysiej dziury i zahibernować, a tu jeszcze ktoś. To rezolutny, uśmiechnięty chłopiec, ma dziewięć lat. Przyjechał z dziadkami. Pytam go o imię. Dominik. Dominik. Uśmiecham się.
Dominik przychodzi od czasu do czasu, zawsze, gdy akurat jesteśmy razem na ośrodku. Bawi się z dziećmi, chętnie pomaga mi potem sprzątać wagon, nawet jeśli Grzybek i Skakanka polecą gdzieś w chaszcze, szukać jeszcze wczorajszego dnia. Mimo kontynuowanych poszukiwań mysiej dziury, pozwalam mu swobodnie się przemieszczać po naszych kątach. W jego obecności trudno jest się w końcu nie uśmiechnąć. Zadaje sporo pytań, rozmawiamy, jest w nim tyle radości, uwagi, uczynności. Na koniec życzy mi kolorowych snów i odpowiadam to samo.
Dziś dzieciaki widziały, jak małomówna babcia spuszczała mu manto kapciem. Nic we mnie się na to nie zgadza. Ale może właśnie ci, co mają pod górę, są potem jak nitki słońca wysyłane z między chmur na trawę.
Nie ma na to, żadnej reguły. Bywa i tak. Może koniec końców chłopiec nie miał tak znów pod górę. Jeśli na swojej drodze mógł spotkać ...Was.
OdpowiedzUsuń